środa, 29 października 2008

Rocznica

Minął okrągły rok. Dokładnie dziś, kilkanaście minut temu upłynął dokładnie rok od momentu w którym zacząłem pisać tego bloga. Pisałem o wielu różnych sprawach. O relacji z Bogiem, o wizjach, jakie mi dawał, o moich radościach i moich smutkach. Pisałem o wszystkim co miało znaczący wpływ na moje życie.
Nie wiem jak wiele osