poniedziałek, 29 grudnia 2008

Fragment

Czasem tak trudno zrozumieć dlaczego robisz to ze mną Boże. Pozwalasz mi cierpieć, przechodzić przez ogień, często ranić innych i zatruwać im życie. Ciężko mi jest zrozumieć dlaczego do tego dopuszczasz! Cóż ja uczyniłem że zasługuję na takie traktowanie? Grzechów swoich przed Tobą ukryć nie chcę ale czy są aż tak wielkie? Czy aż tak bardzo zagalopowałem się i idę własną drogą, że musisz mnie cierpieniem sprowadzać z powrotem na właściwy tor? Dlaczego pozwalasz mi cierpieć!

1 I z wichru Pan odpowiedział Hiobowi tymi słowami:
2 „Któż tu zaciemnić chce zamiar słowami nierozumnymi?
3 Przepasz no biodra jak mocarz! Będę cię pytał - pouczysz Mnie.
4 Gdzieś był, gdy zakładałem ziemię? Powiedz, jeżeli znasz mądrość.
5 Kto wybadał jej przestworza? Wiesz, kto ją sznurem wymierzył?
6 Na czym się słupy wspierają? Kto założył jej kamień węgielny
7 Ku uciesze porannych gwiazd, ku radości wszystkich synów Bożych?”
Hiob38,1-7.


I po raz kolejny okazało się że nic nie rozumiem! Myślałem że skoro wlewasz w moje serce miłość do konkretnej kobiety to masz w tym jeden cel – mój związek z nią. Znów zacząłem myśleć o tym co ja chcę a nie o tym co Ty planujesz! Jak nam łatwo się jest pomylić! Jak nam trudno zrozumieć Twój sposób myślenia. Dlaczego tak?

8 Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami - wyrocznia Pana.
9 Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje - nad waszymi drogami i myśli moje - nad myślami waszymi.
Iz 55,8-9.


Ty myślisz globalnie, o dobru wszystkich ludzi. Ja zbyt często się gubię i skupiam się na czubku własnego nosa. A potem tak mi trudno przyjść do Ciebie i powiedzieć że się pomyliłem, przeprosić. Przecież ten świat nie kręci się wokół mnie, wokół mojego szczęścia. Trzeba pomóc jeszcze tak wielu ludziom. Trzeba ich przekonać o Twojej dobroci... Ty masz swoje sposoby. Ja ich nie rozumiem i często nie dostrzegam. Chociaż tak bardzo chciałbym dostrzec. Zobaczyć cały plan jaki masz dla ludzi... a mogę dostrzec tylko fragment.

10 Przyjrzałem się pracy, jaką Bóg obarczył ludzi, by się nią trudzili.
11 Uczynił wszystko pięknie w swoim czasie, dał im nawet wyobrażenie o dziejach świata, tak jednak, że nie pojmie człowiek dzieł, jakich Bóg dokonuje od początku aż do końca.
Koh 3,10-11.


Panie, otwórz mi oczy abym zawsze patrzył na to, co Ty chcesz dokonać, a nie na to, czego ja pragnę. I daj mi sił abym sprostał każdemu zadaniu, jakie przede mną postawisz.

piątek, 26 grudnia 2008

Szkoła samotności

Co tu dużo mówić... czuję się trochę zagubiony w swojej samotności. Nie jestem w stanie do końca rozeznać czy jest to zawiniona samotność (z mojej winy) czy ta druga, lepsza. Chyba obie po trochu.
W książce, którą teraz czytam (Elementarz Księdza Twardowskiego) znalazłem fragmenty mówiące o dwóch rodzajach samotności. Jednej złej – gdy uciekamy od ludzi, zaczynamy narzekać na brak wzajemności, gdy samotność jest tak naprawdę spowodowana tym że chcemy się przed ludźmi schować. Drugiej dobrej – która pojawia się nie z naszej winy i jest potrzebna Bogu.
Ostatnio chyba za bardzo uciekam od przyjaciół. Ale spowodowane jest to faktem że serce mnie boli i nawet wśród nich często czuję tą pustkę. Uciekam od nich po to aby nie musieli patrzeć na moją smutną minę, aby nie martwili się, abym ja nie musiał grać, udawać że wszystko jest w porządku. Po prostu wolę być sam aby ochłonąć, uleczyć się. I muszę przyznać że im więcej się modlę w samotności tym bardziej Bóg łagodzi ból mojego serca i leczy mnie. Chociaż miewam oczywiście momenty kryzysowe, gdy zaczynam płakać i nie dostrzegam niczego dobrego w tym co mi się ostatnio przytrafiło. Ale generalnie jest lepiej. Cóż takiego Bóg ze mną robi gdy jestem sam?
Po pierwsze: uczy mnie czym jest prawdziwa miłość. Mówi do mnie osobiście, słowami książki, tekstami z Biblii. Pokazuje mi jak bardzo jestem w tym niedoskonały i doskonali mnie. Chociaż to zabrzmi dziwnie, muszę powiedzieć że o miłości wiem teraz znacznie więcej niż kilka dni temu.
Po drugie: karmi mnie nadzieją. Bez przerwy gdy tylko moje serce i rozum się uspokoją, w mojej głowie rozbrzmiewa symfonia wszystkich obietnic dotyczących mojego teraźniejszego życia. Jeszcze kilka lat będę czół duże jarzmo na plecach. A potem... potem zapewne jarzmo stanie się jeszcze większe, ale Bóg wyraźnie obiecuje mi wspaniałe małżeństwo. A to jedyne czego pragnę w tym życiu. To daje mi nadzieję na szczęście (w rozumieniu doczesnym).
Po trzecie: uczy mnie odwagi. Dziś przeczytałem to niesamowite zdanie: „Pan Jezus (...) tłumaczy, dlaczego się boimy – ponieważ nie ufamy Panu Bogu.” Mocne, prawda? Takie oczywiste i takie nieoczywiste zarazem.
Jednego jestem pewien po wszystkich tych wydarzeniach – moja samotność jest bardzo Panu Bogu potrzebna. Zapewne Twoja też.

czwartek, 25 grudnia 2008

Miłość w.g. Ks. Twardowskiego

W języku polskim mówimy niestety „kocham się w kimś”, to znaczy kocham siebie w nim. Tymczasem miłość to właśnie zapominanie o sobie, myśl, że kocha się kogoś (...). Zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz.

Pewna dziewczynka pomyślała tak: „Skoro Pan Bóg powiedział 'kochaj bliźniego swego', to znaczy że miłość jest nakazem”.

Prawdziwej miłość uczy sam Jezus. Miłość prawdziwa jest bezinteresowna. Rzucam się w paszczę drugich, przekreślam samego siebie, idę na śmierć, dlatego że kocham. Miłość, która jest bólem.

Jeżeli takiej miłości szukamy – szukamy samego Boga.

Co w miłości jest najważniejsze: dawać brać czy przyjmować?

Dawać to znaczy troszczyć się o kogoś, martwić się czy ukochanego czasem brzuch nie boli, smarować komuś bułki grubo masłem (...), szyć mu rękawiczkę po nocach, żeby mu nie zmarzł mały palec u lewej ręki, bo podobno z niego największy zmarźlak.

W miłości prawdziwej trzeba tak umieć dawać, by nie myśleć o sobie samym. Miłość nie rachuje.

Tymczasem kochać – to nie tylko dawać, ale i przyjmować.

Brać – to wybierać, co nam się podoba, nawet siłą.

Przyjmować – to zgadzać się na to co nam dają, bez względu na to, czy nam się to podoba czy nie. Nie myśleć o sobie ale o tym, kto daje, by go nie urazić, choć wręcza na niezręczny prezent.

Kochać to przyjmować wady drugiego człowieka, by go cierpliwością zmienić. Przyjmować tak zwany trudny charakter, choroby, awantury. Tylko ci się ranią, którzy się najbardziej kochają.

Czy naprawdę kocham tego, o którym mówię że go kocham? Bo może bardziej kocham samego siebie? Miłość to nie tylko uczucie, ale ciężka praca, o czym jeszcze nie wiedzą zakochani, którzy szepcą: „moja różo, mój ty szczypiorku zielony”, jakby się uczyli tylko botaniki. Z kolei po latach zagniewani krzyczą: „ty ośle, ty baranie, ty foko”, jakby się uczyli tylko zoologii.

Miłość jest odpowiedzialnością. I czymś więcej niż uczucie. Trzeba jej się stale uczyć, by nie była tylko wzruszeniem, zakochaniem się.

Kochać mądrze człowieka to kochać go po ludzku, uczuciem, całą swoją żywiołowością, ale jednocześnie pamiętać, że ten kochany jest dzieckiem Boga, należy do Boga, który będzie prowadził go drogami jego świętości, grzechu, wiary i niewiary. Nie można go przywłaszczyć dla siebie, on musi mieć swoją samotność.

Trzeba go tak kochać, jak Pan Bóg kocha. Wszelki grzech wobec niego jest grzechem wobec Boga, wobec prawdziwej Miłości. Jak często kaleczymy się bo nie umiemy mądrze kochać.

Miłość jest służbą, ale jeśli jest tylko służbą, to jest jak herbata, z której uciekł aromat.

Z miłością kojarzy się samotność, co jest jedną z jej tajemnic. Człowiek nie może wystarczyć tylko drugiemu człowiekowi, Kiedy kocha, przeżywa samotność. Właśnie samotność w miłości jest miejscem dla Boga.

Miłości zawsze towarzyszy niepokój. (...) Miłość czasem bywa bezradna. Musi oprzeć się na kimś potężniejszym niż człowiek.

Każde głębsze uczucie prowadzi do cierpienia. Miłość bez cierpienia nie jest miłością.

Cierpienie w miłości ma swój sens. Jest jedyną możliwością sprawdzenia miłości. Nieważne jest jak kto cierpiał ale dlaczego cierpiał. Jeżeli cierpiał z miłości do drugiego człowieka, to jego cierpienie jest świadectwem miłości. Potwierdza jego miłość. Prawdziwa miłość szuka trudnych dróg.

Czy umiemy z miłością spojrzeć na tego, kto od nas odchodzi, kto nie chce z nami iść, nie chce nam służyć? Miłosne spojrzenie jest zawsze początkiem nowych cudów.

Kiedy czekamy, tęsknimy, kochamy – ludzka miłość może nas czasem zawieść, a serce „odstraszy kochać”. Tęsknota jednak, potrzeba miłości towarzyszy nam od dzieciństwa do starości. Człowiek stale szuka Boga i niespokojne serce spocznie dopiero w Panu. I w tęsknotę i w miłość wpisana jest samotność (...). Doświadczenia te – będące zawsze próbą wiary – pozwalają odkryć wartość miłości za „Bóg zapłać”, bo wcale nie trzeba czekać aż odpłaci nam człowiek. Płaci Bóg. Miłość za „Bóg zapłać” nie oczekuje ludzkiej wzajemności – oddaje wszystko i liczy na Pana Boga. On widzi i wynagradza to, czego ludzie nie potrafią wynagrodzić.

Dlaczego ktoś mnie nagle lubi?

To Bóg chce przez niego mnie kochać. Nawet nic nie wiedząc, mogę uczestniczyć w jego działaniu.

Dlaczego ja kocham?

To Bóg chce przeze mnie kogoś kochać.

Obym tylko całej tej sprawy Mu nie popsuł.

Najbliżej
Bóg kocha ciebie poprzez list serdeczny co doszedł
poprzez życzenia na święta
poprzez rzeczy tak ważne że się o nich nie pamięta
poprzez kogoś kto był przy tobie w grypie
poprzez tego co po spowiedzi już nie szczypie
poprzez deszcz co ci w uchu zadzwonił
poprzez kogoś kto ci się krzywić zabronił
poprzez psa co nogi ci lizał
przez serce krzyczące z krzyża


Ale nauka, prawda? Grubym tekstem zaznaczyłem to, co szczególnie mnie dotknęło.
Tekst z książki: "Elementarz Księdza Twardowskiego", A. Iwanowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.

środa, 24 grudnia 2008

Wesołych Świąt

Dziś wigilia. Mam nadzieję, że wszyscy moi czytelnicy doskonale wiedzą na pamiątkę jakiego wydarzenia to obchodzimy. Że nikt nie pozwolił aby w jego życiu stały się to święta „kolorowej choinki” i „czerwonego krasnoludka”. (Chociaż Mikołaja trudno nazwać krasnoludkiem). Tego właśnie chciałem Wam wszystkim życzyć. Abyście nie zapomnieli o tym, który w te święta jest najważniejszy. Jeśli nie masz w zwyczaju myśleć o Nim zbyt wiele, dziś pomyśl. Otwórz sobie Pismo Święte na fragmentach dotyczących narodzenia, poczytaj, przemyśl, po co to wszystko.

Mam nadzieję, że spędzisz te święta w rodzinnej atmosferze, z kimś, kogo kochasz lub z kimś, na kim Ci zależy. Obyś dostał dziś furę prezentów i czułości. Obyś naprawdę poczuł się kochany i potrzebny. I niech Cię Bóg błogosławi. Pamiętaj o Nim.

On pamięta o Tobie.

PS. Wczoraj miałem ciężki dzień. Przeczytaj poniższy post, jeśli cię to ciekawi. Cały wieczór modliłem się o wytchnienie, pokój… i dostałem je. Już wczoraj wieczorem, gdy kładłem się do łóżka, czułem spokój i Jego obecność. Przyszedł, aby otrzeć mi łzę. I wiecie co mi powiedział? Abym był dzielny. Bo On o mnie pamięta i nie pozwoli mi ciągle płakać i się smucić. Przygotował dla mnie piękne życie i jeszcze piękniejszą wieczność. I że na tej wieczności mam się skupić w chwilach ciężkich a odnajdę pocieszenie. Powiedział, że to jeszcze nie koniec moich „problemów”, ale że kiedyś ten koniec nastanie i będę się cieszył swoim życiem. I chociaż uczucia pustki i samotności zostały, to jednak lżej mi. Dużo lżej. Bóg usłyszał moje wołanie. Przyszedł.

On pamięta. O mnie, o Tobie…
Ty też pamiętaj.
Wesołych Świąt.

wtorek, 23 grudnia 2008

Efekt Hioba

Jestem rozżalony. Tak mi smutno, czuje się tak samotnie, że nie wiem co mam ze sobą zrobić.
Czym sobie zasłużyłem na uczucie pustki? Na to złamane serce? Przecież nie należę do mężczyzn, którzy pragną pierwszej lepszej dziewczyny na jedną noc. Przecież nie piję, nie jestem agresywny. Nie krzywdzę świadomie i z premedytacją. Nie myślę o sobie wchodząc w związek. Jestem raczej z tych co uchodzą za porządnych ludzi. Więc mniemam że to nie kwestia żadnych zasług...
Boże, dlaczego ja muszę przez to przechodzić!
Cóż takiego uczyniłem?
Wiem, wiem, wiem. Wybrałeś mnie do specjalnego zadania. Ale czy nie mógłbyś odpuścić mi od czasu do czasu? Na chwile wybrać sobie kogoś innego?
Ja nie proszę o nie wiadomo co! A tymczasem czuję się traktowany jak... niewolnik.
Nie zrozum mnie źle Boże – pragnę Ci służyć i zrobię wszystko, czego zażądasz.
Tylko dlaczego w Twoich oczach nie zasłużyłem jeszcze na rękę jednej z Twoich córek.
Tak bardzo ją kocham...
A wygląda na to że Ty widzisz tą sprawę inaczej. Nie mi Ona pisana. Jest ktoś bardziej godny...

Heh... Efekt Hioba? Na to wygląda. Wiecie co jest napisane pod koniec Księgi Hioba, jest tam takie jedno zdanie, które daje mi ogromne pokłady siły. Wypowiedział to Hiob:
Dotąd Cię znałem ze słyszenia,
obecnie ujrzałem Cię wzrokiem.


Tą piosenkę dedykuję wszystkim, którzy tak jak ja, czują się samotni i zmęczeni.
Barlow Girl - Never Alone

sobota, 20 grudnia 2008

W mroku...

List do Rzymian 8.
28 Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru.
29 Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi.


Wszystko, czego doświadczamy ma swoje duchowe znaczenie. Każda łza, smutna mina, ból zrodzony w naszym sercu. Wszystko ma na celu zmienić nasze serce... upodobnić nas do Jezusa. Wszystko co nam się przydarza w ciągu życia jest powiązane ze sobą i wierzę że z czasem wyda owoc, który będzie się podobał Bogu.
Psalm 147 werset 3 jest mi szczególnie bliski w ostatnich dniach. Czekam z wytęsknieniem aż Bóg zadziała. Ale nie wiem jak długo to będzie jeszcze trwało.
Czy mam powody aby wątpić? Bać się? Na pewno mam. Czy zatem to zrobię? Nie. Dlaczego? Bo już teraz dostrzegam światło, które rozbłyska gdzieś w mroku. Piękne i ciepłe, przekraczające wszelkie wyobrażenia. Rozbłysło dla każdego serca (nie tylko dla mnie), które znajduje w sobie siłę aby trwać. Ale zanim to światło mnie otoczy i uleczy, minie jeszcze trochę czasu. Więc zacisnę zęby i będę dalej trwał, walczył, służył.

czwartek, 18 grudnia 2008

Amaranth

Piekny teledysk... bajka w moim stylu:)
Nightwish - Amaranth



Amarant:
- słowo pochodzenia greckiego oznaczające nieśmiertelność;
- wiecznie kwitnący kwiat;
- kolor;
- jakaś roślina spożywcza.

Refren piosenki:
Caress the one
The never-fading rain in your heart
The tears of snow-white sorrow
Caress the one, the hiding Amaranth
In a land of the daybreak

Pustynia

Och ta moja mroczna natura...
Prześladuje mnie od jakiegoś czasu. Upadki zdarzają mi się częściej niż zwykle, to co zwykło mnie bawić, już mnie nie bawi, czuję się jak kwiat rosnący na środku pustyni. Rosnący? Właściwie usychający. Z każdym kolejnym dniem pozbywam się złudzeń co do związku z ukochaną osobą. Do tego Bóg ciągle i ciągle od nowa popycha mnie do pracy. Nie mam chwili wytchnienia, jestem chory a w nocy nie mogę spać. Smutek się za mną włóczy jak cień i nie wiem co mam ze sobą zrobić. Zastanawiam się czy to już depresja czy jeszcze nie... nie... raczej nie. Ale jestem na granicy wytrzymałości. Przestaje mnie cieszyć cokolwiek, nie mam ochoty na spotkania ze znajomymi, rozmowy z mamą... Och, to życie jest potwornie ciężkie.

Do czego mnie Bóg przygotowuje? Czy Jezus przechodził przez podobne „pustynie”? Na pewno tak, chociaż w Biblii opisane są dwie inne... dużo trudniejsze. Ech... odnalazłem ostatnio te wersety w 13 rozdziale Księgi Zachariasza.

7 Mieczu, podnieś się na mego Pasterza,
na Męża, który jest Mi bliski - wyrocznia Pana Zastępów.
Uderz Pasterza, aby się rozproszyły owce,
bo prawicę moją zwrócę przeciwko słabym.
8 W całym kraju - wyrocznia Pana -
dwie części zginą i śmierć poniosą,
trzecia część tylko ocaleje.
9 I tę trzecią część poprowadzę przez ogień,
oczyszczę ją, jak oczyszcza się srebro,
i wypróbuję tak, jak złoto próbują.
I wzywać będzie mego imienia - a Ja wysłucham,
i będę mówił: «Oto mój lud»,
a on powie: «Pan moim Bogiem».


Na pewno część z tego jest proroctwem o Jezusie. A reszta o jego uczniach... Ciężki okres przechodzę. I mimo że na mojej twarzy zawsze jest uśmiech, to jednak Ty, mój przyjacielu, nie daj się zwieść... pomódl się o mnie. Aby Bóg dał mi siłę na tej pustyni, dalej mnie nie rozpieszczał i sprawił żebym zawsze stawiał Jego wolę na pierwszym miejscu. Nawet jeśli miałoby to oznaczać że ta pustynia się prędko nie skończy.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Ruin Me...

Jestem zmęczony.
Od kilku tygodni przygotowywaliśmy akcję „Gwiazdkowa Niespodzianka” aby dzieciom z Otwocka sprawić trochę radości rozdając parę prezentów na święta. Chociaż parę to może zbytnia skromność. Rozdaliśmy około 80 paczek. I teraz dziękuję Bogu że miałem tak wielu współpracowników. Sam nigdy bym temu nie podołał.
Od trzech tygodni mieliśmy non stop próby jasełek. Zagraliśmy je tydzień temu na skwerze w Otwocku, potem w ciągu tygodnia w szkole z internatem w Michalinie a wczoraj mieliśmy przedstawienie w Klubie Smok podczas akcji rozdawania prezentów. W jasełkach grały głównie dzieciaki ze świetlicy.
Do tego trzeba było pomóc przy zorganizowaniu paczek, przechowaniu ich i przygotowaniu sali na cała akcję. Większość z tych rzeczy musiałem zrobić osobiście. I teraz jestem chory...
Bóg objawia mi ostatnio dużo nowych rzeczy i wykorzystuje moją osobę do granic możliwości. Z jednej strony mnie to cieszy, z drugiej sprawia że czuję ciężar prawdziwej służby.
Wczoraj po udanej akcji byłem na łyżwach z przyjaciółmi. Bawiłem się dobrze, ale ciągle czułem się niekompletny, zraniony, dotknięty. Zmęczony i w pewnym sensie już obojętny na to co się stanie ze mną. Nie obchodziło mnie czy bawię się dobrze czy nie. Ważne było dla mnie żeby tylko podobać się Bogu i pełnić jego wolę. Poczucie pustki i zobojętnienia było nawet miłe gdy tak ślizgałem się na łyżwach w rytm romantycznej muzyki.

Dziś słuchałem płyty z koncertu Passion 2006. Wewnątrz okładki jest fragment banneru grafitti, który był ozdobą tego konceru. Jeden z napisów na banerze brzmiał: „RUIN ME FOR YOU!” (zniszcz mnie dla siebie). Mam wrażenie że Bóg właśnie to czyni ze mną od paru miesięcy.

środa, 26 listopada 2008

Zima, gwiazdy i marzenia

Ta zima jest chłodniejsza niż wszystkie.
Taka myśl przeszła przez moją głowę gdy uniosłem wzrok w kierunku rozgwieżdżonego nieba. Stałem oparty o maskę mojego nowego Suzuki Samurai, na środku polany. Zatrzymałem się tu aby pomodlić się w drodze powrotnej do domu. Byłem spokojny jak zawsze. I ja zawsze nie do końca szczęśliwy. Brakowało mi czegoś.

Gwiazdy błyskały na niebie jak szalone. Zupełnie jak dziecko zapragnąłem aby jedna z nich spadła z na ziemię. Aby rozjaśniła smugą całe niebo a potem z impetem uderzyła niedaleko ode mnie. Chciałbym potem pobiec w kierunku krateru i zobaczyć jak wygląda ta gwiazda. Marzyłem aby okazała się kobietą daną mi przez Boga – piękną, kochającą. I taką, która zawsze będzie przy mnie. Ale żadna gwiazda nie spadła. Jeszcze nie teraz...

Przypomniało mi się jak Bóg przemówił do mnie w ostatni weekend na zjeździe. Zanim dotarłem na uczelnię dostałem słowo z Księgi Kaznodziei Salomona (Eklezjastes) 3,1-15. Wszystko ma swój czas. I na pewne rzeczy trzeba po prostu poczekać. W przewie pomiędzy wykładami wybrałem się na chwilę do Bazyliki św. Krzyża (KRK tuż obok mojego wydziału). Szedłem tam ze złamanym sercem. Gdy wszedłem i stanąłem z tyłu, trochę w cieniu, akurat zaczęło się czytanie z Przypowieści Salomona 31,10-31. Znałem ten fragment i cytowałem go gdy kobieta za kazalnicą czytała kolejne wersety. Znałem go bo od dawna modliłem się o kogoś takiego jak kobieta opisana w tych wersetach. A gdy tylko czytanie się skończyło, odśpiewano Psalm 128 (też go znałem). Wszyscy katolicy stali niewzruszeni. A ja płakałem jak dziecko. Pan do mnie przemówił. Zapłakany ale pełen uwielbienia dla Boga, wyszedłem z bazyliki i wróciłem na uczelnię.

Wszystko ma swój czas...

poniedziałek, 3 listopada 2008

Zew

Bill Hybels:
Być może jesteś w miejscu w którym jeszcze nie poznałeś Jezusa jako swojego zbawiciela? To można załatwić jedną modlitwą. Być może jesteś w miejscu w którym czekasz na to, aż Bóg objawi Ci jaka jest twoja służba? To można załatwić serią modlitw.

Ostatnio podziwiając życie płynące na Dworcu Centralnym w Warszawie, słuchałem jak mój nowo zapoznany przyjaciel opowiadał o powołaniu jakie dostał. Mówił że jadąc autobusem przez Warszawską Pragę ujrzał bezdomnego lumpa na przystanku. Gdy człowiek ten uniósł twarz, mój przyjaciel ujrzał w nim Jezusa. I od tamtego momentu wiedział że jego służba będzie miała miejsce właśnie w tamtym miejsc wśród takich ludzi. Bo gdzie jest Twój Chrystus, tam jest Twoja służba.

Ja patrząc wstecz na swoje życie też mogę przywołać podobne wydarzenie. Jakieś dwa lata temu pojawiła się w mojej głowie wizja aby pracować z zaniedbaną młodzieżą z Otwocka. Najpierw chciałem stworzyć silną grupę młodych, wierzących ludzi, działających na rzecz miasta i społeczności. Dostałem wizję Grupy Filadelfia. Potem do mojej głowy zaczęły przychodzić wizję samotnej pracy, chodzenia po biednych osiedlach i po boiskach i służba wśród tamtej młodzieży. Właściwie nic nie musiałem robić w tej służbie. Po prostu chodziłem po tych najbiedniejszych dzielnicach Otwocka i co raz spotykałem jakąś znajomą, młodą twarz. Zamienialiśmy kilka zdań, zapraszałem te osoby na grupki i rozchodziliśmy się każdy w swoją stronę. Bóg od dawna dawał mi wizję służby w tych ubogich dzielnicach Otwocka. Tam widziałem swojego Chrystusa i teraz czekam na dzień, w którym Bóg znów pchnie mnie w tamtą dzielnicę.

Wczoraj rozmawiałem ze swoją przyjaciółką, która mówiła mi że w najbliższym czasie chce bardzo skupić się na służbie, na rozwoju duchowym. Dotknęło mnie to. Też zapragnąłem z nową świeżością służyć Panu. Wiem gdzie jest moje miejsce, gdzie jest mój Jezus. Czuję to w moim sercu już od dawna. Ten zew do służby. Czy Ty wiesz już gdzie jest Twój Jezus?

środa, 29 października 2008

Rocznica

Minął okrągły rok. Dokładnie dziś, kilkanaście minut temu upłynął dokładnie rok od momentu w którym zacząłem pisać tego bloga. Pisałem o wielu różnych sprawach. O relacji z Bogiem, o wizjach, jakie mi dawał, o moich radościach i moich smutkach. Pisałem o wszystkim co miało znaczący wpływ na moje życie.
Nie wiem jak wiele osób czytuje moje wpisy. Sądząc po ilości komentarzy, to jednak niewiele. Ale może się mylę. Chciałbym prosić Was, drodzy czytelnicy, o jedną rzecz. Skomentujecie ten post. Dodajecie komentarz jeśli tylko zdarzyło Wam się czytać tego bloga. Nie ważne czy znamy się osobiście, czy nie mieliśmy okazji. Nie ważne czy wiem dobrze że czytujecie mój blog, czy nie mam o tym zielonego pojęcia. Nie musisz się podpisywać imieniem i nazwiskiem. Napisz po prostu że to czytujesz. Chcę wiedzieć ilu Was jest. I czy jest sens abym dalej pisał to wszystko.

piątek, 24 października 2008

Kolacja w MDK

Dziś odbył się wieczór ewangelizacyjny. Na kolację zorganizowaną przez Kościół Chrześcijan Baptystów „Droga Życia” w Otwocku, przyszło sporo osób. Zwiastowana była ewangelia – ta najcenniejsza perła chrześcijaństwa. I jak zwykle cześć osób usłyszało w niej coś więcej niż zwykłe słowa. A pozostała część zignorowała lub potraktowała jako zestaw krzykliwych „haseł”. Ci pierwsi wyszli z błogosławieństwem, uśmiechem na ustach i radością w sercu. Oni właśnie nie mogą się doczekać aż usłyszą więcej, aż zagłębią się jeszcze bardziej. Ci drudzy, wyszli z zażenowaniem lub smutkiem w sercu. Wszystko co usłyszeli odbiło się od nich jak piłka od ściany.

Cieszę się szczególnie z dwóch faktów.

Na kolację przyjechali Marta i Radek – moi przyjaciele. Sprawili mi ogromną radość swoją obecnością. Mieli okazję słuchać ewangelii i dyskutować z moimi przyjaciółmi na poważne i lekkie tematy. Dzięki Nim ten wieczór przerodził się w naprawdę wyjątkowy.

Drugą rzeczą z której się cieszę jest to, że mama Moniki nawróciła się. Nie wiem jak mam opisać radość, która zrodziła się w moim sercu. To przesympatyczna kobieta, która poznałem dziś rano przez GG. Na kolacji była cicha i spokojna. Więcej słuchała niż dyskutowała. Moje serce raduję się gdy pomyślę że teraz stała się uczennicą Chrystusa. Czuję podwójną radość ponieważ jest to mama Moniki. Wiem jak Ona się z tego cieszy i jak pragnęła tego w swoim sercu. Alleluja!

To był naprawdę piękny wieczór. Czarująca atmosfera, spokojna muzyka, dobre naleśniki i Duch Pański wszędzie wokół Nas. Miałem okazję spotkać się z przyjaciółmi, których dawno już nie widziałem. Miałem okazję razem z Moniką służyć jako kelnerzy:P Miałem okazję się modlić i przebywać wśród ludzi, których kocham w wyjątkowy sposób. Dziękuję Ci Panie! I proszę o więcej takich wydarzeń!

czwartek, 23 października 2008

Boys Of Summer

Dla Moniki:



Tekst jak zwykle w komentarzach.

środa, 22 października 2008

Przebudzenie

Mój smutek stał się tak głęboki jak to tylko możliwe. Stojąc sam na stacji PKP w Otwocku, czekając na przedostatni tej nocy pociąg, popłakałem się. Nie obchodziło mnie czy ktoś to widzi czy nie. Łzy same płynęły.

Kilka minut wcześniej pożegnałem się z Moniką. Obydwoje byliśmy bardzo smutni. Doszliśmy do wniosku że budowanie jakiegokolwiek związku w obecnej sytuacji nie ma szans powodzenia.
Powiedziałem Monice, że po tym wszystkim najprawdopodobniej wrócę do swojego starego sposobu życia – znów będę bardziej zamknięty w sobie, wyalienowany, cichy. Tak jak było kilka miesięcy temu. Zanim Ją poznałem i otworzyłem się. Zanim Ona mnie otworzyła.
Żałowałem tych słów. Żałowałem ich ponieważ zasmuciły Ją bardzo. Sprawiły że się popłakała, zaczęła obwiniać. Modliłem się o Nią gdy wsadzałem Ją w pociąg do domu. Ale Jej serce było daleko od radości. Moje też... kto wie czy nie dalej.

Mój smutek pchnął mnie w ramiona Boga. Modliłem się od chwili gdy drzwi pociągu się zamknęły, do chwili gdy wszedłem własnego domu. Czyli ponad 45 minut.
Modliłem się na stacji, wyznając swoje grzechy, mówiąc że czuję się winny całej tej sytuacji. Że najchętniej wziąłbym cały ból Grześka, Moniki oraz Ich grzechy na siebie. Tylko żeby nie musieli już cierpieć z powodu całej tej sytuacji. Modliłem się o rozwiązanie, o pokój dla Nich. Nawet kosztem własnego pokoju i szczęścia. Modliłem się oto a jednocześnie w głębi serca wypłakiwałem się ze swojej nieudolności, ze swojego pragnienia aby być przy Niej. Mówiłem Bogu że pragnę być z Nią, ale to się nie liczy. Liczyło się dla mnie tylko Ich szczęście i pokój.
Gdy wsiadałem do pociągu, modliłem się dalej. Modliłem się o siłę aby przez to wszystko przejść, aby mimo bólu, zawsze się do Niej uśmiechać, być przyjacielem, którego pragnie.
Bóg dał mi wtedy werset z ewangelii św. Jana 16,21-23. Byłem w szoku! Zacząłem śmiać się przez łzy i mówić Mu: „Panie! Te wersety brzmią jak jakieś szyderstwo!”.
Gdy wyszedłem z pociągu w Celestynowie, modliłem się dalej. Słuchając piosenki „This Is Our God”. Modliłem się o szybkie uleczenie mojego serca. I żaliłem się że przecież nie pragnę rzeczy tak strasznie wielkiej. Że pragnę tylko poczuć się kochanym. Prawdziwie kochanym przez kobietę. Chcę aby Jego miłość została na mnie wylana w ten sposób. Myślałem wtedy że Bóg był daleko. Ale to była nieprawda.
Doszedłem na polanę niedaleko od mojego domu. Zamiast udać się prosto na kolację, zatrzymałem się tam, padłem na kolana i płacząc wzniosłem swoje ręce ku rozgwieżdżonemu niebu. Wielbiłem Boga. Dziękowałem Mu za tą całą sytuację. Powiedziałem że dalej chcę aby mnie prowadził. Przez każdą tego typu dolinę. Nie ważne ile będę musiał wycierpieć. Chciałem Mu służyć. Tylko służyć. Gdy skończyłem modlić się swoimi słowami, powiedziałem modlitwę pańską i zamilkłem, czekając na Jego słowo. Czekałem 30 sekund. Zapytałem: „Gdzie jesteś Panie?”. Odpowiedział: „Tuż obok Ciebie”. Uśmiechnąłem się lekko. Zapytałem znów: „Co chcesz mi powiedzieć?”. Poczułem jego miłość i w moim sercu zabrzmiała odpowiedź: „Twoja modlitwa została wysłuchana”. I odszedł.

Wracając do domu w moim sercu zrodziły się wątpliwości i pytania. Niby która modlitwa miała zostać wysłuchana? Przecież modliłem się momentami o dwie, zupełnie sprzeczne rzeczy! Czy to na pewno był Bóg? Ale to chyba normalne. Wątpliwości towarzyszą każdemu, kto wierzy.
Już ze swojego pokoju zadzwoniłem do Moniki. Chciałem się zapytać jak się czuje. Chciałem umówić się na rozmowę na Gadu-Gadu. Spotkaliśmy się tam po 22. Początek był oczywiście trudny i pod górę. Przeprosiłem Ją za moje słowa na stacji. Powiedziałem że mam w sobie wiele siły i ze pewnie nie zamknę się w sobie. Że wytrzymam. Nie pocieszyłem Jej wcale. W dodatku rozmawiała wtedy ze swoją koleżanką, która miała problemy. Mówiła też o tym że jest przytłoczona tym jak wiele osób zwraca się do Niej w problemach. Napisała pytanie: „Czemu tak wiele osób?”. Odpisałem zgodnie z objawieniem jakie otrzymałem od Pana: „Nadchodzi przebudzenie, Moniko. Diabeł będzie nas teraz bez przerwy atakował abyśmy tylko się poddali. I im więcej ataków przeżywamy, tym bardziej się obawia naszego namaszczenia”. Przez chwilę ekran milczał. Gdy zamigotała odpowiedź, poczułem że coś pęka. Odpisała: „Skopie mu tyłek!”. Zdziwiłem się: „Komu? Diabłu?”. Odpisała: „Tak! Paweł, choć nie damy się! Skopiemy mu tyłek za to co robi!”
Od tego momentu rozmowa poszła całkowicie innym torem. I obydwoje poczuliśmy w sobie mnóstwo siły. Zapragnęliśmy służyć razem. Służyć sobie i światu. Ramię w ramię walczyć o sprawy królestwa niebios. Poczuliśmy w sobie taką radość i chęć do pracy, jakiej dawno nie było w naszych sercach. Noc z ciężkiej i pełnej bólu zamieniła się w piękną.
A jednocześnie cały czas prowadziłem rozmowę z Martą – moja przyjaciółką z dawnych lat. Marta od dawna była zatwardziałą ateistką. Ale w ostatnich miesiącach Bóg zaczął coś w Niej zmieniać. Warownie nieufności, gniewu na Boga i strachu, zaczęły pękać. A ona sama chce teraz szukać Boga. Chce się do Niego zbliżyć i poznać jako źródło miłości, pokoju i wolności.

Gdy byłem już zbyt zmęczony aby wysiedzieć przed ekranem, pożegnałem się i wyłączyłem komputer. Idąc do łóżka nie potrafiłem przestać się modlić i dziękować Bogu za ten wieczór. Zacząłem tańczyć jak dziecko i wołać z wdzięcznością. A potem wszedłem do łóżka i zasnąłem.

I zaczęło się przebudzenie.

poniedziałek, 20 października 2008

Fura

Hehe! Doczekałem się! Z pomocą rodziców udało m się kupić moje pierwsze auto! Jest to stary model Suzuki Samurai. Czyli mała terenówka nadająca się do jazdy WSZĘDZIE! (góry, bagna, lasy, drogi piaszczyste i asfaltowe, miasta i plaże). Jest to stary samochód ale zrobiony w takiej technologii, że będzie jeździł długie lata. Czeka go jeszcze tuning (nowy zderzak z wyciągarką, opony terenowe, snolker) ale jak tylko pchnę sprawy urzędowe związane z rejestracją i opłaceniem cła, będzie gotowy do jazdy!

Ale się z niego cieszę. To naprawdę śliczne autko.

środa, 15 października 2008

Oh, Sleeper... odsłona druga!

Piosenka dla wszystkich osób, które czytały ostani wpis. Koniecznie zapoznajcie się z tekstem (znajdziecie go w komentarzach). A potem walczcie o wszystko, co jest Wam drogie!



Zespół: Oh, Sleeper!
Piosenka: We Are The Archers!

wtorek, 14 października 2008

Marzenia

„Jeśli człowiek nie ma sprawy, za którą byłby gotów umrzeć, to tak naprawdę nie ma po co żyć.” To są słowa, które wywarły na mnie wielkie wrażenie. Przeczytałem je w książce Bogdana Olechnowicza zatytułowanej „Wzgardzeni czy Wybrani”. Kurcze. Takie to oczywiste. A mimo to, tak wielu ludzi wybiera bierną egzystencję, bojąc się walczyć o własne marzenia. A ja byłem kiedyś jednym z nich. Chyba każdy z nas marzy. Chyba każdy chciałby aby jego życie dało mu spełnienie. Pierwszym krokiem aby to osiągnąć to zdać sobie sprawę z tego, o czym naprawdę marzymy. A potem konsekwentnie dążyć do realizacji tych marzeń. Na pewno nie jest łatwo je osiągnąć. Każdy z nas ponosi czasem porażkę. Ale porażka to jeszcze nie koniec. Jeśli tylko mamy wokół siebie życzliwych ludzi, którzy zamiast śmiać się z naszej porażki lub udowadniać nam że jesteśmy źli, bo nam nie wyszło, otoczą nas miłością i zrozumieniem, uda nam się pozbierać. Gdy ktoś nas wspiera, łatwiej podnieść się na nogi i ruszyć dalej w kierunku własnych marzeń. Ostatnio mogłem docenić jaką wielką pomocą mogą być życzliwe słowa przyjaciela i jego postawa pełna miłości i zrozumienia. Już dawno nie upadłem tak nisko jak kilka dni temu. Raniąc osobę, którą sam Bóg kazał mi kochać. Ale dzięki jej sile, dzięki jej miłości i pokorze, udało mi się jeszcze raz stanąć na skale. I teraz znów mogę iść w stronę marzeń. I nie bać się niczego. Bo zawsze uda mi się powstać.

Na myśl przyszła mi japońska maksyma: „Tchórz nie zna życia. Bohater nie zna śmierci”. Ukazuje ona to, co zawsze siedziało gdzieś w moim sercu. I chociaż faktycznie zdarzył mi się upadek, to teraz jestem mądrzejszy, bardziej zdeterminowany i silniejszy.

Mam tylko dwa marzenia.
Pierwszemu na imię „szerzenie ewangelii”.
Drugiemu na imię „Monika”.

Mam nadzieję że dobry Bóg pozwoli mi je osiągnąć. A jeśli nie... cóż... wolę być bohaterem, który cierpi, niż tchórzem, który nie wie czym jest życie.

wtorek, 23 września 2008

Jak to jest z miłością...

Wystrzeliła gdzieś z ponad istnienia i ruszyła w kierunku małego wszechświata. Wkroczyła w niego z niesamowitym impetem oczarowując każdą duszę i istotę, którą spotkała na drodze. Nie było nikogo, kto mógłby jej sprostać lub ją usidlić. Leciała pośród gwiazd i galaktyk promieniując na wszystkie strony mocą, energią i pięknem. Była nie do pokonania. Ona – Niezatrzymywalna Siła.

Wtem, jej uwagę przyciągnął obiekt niewielkich rozmiarów. Błyszczał i świecił, a blask jego był matowy. Jedyny taki, jaki dostrzegła we wszechświecie. Obiekt zafascynował ją do tego stopnia, że postanowiła go poruszyć, przesunąć jak wszystko, co spotykała na swojej drodze. Więc nabrała rozpędu i uderzyła w niego z wielkim impetem. Ale on ani drgnął. On – Nieporuszalny Obiekt.

Paradoks. Walczyli ze sobą przez całe milenia a wynik był nierozstrzygnięty. I nadal tak jest. Mimo tarć, trzasków i iskier, jakie sypią się przy tej walce, nie ma zwycięzcy, bo nie może go być. Ale to jest z korzyścią dla całego wszechświata. Niezatrzymywalna Siła i Nieporuszalny Obiekt trwają przy sobie, walcząc o zwycięstwo i utrzymanie pozycji niepokonanego. Nic już nie zagrozi układom i planetom. Bo dwie największe potęgi nie zrezygnują z tej walki...

Tak to już jest z miłością.

czwartek, 18 września 2008

Rozmowy na mój temat...

– Panie Boże, coś niedobrego dzieje się z Pawłem – powiedział anioł.
– Co takiego? – zapytał Pan Bóg. – Czyżby coś cię niepokoiło?
– Tak.
– Opowiadaj zatem natychmiast!
– Zszedłem dziś rano na Ziemię aby obudzić mojego podopiecznego. Opornie mu szło wstawanie. Tak jakby stracił całą energię i chęć do życia pracy dla Ciebie!
– Coś takiego...
– Ale to jeszcze nic. Po krótkiej modlitwie zaczął się ubierać. Nie wiem o czym myślał, ale przez pomyłkę założył wczorajsze, brudne ubrania. Gdy tylko to POCZÓŁ, zrzucił wszystko z siebie z ogromną złością i ubrał się w świeże ciuchy.
– Jakby był rozkojarzony...
– Ale to jeszcze nic. Potem zabrał się za codzienną toaletę. Poszedł do łazienki po prostownicę, wosk i grzebień a potem wrócił do lustra. Tyle że przyniósł suszarkę do włosów, maszynkę do golenia i pastę do zębów.
– Ja nie mogę...
– Wrócił z tym do łazienki, ogolił się, umył, wysuszył a potem złapał się za prostownicę, wosk i grzebień. Na szczęście nie było żadnych wypadków. Nie oparzył się ani nie podrapał.
– Uff...
– Ale gdy skończył się szykować, poszedł do kuchni aby coś zjeść. I tam to mnie już wmurowało.
– Co się stało?
– Otworzył lodówkę i szepnął „nie jestem głodny”. A potem ją zamknął.
– Żartujesz?
– Nie Panie Boże. A przecież on CAŁY tydzień pościł. A teraz nagle nie chciał jeść! Co gorsza zaczął robić sobie herbatę i...
– I?
– Wyjął dwie szklanki z szafki. Mimo że był w domu sam! Gdy się zorientował, prawie się popłakał.
– Ajajaj...
– Panie Boże, co się z nim dzieje? Tylko Ty znasz go na tyle dobrze aby wiedzieć. Martwię się o mojego podopiecznego.
Pan Bóg milczał przez chwilę. A potem delikatnie się uśmiechnął.
– Wygląda na to, że...
– Że?
– Że Paweł myśli o kimś bardzo intensywnie. I tęskni za kimś.
– Czy chcesz powiedzieć że on... że...
Uśmiech nie zszedł z twarzy Pana Boga. Odpowiedział po chwili, pełen spokoju i wyraźnie szczęśliwy.
– Tak. Zakochał się.

poniedziałek, 15 września 2008

Vices Like Vipers

"Oh, Sleeper". Odkryłem ich w zeszłym tygodniu i od razu pokochałem. Pewnie nie ma zbyt wielkich szans na to że ich płyty będą dostępne w Polsce. Ale zawsze zostaje nam Internet:)
Ciekawe czy jesteś na tyle twardy/twarda aby to obejrzeć?

PS. Odradzam oglądanie schizofrenikom i osobą wrażliwym.

poniedziałek, 8 września 2008

Dwa

jest dwóch mnie...
jeden jest na zewnątrz i tego mnie znasz
drugi jest gdzieś wewnątrz i ma inną twarz

mam dwie natury...
jedna jest święta - to jest trudna droga
druga jest czarna i nie chce znać Boga

mam dwie nadzieje...
jedną jest Bóg - to me światło i życie
drugą jest rozum i życia odbicie

jedno mam serce na dwoje rozbite
jedno mam życie w tych strzępach ukryte

jednym jestem choć na dwa podzielonym
jednym chce być w Chrystusie złączonym

pomóż mi znaleźć tą właściwą drogę!
pomóż mi wierzyć gdy wierzyć nie mogę!

pomóż mi paść na me pyszne kolana!
pomóż mi trwać gdy otworzy się rana!

pomóż mi płakać gdy oczy mam suche!
pomóż mi zawsze iść za Twoim Duchem!

pomóż mi Boże bym w Tobie trwać mógł
ty też pomóż proszę...
do tego...
powołał...
cię Bóg

środa, 3 września 2008

Posłuchaj...

Nie wiem od czego zacząć ten wpis. Czuje się podle. Zawaliłem dziś w pracy na świetlicy. A to wszystko dlatego że nie potrafię iść za głosem Ducha. Nie chcę się wdawać w szczegóły... wstyd mi. Ale puenta tego całego wydarzenia jest prosta.

Jestem już dosyć zaawansowany aby rozpoznać głos Ducha, ten delikatny wiatr, który tłucze się gdzieś w okolicach mojego serca. Dziś słyszałem go dwukrotnie i zbagatelizowałem. Pomyślałem że to zwykłe myśli goniące w mojej głowie. Chyba byłem zbyt zmęczony aby poprawnie zareagować. A może fakt że zamiast się modlić przez ostatni wieczór i dzisiejszy poranek, wolałem się lenić i grzeszyć, co doprowadziło do tego że stałem się nieczuły na Jego głos. A może było to coś zupełnie innego. Nie wiem i nie chcę się niepotrzebnie usprawiedliwiać.

Fakt jest faktem – dwukrotnie zignorowałem Jego głos co doprowadziło do poważnego nadszarpnięcia w relacjach z matką jednego dziecka na świetlicy. I bardzo mi z tym niedobrze.

Pomódlcie się o mnie.

wtorek, 26 sierpnia 2008

Coś jak "dziękuję" i "kocham was"

20, 21 i 22 sierpnia spędziłem w Sopocie z paczką przyjaciół. Jeszcze nie zdążyliśmy wejść do pociągu a już wszyscy podłapali głupawkowy klimat, który nie opuszczał nas przez całą podróż. Długo by opisywać wszystkie wydarzenia jakie miały miejsce w Sopocie. Skupię się tylko na najważniejszych eventach. Pierwszego dnia mieliśmy pogodę w kratkę. Ale nie przeszkodziło to nam w wybraniu się na plaże. Pierwszy raz poszliśmy z samego rana z parasolkami. A później już bez. Za to z piłką do footbalu. Drugiego dnia zorganizowaliśmy sobie wycieczkę plażą aż do Gdyni. Było pięknie. Po drodze zbudowaliśmy zamek, zwiedziliśmy klify i opalalismy się. Na trzeci dzień przygotowaliśmy się na leżenie na plaży. Totalny relaks i zero zmartwień.
Po powrocie do Otwocka, powiedziałem swoim przyjaciołom: „Należałoby coś powiedzieć. Coś jak dziękuję i kocham was.” I uściskałem im dłonie. Nie odwołuję tych słów. Dziękuję Wam wszystkim. Piter – za społeczności i przyjaźń, Justa – za pasję do robienia zdjęć, uśmiech i wprawianie mnie w dobry nastrój, Ania – za to że mogłem Cię lepiej poznać i zobaczyć jak wspaniałą jesteś osobą, Monia – (nie będę złośliwy) za to wszystko co mi dajesz i czego bym nie miał gdybym Cię nie znał.
Dziękuję Wam.




wtorek, 19 sierpnia 2008

Switch

Tym światem rządzą pewne zasady. Jeżeli ktoś mnie walnie, poczuję ból. Jeżeli stracę równowagę, to upadnę na glebę. Jeżeli podskoczę, spadnę w dół. To wszystko opisane jest przez prawa fizyki, matematyki, biologii i tak dalej... A jedną z zasad wpisanych w ten świat jest śmierć. Ostatnio miałem okazję uczestniczyć w większej ilości pogrzebów niż tego bym chciał. A jednak to przecież jest bardziej niż oczywiste że śmierć czeka nas wszystkich.
Idąc wzdłuż muru cmentarza oglądałem stokrotki wyrastające spomiędzy płyt chodnika. Pomyślałem że jeżeli zerwałbym jeden z tych kwiatów, to kwiat ów umarłby w przeciągu chwili. Jednak mógłbym też urwać go tak, żeby potem posadzić go raz jeszcze w doniczce w domu. Albo w ogródku. Albo nawet na Marsie, gdyby była taka możliwość. Mógłbym go zwyczajnie przesadzić z jednego świata do drugiego.
Chyba większość z osób, które czytają mój blog zdaje sobie sprawę z tego że wierzę w Boga. Wiecie co chcę powiedzieć? Że zasady o których pisałem na początku posta, to nie wszystkie zasady rządzące naszą rzeczywistością. Wielu ludzi znudzonych religijnością odrzuca wszelkie przejawy duchowości zupełnie nieświadomi tego że ta gra zwana życiem jest dużo bardziej złożona i zasady nie odkrywają wszystkich jej możliwości. A Jezus Chrystus jest osobą, która łączy zasady naukowe z zasadami nadnaturalnymi. I jeżeli tylko szukasz go w swoim życiu, pragniesz poznać i odkryć, to On będzie ci objawiał coraz to nowe, bardziej niesamowite reguły życia ponad zasadami. Aż wreszcie uwierzysz, że ból i kara to nie to samo, że miłość to więcej niż uczucie, a śmierć wcale nie oznacza końca.

niedziela, 17 sierpnia 2008

Obudź mnie

Łoł. Ale to był dzień. I gdy tylko pomyślę że mogłem stracić całą masę wrażeń i błogosławieństwa przez głupie lenistwo, aż mi się słabo robi. Ale może po kolei...
Ustaliliśmy że w tą niedzielę całym zborem pojedziemy na nabożeństwo do Warszawy na ul. Waliców. Nabożeństwo to miało się zacząć o godzinie 10:00 (w Otwocku zaczynają się zawsze o 11:00) a kościół ten znajduje się dużo dalej niż kościół w Otwocku. W efekcie tego byłem zmuszony wstać dzisiaj o godzinie 6:30. Gdy rano zaczął dzwonić mój budzik, poczułem że nie jestem gotowy na przerwanie snu. Zwłaszcza że znów miałem kłopoty z zaśnięciem (zasnąłem około 1:00) a później mój brat chrapał co chwila budząc mnie ze snu. Można powiedzieć że tej nocy miałem około pięciu godzin spokojnego snu... to dla mnie zdecydowanie za mało. Ale mimo wszystko zwlekłem się z łóżka i poczłapałem do kuchni. Moja mama już nie spała. Ja jeszcze tak. W krótkiej rozmowie ustaliliśmy że jednak powinienem wrócić do łóżka i wypocząć. Tak też zrobiłem. Niestety nie dane mi było zasnąć. Przypomniałem sobie historię z „Opowieści z Narnii” gdy Eustachy i Julia przez przemęczenie i niewygodę przegapili znaki, mające im pomoc w wykonaniu misji zleconej przez Aslana. Potem do głowy przyszedł mi obraz z „Władcy Pierścieni” przedstawiający Aragorna, który zawsze był wstanie przezwyciężyć zmęczenie, ból i niewygodę aby osiągnąć cele. No i w końcu usłyszałem Jego głos: ”Jeśli się teraz nie podniesiesz, możesz przegapić jeden z najpiękniejszych dni w swoim życiu”. Odwróciłem się na drugi bok i zacząłem żałować że cała Biblia jest pełna zachęty do pracowitości i potępia wszelkie lenistwo. Zwlekłem się z łóżka po raz kolejny i zacząłem ubierać. Na początku było ciężko, ale gdy doszedłem już do stacji kolejowej w Celestynowie, byłem prawie całkiem rozbudzony.
Na stacji spotkałem Krzyśka. Razem jechaliśmy do kościoła na ul. Waliców. Sporo rozmawialiśmy i muszę przyznać, że po rozmowie poczułem się odświeżony. Postawa Krzyśka pokazała mi jak bardzo zagalopowałem się w poszukiwaniu stabilizacji finansowej i że zapomniałem o tym co najważniejsze. Gdy dojechaliśmy do Warszawy, strzeliliśmy sobie po kawie z automatu i ruszyliśmy spacerkiem na nabożeństwo. A tam czekała mnie kolejna masa niespodzianek.
Pierwszy Zbór Chrześcijan Baptystów w Warszawie ma opinie kościoła konserwatywnego. Bardzo ceni się w nim porządek i spokój podczas nabożeństwa. Ale tym razem było inaczej. Stojąc z Justyną w ostatniej ławce mieliśmy cudowny czas uwielbienia. Zresztą, wszyscy goście z Otwocka okazywali większą spontaniczność podczas śpiewania pieśni i ożywiali całą wspólnotę. Nawet sam pastor Marek klaskał w dłonie podczas uwielbienia.
Potem przyszedł czas na kazanie. Wygłosił je pastor z Otwocka – Michał. I jak zwykle Bóg użył go aby nie tylko mnie naprostować ale i zachęcić do pogłębienia wiary. Głosił słowo o pokorze, prostocie w głoszeniu Słowa i o umiejętności skromnego życia, dając za wzór Jana Chrzciciela. Po kazaniu byłem już całkiem wniebowzięty.
Ale dzień się na tym nie skończył. Po nabożeństwie poczęstowano nas zupą i zaproszono na kawę i rozmowy. Spotkałem się wówczas z Tomkiem, który jak się okazało żeni się. A zaraz potem dowiedziałem się że Ania i Robert (przyjaciele z kościoła w Otwocku) również biorą ślub. Byłem szczęśliwy słysząc takie dobre wieści. A kawa mocha smakowała wybornie.
Do Otwocka wróciłem samochodem. Adam zawiózł mnie, Monikę i jej mamę. Zostałem zaproszony (a raczej delikatnie się wprosiłem) na kompot i naleśniki. Długo rozmawiałem z Moniką o codziennych pasjach i życiu. Z jej tatą miałem okazję podyskutować i się pośmiać. A potem Piotrek (gdy wrócił z Warszawy) pouczył mnie grać na gitarze. Dalej był poczęstunek (naleśniki, kawa...) i czas na uwielbienie i społeczność. Później, gdy wróciłem do domu, mama dała mi obiad i babeczki z budyniem i owocami. Klasa!
Ja wiem że nie wszyscy tak wyobrażają sobie idealny dzień. Ale dla mnie idealny dzień jest dniem pełnym prostych i dających radość przyjemności. Takich jak rozmowa, żart, wesoła wiadomość, dobre nabożeństwo i dobra kawa... warto jest umieć się cieszyć takimi drobiazgami. Życie staje się wtedy piękniejsze. Bóg pomógł mi się obudzić. A gdy wróciłem wieczorem do domu, mięśnie twarzy ciągle mnie bolały, bo cały dzień się uśmiechałem.

piątek, 15 sierpnia 2008

Kręgi na wodzie

Dziś grzmiało nad całą Polską. Burze nie ominęły też Celestynowa. A ja zawsze lubiłem modlić się w czasie burzy. Dzisiaj także ubrałem się w moją nową kurtkę i wyszedłem modlić się podczas wieczornej nawałnicy (naprawdę waliło dziś jak rzadko). Miałem cudowny czas. Od nauki pokory do uwielbienia. Cała modlitwa pańska i modlitwa na językach. A wokół mnie burza, deszcz i noc. Silne opady sprawiły że wokół mnie szybko zrobiła się jedna wielka kałuża (stałem pod daszkiem, blisko rynny). Jak lustro, potęgowała ona błyskające światło piorunów. I w trakcie tego uwielbienia moja dusza wręcz krzyknęła do Pana: „Nie boję się w Ciebie wierzyć!”. I zaraz potem potężny piorun rozdarł niebo i huknął jak jeszcze żaden tego wieczoru. Zadrżałem i skuliłem się a gdy huk minął, usłyszałem Jego głos: „Jesteś pewien że się nie boisz?” Przez głowę przemknęły mi wszystkie te chwile gdy bałem się służyć: od rozdawania ulotek, poprzez głoszenie słowa, do dyskusji z obcymi i znajomymi. Pewnie że się boję. Zawsze się bałem w pełni zaufać. Mam tylko nadzieję że kiedyś to się zmieni. Odpowiedziałem Mu: „No, może czasem się boję. Co mogę zrobić aby ten strach minął?” Odpowiedział mi chwilę później: „Spójrz w kałużę pod nogami. Znajdź tam swoje odbicie!” Nachyliłem się i zacząłem szukać. W świetle błyskających piorunów niczego nie mogłem dostrzec. Nawet gdy całe niebo jaśniało od błysków na moment, nie widziałem swojego odbicia. „Nie mogę się dostrzec, Panie.” Znów odpowiedział mi po chwili: „A co widzisz?” W miejsce na które patrzyłem co chwilę uderzała duża kropla deszczu spadająca z dziurawego daszku. Kropla tworzyła kręgi na wodzie. „Widzę kręgi na wodzie.” Bóg chciał żebym właśnie to dostrzegł. „Woda to Mój Duch.” Zamyśliłem się. „A co oznaczają kręgi?” Odpowiedział mi: „Nie pamiętasz? To ty w swoim wierszu pisałeś o kręgach.” Przypomniałem sobie od razu. Parę lat temu napisałem wiersz o tytule KRĘGI NA PIASKU. Był bardzo trudny do interpretacji. Wszyscy mieli z nim problem. Kręgi na piasku symbolizowały w nim wszystko to co robię dla swoich przyjaciół. Bóg kontynuował po chwili: „Mój Duch się porusza! Wykonuje w tym świecie wielką pracę. Świat się zmienia. Wsłuchaj się w rytm zmian i wykonuj pracę razem z Moim Duchem, a odwaga sama cię znajdzie!”

czwartek, 14 sierpnia 2008

Czy rzeczywiście Bóg zabronił zadawać sobie pytania?

Dziwne pytanie? A jednak nie. Zadaje je dzisiaj ponieważ potrzebuję przemyśleć przyczyny moich upadków. Bo nie oszukujmy się – grzesznik ze mnie jak ze wszystkich. Nienawidzę przegrywać z pokusami i wiem co jest dobre ale... no właśnie. Ciągle trzyma się mnie to co jest złe. I zawsze, kurde zawsze zaczyna się od tego samego pytania... czy to jest faktycznie złe? Co w tym złego? I tak dalej. A potem gdy grzech rodzi owoce w postaci wyrzutów i wstydu. Wiecie co w tym jest najbardziej zastanawiające? Że temu na dole strategia nie zmieniła się od założenia świata...

Genesis 3,1: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie ze wszystkich drzew ogrodu wolno wam jeść?”

Gdy w twojej głowie zrodzi się pokusa a zaraz potem kilka pytań, to odetnij się od tego póki jeszcze możesz. Jeśli oglądałeś „Księcia Kaspiana” to być może pamiętasz scenę w której kilku narnijczyków chciało ożywić Białą Czarownicę. Nawet Piotr straci wtedy głowę i się zawahał. Tylko Edmund zachował na tyle zdrowego rozsądku aby zniszczyć zwierciadło i wiedźmę.

Kiedyś jakiś chrześcijanin powiedział mi że jeżeli tylko zaczynam pertraktować z diabłem, gdy zaczynam wchodzić z nim w jakakolwiek dyskusję, to już przegrałem. I niestety taka jest prawda.

A więc... pamiętaj że nie zawsze pytania, które rodzą się w twojej głowie to rzeczywiście twoje pytania. Ucinaj wszelkie dyskusje, trzymaj tego padalca, żmiję czy węża na dystans. Może tobie ta walka pójdzie lepiej niż mi.

piątek, 18 lipca 2008

All For Love & Shout Unto God!

Trochę uwielbienia z górnej pólki. Miłego oglądania!

wtorek, 1 lipca 2008

Proroctwo czy głupota?

W czwartek 26 czerwca byłem gościem na obozie zorganizowanym przez Chrześcijańską Fundację Radość. Pojechałem tam dlatego, że część dzieciaków z mojej świetlicy była uczestnikami tego obozu.
Dosyć szybko przywitałem się ze wszystkimi znajomymi a zaraz potem był czas na wspólną kolację. Gdy tylko wszyscy zjedli zaczęła się społeczność wieczorna. Poszedłem szybkim krokiem na salę gdzie wszystko miało się odbywać i usiadłem pod ścianą gdy zespół kończył próbę.
– Pawle – usłyszałem jego głos. – Chcę abyś dziś prorokował.
Pogrążyłem się jeszcze głębiej w modlitwie i w oczekiwaniu na to, co Bóg chciał czynić tego dnia. Dzieciaki coraz gęściej przychodziły na salę. Część dobrowolnie, część broniąc się przed kolejną społecznością. Rozpoczęło się uwielbienie a ja tańcząc i klaszcząc w dłonie wsłuchiwałem się w to, co Bóg chciał dziś przekazać innym. I wtedy ujrzałem chłopaka w żółtej koszulce. Miał długie włosy i uwielbiał Pana trzymając dłonie wysoko w górze. Poczułem „impuls” i wiedziałem że jest on pierwszą osobą do której mam przemówić. Spytałem pana co mam mu przekazać.
– Spójrz na swoje nogi – powiedział. Wykonałem jego polecenie.
Na moich nogach były świeżo kupione sandały.
– Widzę sandały.
– I to mu powiesz: sandał.
Byłem w ciężkim szoku. Zwłaszcza że jak zwykle miałem wątpliwości czy to z Bogiem rozmawiam czy ze samym sobą. Prosiłem o proste potwierdzenie tego słowa. Poprosiłem abym miał okazję go poznać zaraz po społeczności.
Ale zanim społeczność się skończyła, był czas na zwiastowanie ewangelii. I po raz kolejny duch święty nas zaskoczył. Ponad 30 dzieciaków odpowiedziała na wezwanie a zaraz potem duża część z nich zaczęła płakać i wtulać się w swoich liderów. Bóg pokazał mi jeszcze trójkę dzieciaków do których miałem konkretne przesłanie. Przesłanie o miłości, odwadze i namaszczeniu. A gdy wszystko się skończyło i ludzie zaczęli wychodzić na korytarz, rozpętało się piekło. Mnóstwo dzieciaków (tych, które nie odpowiedziały na wezwanie) zaczęło szaleć i rozrabiać. Opiekunowie stwierdzili że tak ciężko jeszcze nie było. Porozmawiałem z paroma, pomogłem uspokoić bardziej hałaśliwych i porozmawiałem z grupą dziewczyn (świeżo nawróconych) o tym, co przeżyły tego wieczoru. A potem zacząłem wracać na salę w której wcześniej miało miejsce uwielbienie. Po drodze spotkałem tego chłopaka. Stał z moim znajomym: Mikem. On właśnie przedstawił nas sobie. Później, tuż przed wyjściem odnalazłem go i przekazałem słowo od Pana. Uśmiechnął się i uściskał mnie. Dzień później przekazał mi przez Krzyśka – naszego wspólnego znajomego – że to co mu przekazałem, bardzo mu pomogło.
Trudno wierzyć. Trudno mieć odwagę aby mówić niezrozumiałe dla nas rzeczy, aby nakładać na ludzi ręce i modlić się o uzdrowienie lub o cokolwiek innego. Ale warto. Naprawdę warto iść za głosem Pana i nie patrzeć na to, co myślą o tym inni.

niedziela, 22 czerwca 2008

Do P.

witaj przyjacielu
widzę żeś zdrowy
jak dzisiaj niewielu
i biznes masz...
dochodowy
i uśmiech na twej twarzy
i szczęśliwa rodzina
przez trudy przechodziłeś wiele wiele razy
i zdaje się że to wszystko jako tako się trzyma

lecz nie przyszedłem by ci cukrzyć i cię chwalić
i nie po to by za grzechy potępić
chcę zadać jedno jedyne pytanie
czy będziesz uśmiechał się tak jak teraz
gdy śmierć zapuka do twych drzwi?

stoisz na wzgórzu całkiem sam
i czujesz jak duchy latają wokoło
walczą bez przerwy o duszę twą
ty bronisz się modlisz marszczysz mokre czoło

gdy dasz sobie wmówić że tych duchów nie ma
to przegrasz przyjacielu najważniejsza walkę
gdy usłyszysz jak mówią że diabeł to ściema
odwróć się na pięcie i wejdź na życia arkę

a czas ucieka
nie będziesz żył wiecznie - tego bądź pewien
i odpowiedz mi proszę na jedno pytanie
czy będziesz się uśmiechać się tak jak teraz
gdy śmierć zapuka do twych drzwi?

a czas ucieka przyjacielu
i chociaż jesteś zdrowy
jak dzisiaj niewielu
i biznes masz...
dochodowy
i uśmiech na twej twarzy
i szczęśliwa rodzina
przez trudy przechodziłeś wiele wiele razy
i zdaje się że to wszystko jako tako się trzyma

to jednak nad twą głową nie ma aureoli
dlaczego jej nie ma...?
czy szukałeś?
czy pukałeś?
czy prosiłeś?

znasz Boga? wiesz gdzie ma swą arkę?
czy przegrałeś przyjacielu...
najważniejszą walkę

30.04.2008

Ekonomia, drzewo i Bóg

Egzamin z ekonomii był wciąż przede mną.
Stojąc tak na korytarzu IPSu wśród sporej grupki znajomych z uczelni nabierałem przekonania że nie jestem jedyną osobą, która nie radzi sobie z tym przedmiotem. Kiedyś to sprawiało że czułem się lepiej. Teraz nic nie dawało. Bylem trochę zdenerwowany i wystraszony. Mimo że całe wieczory spędzałem na nauce, nie czułem się pewnie. W końcu było to moje czwarte podejście do egzaminu. I było moją ostatnią szansą.
Postanowiłem się wyrwać na chwilę z grona przyjaciół, którzy ciągle powtarzali regułki i odkrywali coraz to nowe pokłady swojej niewiedzy. Założyłem słuchawki i ruszyłem na spacer wzdłuż korytarza. Mocny głos Alanis Morissette mnie uspokajał. Zawsze lubiłem silne, damskie głosy. Szczególnie w połączeniu z łagodną melodią. Poczułem się odprężony. I od razu zacząłem się modlić. Wbrew pozorom wcale nie rozmawiałem z Najwyższym o egzaminie i o zdenerwowaniu. Powiedziałem mu że tęsknię aby go zobaczyć. Aby z nim być.
Korytarz szybko się skończył. Zawróciłem i zacząłem iść w kierunku sali egzaminacyjnej. Tuż przed nią skręciłem na klatkę schodową. Wszedłem na półpiętro i spojrzałem przez okno, które było bardzo nisko – zaczynało się na wysokości mojego pasa i biegło w dół mijając schody. Opierając się o poręcz mogłem dostrzec tylko suchy, szary piach zalegający na podwórzu.
„Co widzisz?” ten Jego delikatny głos wypłynął gdzieś z wnętrza mojego serca. Uwielbiam czuć jak On do mnie przemawia.
- Widzę suchy piach na podwórzu.
Bardziej to pomyślałem niż powiedziałem. Ale on i tak usłyszał. ”Co jeszcze widzisz?”
Przypatrywałem się dłuższa chwilę gdy wreszcie dostrzegłem ruch. Był to cień drzewa, które rosło na podwórzu. Samego drzewa nie byłem wstanie zobaczyć z tej perspektywy. Odpowiedziałem Mu:
- Widzę cień drzewa.
Nie kazał mi długo czekać. Zaraz potem odpowiedział: ”Patrz uważnie. Co tam jeszcze widzisz?”
Chwilę trwało zanim dostrzegłem leżące na szarym piachu zielone liście. Były małe i ciężko było je zauważyć.
- Widzę liście. Dwa... nie trzy zielone liście!
„Dobrze. A teraz odsuń się dwa kroki od poręczy.” Wykonałem polecenie bez namysłu i moim oczom ukazało się drzewo stojące na dziedzińcu. Było pełne świeżych, zielonych liści. „Co teraz widzisz?”
- Drzewo. Zielone drzewo.
Wiedziałem że on właśnie wtedy się uśmiechnął. A zaraz potem powiedział mi to:
„Moje Królestwo w tym świecie jest dokładnie takie jak to drzewo. Niektórym dane jest oglądać tylko szary piach – pospolitość, która was otacza. Ale gdy w sercu człowieka zrodzi się pragnienie poszukiwania Królestwa, zacznie on dostrzegać jego cień. Gdy się zagłębi bardziej, zacznie dostrzegać pojedyncze zielone liście, które upadły na ten świat i nadały mu miejscami barw. Na końcu, gdy Ja pokieruję krokami człowieka, spojrzy on na wszystko z innej perspektywy i ujrzy cały ogrom zieleni, świeżości i piękna jaki jest w Moim Królestwie.”
Po chwili dodał:
„Wiem że tęsknisz. Ale przed tobą jeszcze długa droga.”


PS. Zdałem ten egzamin.

niedziela, 15 czerwca 2008

Niepokonani

Mateusz oparł się plecami o ceglastą ścianę i wyjrzał za róg budynku. Od razu spostrzegł dwóch policjantów stojących przy murze po drugiej stronie ulicy. Ich czarne uniformy i białe maski na twarzach były zbyt łatwo rozpoznawalne. Poza nimi na ulicy nikt się nie ruszał. Od pogromu minęło zaledwie kilka godzin. Wszędzie na ulicy leżały ciała. Policja nie cackała się z nikim. Strzelała do wszystkich.
Mateusz schował się za róg i dał swoim znak aby czekali w ciszy. Adam, Sebastian i Piotr kiwnęli głowami na znak że zrozumieli. Dzieci, które były pod ich opieką stały cichutko. Wodziły oczami po twarzach swych opiekunów szukając uśmiechu lub innej miny, która pozwoli czuć się im bezpieczniej. Dziewczynka o jasnych włosach i brudnej buzi wpatrywała się bez przerwy w Mateusza. Młodzieniec uśmiechnął się. Dziewczynka zrobiła to samo. Mateusz odwrócił wzrok i jeszcze raz wyjrzał za róg budynku.
Policjanci mieli pełne ręce roboty. Jakiś chrześcijanin w czasie całego zamieszania związanego z pogromem napisał na ścianie budynku „WIARA, NADZIEJA, MIŁOŚĆ”. Stali teraz z wiadrem białej farby i zamazywali ów dzieło. Nie było szans aby przejść dalej dopóki funkcjonariusze pracowali. Na szczęście robili to dosyć szybko. Nie zależało im na estetyce. Miasto było prawie całkiem wyludnione. Nieliczni, którzy przetrwali pogrom pochowali się w piwnicach i na strychach. Inni zostali wywiezieni na przesłuchania. Policjanci szybko uporali się z zadaniem. Jeden burknął coś do drugiego i ruszyli piechotą w kierunku starego parku.
Mateusz dał znak swoim i po chwili całą grupą, szybko i cicho przemknęli na drugą stronę ulicy. Poruszali się zaułkami. Ze względu na policję, woleli omijać główne ulicę. Zresztą teraz w zaułkach nikogo nie było i stały się nagle najbezpieczniejszymi miejscami w mieście. Szli szybkim krokiem. Mateusz trochę obawiał się czy dzieci dadzą radę dotrzymać im kroku. Ale żadne z nich nie marudziło. Wszyscy szli z determinacją i odwagą. Chcieli mieć to już za sobą.
Tuż przed zakrętem w kolejną alejkę Mateusz spostrzegł leżące na ulicy zmasakrowane ciała. Prawdopodobnie rodziny. Było widać wyraźnie dwójkę dorosłych i kilkoro dzieci.
– Ała – załkała cicho dziewczynka o jasnych włosach.
Wszyscy się zatrzymali i spojrzeli na nią.
– Chyba skręciłam kostkę – popatrzyła z bólem na twarzy na Mateusza i zaczęła pocierać bolące miejsce.
– To nic. Chodź do mnie – Mateusz chwycił dziewczynkę i wziął na ręce. – Zaraz będziemy na miejscu.
Wyszli zza rogu budynku i stanęli jak wryci. Przed nimi stało dwóch policjantów. Mateusz przełknął ślinę. W myślach wyrzucał sobie swoją głupotę i brak rozsądku. Powinien był sprawdzić ten zaułek.
– No i zajebiście – wyburczał policjant. Maski, które nosili funkcjonariusze zniekształcały głos, nadając mu niski i wibrujący wydźwięk. – Mamy kolejne ptaszyny – funkcjonariusz sięgnął po broń.
Drugi policjant spojrzał na nich zdejmując swój ciężki but z ciała leżącego pod jego stopami. Chwilę patrzył na dzieci i ich opiekunów. Zaraz potem przeniósł wzrok na swojego towarzysza, który już celował do Mateusza z pistoletu.
– To koniec waszej wędrówki chrześcijanie – powiedział wibrującym głosem. – Na podstawie artykułu dwieście piętnastego kodeksu zbrodni przeciwko ludzkości, za przynależenie do groźnej sekty religijnej i pranie mózgu dzieciom, zostajecie skazanie na natychmiastową egzekucję.
Stał jeszcze przez chwilę celując w Mateusza. Temu głos zamarł w gardle. Chciał krzyknąć by wszyscy uciekali, ale nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Policjant kontynuował po chwili.
– Wyrok jest prawomocny i zostanie wykonany natychmiast.
Drugi policjant nie wytrzymał. Jednym ciosem wytrącił broń towarzyszowi. Chwilę później założył mu chwyt i powalił na kolana cały czas stojąc za jego plecami. Spojrzał na Mateusza i powiedział jedno słowo.
– Idźcie!
Zamurowało wszystkich. Nie wiedzieli co mają robić. Stali tak wpatrując się w całą scenę z niedowierzaniem policjant powtórzył po chwili.
– Idźcie. Już! - prawie wrzasnął.
– Chodźmy – Adam ruszył pierwszy ciągnąc za rękę dziewięcioletniego chłopca. Zaraz za nim ruszyli pozostali. Mateusz wpatrywał się jeszcze przez chwilę w maskę policjanta, jakby chciał dostrzec twarz. Policjant stał w milczeniu trzymając swojego towarzysza. Mateusz kiwnął głową i puścił się biegiem za pozostałymi.
– Co ty wyprawiasz? – spytał obezwładniony policjant.
Ten drugi upewnił się że chrześcijanie zniknęli za jakimś zakrętem i puścił swego towarzysza. Odszedł kilka kroków do tyłu i jednym ruchem ręki zdjął ciężką maskę. Drugi policjant wstał na nogi i podszedł po swoją broń. Chwycił ją w dłoń i wycelował w towarzysza. Ten cały czas stal odwrócony plecami. Jego maska leżała na ulicy. Dobrze wiedział że mechanizmy zamontowane wewnątrz niej zarejestrowały całą scenę. Dowództwo wiedziało już o wszystkim.
– No nie – powiedział wibrującym głosem jego towarzysz. – Jesteś jednym z nich.
Tamten nie odpowiedział. Jego oczy pełne były łez. Przysłonił je dłonią i odwrócił się padając na kolana.
– Przepraszam – wyszeptał rozkładając ręce i unosząc dłonie do góry.
– Tylko bez takich numerów. Dobrze wiedziałeś że zadawanie się z chrześcijanami jest karal...
– Nie ciebie przepraszam, głupcze! – wrzasnął. – Rób co masz zrobić. Z nas dwóch to ty jesteś niewolnikiem. Nie ja.
Jego towarzysz nie miał zamiaru tego słuchać. Pociągnął za spust bez najmniejszego wahania. Dokładne tak jak go nauczono. Żadnego miłosierdzia dla działalności sekt. Potem ruszył szybkim krokiem za zbiegami.
Mateusz dogonił ich na wylocie kolejnej ulicy. Sebastian wyglądał zza rogu oceniając sytuację. Mateusz postawił dziewczynkę na ziemi i obejrzał się za siebie aby upewnić się że nikt ich nie goni.
– Tam jest furgonetka policyjna – powiedział Sebastian chowając się z powrotem za mur. – Pilnuje jej trzech funkcjonariuszy.
– Jaki plan? – spytał Adam.
– Prosty. Dwóch z nas postara się odciągnąć funkcjonariuszy od furgonetki. Pozostała dwójka wsadzi w nią dzieciaki i ruszy w kierunku północnego mostu. Furgonetki pewnie nikt nie zatrzyma a za mostem będziecie już bezpieczni. To na szczęście niedaleko stąd.
Wszyscy kiwnęli głowami na znak że się zgadzają. Popatrzyli po sobie w milczeniu. Adam westchnął.
– No to kto idzie do furgonetki?
– Ty – odpowiedział bez wahania Sebastian. – I Piotrek. Ja z Mateuszem wychowaliśmy się w okolicy. Wciągniemy policjantów w zaułki i postaramy tam zgubić. Jeżeli Bóg da, spotkamy się jutro w kaplicy za miastem.
Ponownie wszyscy przytaknęli.
– Nie mamy czasu panowie – przerwał ciszę Mateusz. – Do dzieła.
Mateusz i Sebastian wyszli zza rogu budynku na otwartą przestrzeń głównej ulicy. Tu też leżało pełno ciał. Szli pewnym krokiem w kierunku funkcjonariuszy. Bez problemu przeszli jakieś dwadzieścia metrów. Policjanci ciągle się nie zorientowali. Rozmawiali między sobą tak zaciekle, że przeoczyliby stado słoni idące prosto na nich. Gdy byli wystarczająco blisko, Sebastian podniósł z ziemi kamień i cisnął w nich. Trafił w furgonetkę. Głuchy dźwięk wyrwał funkcjonariuszy z letargu. Dostrzegli Mateusza i Sebastiana. Chwycili za broń i ruszyli biegiem w ich kierunku.
Chłopaki jednocześnie skręcili w lewo i ruszyli w kierunku starych kamienic. Gdy dobiegli do chodnika rozległ się strzał. Kula świsnęła tuż przy uchu Mateusza. Ale chłopak nie zwolnił kroku. Dopadł do zaułka i zniknął za ścianą. Sebastian biegł parę metrów przed nim. Obaj obeznani z dzielnicą skręcali raz po raz w jakąś uliczkę mając nadzieję że zmylą pościg. Słyszeli wyraźnie że prześladowcy są coraz dalej. Czuli że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. I wtedy, skręcając w kolejny zaułek Sebastian zderzył się z kimś. Mateusz stanął w bezruchu widząc jak on i jeszcze jeden policjant podnoszą się z ziemi. Sebastian pozbierał się szybciej. Rzucił się na policjanta z wielką zawziętością. Bił się bez większego pojęcia, ale przynajmniej skutecznie.
– Wiej dalej! – wrzasnął do Mateusza.
W tej chwil za jego plecami pojawiła się trójka funkcjonariuszy. W strachu rzucił się do dalszej ucieczki zostawiając walczącego Sebastiana. Chwilę później zatrzymał się i obejrzał. Chciał wrócić i pomóc, ale było za późno. Policjant właśnie celował do klęczącego Sebastiana z broni. Rozległy się trzy strzały.
– Nieeeeee! – wrzasnął.
Policjant spojrzał w jego kierunku. Zaraz potem zza budynku wyłoniło się trzech kolejnych.
– Za nim! – krzyknął któryś i wszyscy wznowili pościg.
Mateusz uciekł w kolejną ulicę, znikając policjantom z oczu. Niestety wybrał ślepy zaułek. Przełknął ślinę gdy mur wysokości dziesięciu metrów wyrósł mu przed oczyma. Popatrzył na boki, szukając jakichś małych drzwi, okna piwnicznego, czegokolwiek. Niczego nie wypatrzył. A po chwili za jego plecami zjawili się policjanci. Jeden z nich sieknął go w kark, powalając na kolana. Drugi przystawił mu pistolet do piersi i bez słowa pociągnął za spust. Chłopak upadł zimny beton przymrużając oczy. Usłyszał jeszcze wibrujące głos funkcjonariuszy.
– Cholera.
– Co jest?
– Czujnik mówi że nasza furgonetka właśnie ruszyła.
– Jak to? Kto jej pilnował?
– Chyba nikt. Wszyscy poszli przeszukiwać miasto.
– Jasny gwint.
Ich głosy cichły. Mateusz czuł jak robi się coraz słabszy. Po chwili nie miał już siły aby utrzymać otwarte oczy.
– Mamy was – wyszeptał resztkami sił.
Zaraz potem jego czy się zamknęły i serce przestało bić. Mateusz zaczął prawdziwe życie.

sobota, 14 czerwca 2008

Sesyjne klimaty

Połowa sesji za mną. Nie mogę powiedzieć aby było łatwo... ale na pewno jest łatwiej niż myślałem że będzie. Udało mi się zaliczyć większość przedmiotów. Pozostała jeszcze socjologia oraz ekonomia. Pierwszy termin egzaminu z socjologii mam dopiero w sobotę 21 czerwca (za tydzień). Tymczasem do ekonomii podchodzę już któryś raz i ni wała zdać nie mogę. Zawsze mi coś kurde umknie. A co najśmieszniejsze (chociaż nie wiem czy mi z tym tak do śmiechu), to właśnie nad ekonomią siedzę najdłużej. Mam nawet dwie grube książki do makro i mikroekonomii. Ale nic nie chce mi wejść do tej głowy jak należy.
Najbliższy termin to środa za cztery dni. Pierwszy raz na tej uczelni będę odpowiadał ustnie. Aż mnie ciarki przechodzą gdy o tym pomyślę. Ale jakoś dam radę.
Po sesji będę potrzebował jakichś wakacji. Najlepiej z przyjaciółmi. Albo właśnie w całkowitym odosobnieniu. Jeszcze zobaczymy na co się zdecyduje.

środa, 4 czerwca 2008

Kilka ostatnich dni...

No może trochę więcej niż kilka. Sporo się wydarzyło, ale jestem w umiarkowanym stanie psychicznym... to znaczy że nie zwariowałem od nadmiaru wydarzeń.

Na początku maja byłem ze znajomymi w Wiśle. Spędziliśmy cztery dni na konferencji zorganizowanej przez kościół "OAZA" z Wisły. Niestety ale woleliśmy chodzić po górach niż słuchać wartościowych wykładów, ale nikt nie miał nam tego za złe. Odbyliśmy długą wyprawę do źródeł Wisły i muszę powiedzieć że była to najlepsza wyprawa w moim życiu. Może góry nie były aż tak wysokie i trudne, ale przyjaciele z którymi szedłem stworzyli tak niesamowitą atmosferę, że nie zapomne tej wyprawy do końca życia.


Na studiach zaczęła się sesja. I wygląda na to że nie pójdzie mi ona tak łatwo jak ta pierwsza. narazie oblałem dwa egzaminy:P Zobaczymy czy coś się zmieni po tym weekendzie. Staram się tym za bardzo nie przejmować i nie stresować... ale gdy tylko słyszę słowo EKONOMIA przechodzą mnie dreszcze.
Za to Filadelfia działa prężnie i mogę śmiało stwierdzić że się rozkręca:) Mamy akcję za akcją. Ostatnio malowaliśmy plac zabaw przy przedszkolu w Otwocku. A w miniony weekend pomagaliśmy Otwockiemu Centrum Kultury podczas festynu z okazji Dnia Dziecka. Dorobiliśmy sie też naszego pierwszego filmiku reklamowego. Jest dostępny na youtube.com
value="http://www.youtube.com/v/UAHqQ52jpug">

Korzystając z okazji że wreszcie udało mi się zajrzeć na tego bloga chciałem pozdrowić wszystkich moich czytelników i komentatorów:) A z osobna przyjaciół: Justę, Moniśkę, Pitera. Dzieki Wam życie nabiera smaku:*

wtorek, 29 kwietnia 2008

Koniec

i nastał koniec spokojnych dni
koniec czasu i chwil
które kochasz

widziałem czterech jeźdźców
jak naglił ich czas
pędzili pośród chmur i gwiazd
i pośród ruin miast

to łowcy czarnych serc
łowcy pokrętnych dusz
wojna zaraza i śmierć
krew ruiny i kurz

i ziemia zadrżała i miasta się walą
i krew wypłynęła ze szczelin w ziemi
gwiazdy ogniste na ziemię spadają
a księżyc krwawą czerwienią się mieni

biegnij uciekaj... i tak nie uciekniesz
to koniec czasu
koniec nadziei
płacz strach panika twe życie rozetnie
chyba że w sercu (twym)
światło się mieni

twój dom będzie grobem
a schron w górach kryptom
znikniesz z pamięci
z całym swym rodem
gdy sama śmierć
zatnie cię brzytwom

niedziela, 13 kwietnia 2008

Odnowiony

W moim życiu dużo się pozmieniało na lepsze.
Dzisiaj na nabożeństwie miałem cudowny czas. Może nie udało mi się od samego początku załapać atmosfery dziękczynienia, ale szybko nadgoniłem. A potem pastor poprosił mnie abym usługiwał przy Wieczerzy Pańskiej... czułem się naprawdę zaszczycony.
Pod koniec nabożeństwa modliliśmy się o pastora, który wyjeżdżał na konferencje. I Bóg użył mnie ponownie do przekazania konkretnego słowa dla niego. Od dawna ten charyzmat leżał gdzieś zakopany, zostawiony na później. Bóg przez długi czas uczył mnie nowych rzeczy... aż wreszcie znów zaczyna używać mnie w służbie charyzmatycznej... i jestem bardzo szczęśliwy.
A po nabożeństwie miałem cudowny czas z przyjaciółmi z kościoła. W pięcioro osób (ja, Ania, Justyna, Monika i Robert) poszliśmy ćwiczyć szermierkę w parku miejskim:) I naprawdę świetnie nam szło. No i wszyscy mają ochotę na więcej:)
Pan jest wielki!

poniedziałek, 17 marca 2008

Rozsypałem się

Oj ciężkie dni ostatnio przeżywałem. Stres zaległ w moim sercu i psuł mi humor każdego dnia. nastąpiło takie skumulowanie przykrych wydażeń że aż się dziwie że jeszcze stoje na nogach. Ciekawe jak długo jeszcze.

Dziewczynki ze świetlicy znów zaczęły szaleć. We trójkę uiekły z domu i nie było ich przez trzy dni. Potem znów dały nogę, ale szybko je znaleziono. Było z nimi juz tak dobrze... a teraz wszystko się posypało i ciężko bedzie to naprawić. Nie jestem do końca pewnie czy mi się chce.

Na studiach mętlik. W zeszłym tygodniu (i tydzień wcześniej) jeździłem za wykłądowcami chyba ze cztery razy. I za każdym razem NIC nie załatwiłem. Po części z winy wykładowców, po części przez moje lenistwo. Gdy wreszcie zdobyłem wszystkie potrzebne wpisy, poczułem jak cały stres momentalnie ze mnie schodzi. Ale nie zszedł do końca... moje podopieczne ze świetlicy zbyt narozrabiały abym mógł tak poprostu zacząć cieszyć się życiem.

Czuję się bardzo rozsypany. Nie do końca wiem gdzie są poszczególne kawałki mojego ciała a głowa ciąży mi nieustannie. Chyba potrzebuje urlopu. Na pewno mógłbym odpocząć w nadchodzącą Wielkanoc, ale wyjeżdżam na obóz z dzieciakami. Będzie na nim około 120 dzieci. Czuję się wyczerpany na samą myśl o pracy. I teraz, jak nigdy przedtem czuję że bez pomocy Boga, moja psychika naprawdę siądzie.

Na szczęście znalazłem sposób na odreagowanie. Od jakichś dwóch tygodni zacząłem studiować średniowieczne traktaty mówiące o szermierce. Kupiłem sobie dwa drewniane miecze i ćwiczę sam oraz z Robertem (przyjaciel z kościoła). Czuję się naprawdę świetnie gdy mam okazję pomachać kijem, pomęczyć się, poukładać całe sekwencje cięć i pchnięć. Zwłaszcza że od dawna było to moim marzeniem.

Czasem gdy życie staje się naprawdę podłe, warto mieć jakąś pasję, która pomoże rozładować cały ciężar, który na tobie zaległ. Pamiętaj o tym.

niedziela, 24 lutego 2008

Obóz Zimowy

Ojej. Pierwszy raz w życiu czuję się szczęśliwy że skończyły się ferie. A to dlatego, że podczas tych, które się właśnie skończyły pracowałem na dwóch obozach dla dzieci. I teraz jestem wyczerpany na maksa. Ale mogę odpocząć... wreszcie odpocząć.

Pierwszy obóz to było zimowisko w Kubie Smok. Trwało ono przez dwa tygodnie i było imprezą dla 40 dzieci z Otwocka. Było miłe i spokojne. Dzieci były grzeczne a robota sympatyczna. Nic tylko zakasać rękawy i pracować.

Drugi obóz był zorganizowanym przez Chrześcijańską Fundację Radość. odbywał się na terenie WBST w Radości. Przez cały tydzień dojerzdżałem na obóz popołudniami. Nie mogłem być na całym z powodu półkolonii o których pisałem wcześniej.

Cały obóz był udany. Sporo czasu spędziłem na pogłębianiu relacji z dzieciakami z mojej świetlicy i z dzieciakami z różnych innych placówek opiekuńczo-wychowawczych. Miałem też okazję dużo rozmawiać o Bogu... i wiele się nauczyłem. Jak zwykle zresztą. To co najbardziej mnie szokuje wśród dzieci, to fakt, że mogę się od nich naprawdę wiele nauczyć. Jezus też o tym mówił... jeżeli nie stanie cie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebios... niezły jazz.Ostatni wieczór obozu był wyjątkowy jak zawsze. Dzieciaki wzruszały się na maksa i jedno po drugim oddawały swoje serca Jezusowi. I oto chodzi. My okazujemy im miłość Boga. A one dziękują za to jemu. Chwała, chwała, chwała...

czwartek, 31 stycznia 2008

Lustro

Księżniczka podeszła do lustra i spojrzała na swoje odbicie.
– Taka jesteś – usłyszała głos za swoimi plecami.
Wiedziała kto to mówił. W zacienionym kącie zamkowej komnaty skrywał się ten, którego kiedyś uważała za swojego przyjaciela. Ten, który podarował jej lustro. Wtedy mówił jej komplementy, opowiadał jaka jest piękna, niezależna. Jak wiele może osiągnąć gdy będzie działać z jego pomocą. Podarował jej lustro aby mogła podziwiać swoje piękno. By mogła zrozumieć kim jest. Wtedy widziała swoje odbicie i podziwiała je. Ale szybko ten dar – lustro – stał się przekleństwem. Zaczęły pojawiać się w nim sylwetki innych kobiet. I wszystkie były piękne. W sercu księżniczki pojawiła się zazdrość. Spytała tego, który ofiarował jej lustro co może z nimi zrobić. Padła jedna odpowiedź: „Zabij je.”
Księżniczka zaczęła studiować księgi magiczne i szukała sposobów by pozbyć się konkurentek. Szybko doszła do wprawy. Wysyłała dziewczynom zatrute jabłka lub najmowała zabójców. Wszystko aby pozostać najpiękniejszą. Lecz z każdym kolejnym morderstwem jej ciał zaczynało umierać. Już po pierwszej zbrodni na jej dłoni pojawiła się krwawiąca blizna. A później kolejne: na rękach, szyi, tułowiu, twarzy...
Dziś stała przed lustrem z twarzą pokrytą wieloma bliznami. Ledwo mogła dostrzec urodę jaką posiadała kilka lat wcześniej. Głos z cienia powtórzył się ponownie.
– Taka jesteś – powiedział. – Chciałaś być piękna, a jesteś...
– Potworem – dokończyła księżniczka.
– Tak – powiedział z satysfakcjom głos.
Księżniczce łzy popłynęły z oczu. Nie ziściły się jej marzenia. Nie stała się najpiękniejszą na świecie. I nic nie mogło cofnąć decyzji, którą podjęła kilka lat temu. Człowiek stojący w cieniu, wyszedł do światła. Był niski i garbaty. Nosił ciemne ubrania i nie miał włosów. Jego uszy były szpiczaste a zęby ostre jak kły dzikiego zwierzęcia. Jego oczy były całkiem czarne. Postać podeszła do lustra trzymając w ręku jabłko. Takie same jabłko, jakiego księżniczka wielokrotnie używała aby pozbywać się swoich konkurentek.
– Bierz – powiedział garbus. – To jedyny sposób aby ulżyć twojemu bólowi. Przecież jesteś nikim.
Księżniczka wzięła jabłko i spojrzała w lustro. W odbiciu ujrzała jak garbus wycofuje się z powrotem do cienia. Potem spojrzała na jabłko. Wyglądał soczyście i smacznie. Takie miało być. Nęcące oczy i śmiertelnie trujące.
– Jakim prawem – zaczęła księżniczka mówiąc cichym i roztrzęsionym głosem – mówisz mi że nie jestem piękna.
Garbus zamarł w bezruchu. Skryty w cieniu wpatrywał się w plecy księżniczki.
– Jakim prawem – mówiła dalej – mówisz mi że jestem nikim. Przecież wszystko można zmienić.
Nie skończyła mówić tych słów i cisnęła jabłkiem w lustro. Pojawiło się na nim pęknięcie w kształcie krzyża. Księżniczka podeszła bliżej. Ku jej zdziwieniu z pęknięcia zaczęła wypływać krew. Wyciągnęła swoją dłoń w kierunku zwierciadła.
– Nie – garbus zaczął protestować. – Nie dotykaj tego!
Księżniczka nie była głupia. Wiedziała że ktoś, kto życzy jej śmierci nigdy nie będzie ostrzegał jej o niebezpieczeństwie. Na przekór protestom garbusa dotknęła się krwi.
Gdy tylko pierwsza kropla krwi spłynęła do środka jej dłoni i dotknęła jej pierwszej blizny, poczuła delikatne mrowienie. Zaraz potem blizna zaczęła znikać. A po chwili znikały kolejne. Z jej rąk, szyi, tułowia, twarzy. Gdy księżniczka spojrzała w pęknięte lustro ujrzała się taką, jaką była wcześniej. Wszystko odeszło. Jej zbrodnie, blizny... tylko pęknięcie w kształcie krzyża pozostało na lustrze. I znów łzy popłynęły z oczu księżniczki. Tym razem były to łzy szczęścia.
– Nie wierzę – wyszeptała. – Wszystko się skończyło. Nie wierzę!
W jej sercu zaiskrzył jedna niedokończona sprawa. Odwróciła się na pięcie i spojrzała w zacieniony kąt gdzie zwykł się chować garbus. Jej spojrzenie było pełne wściekłości.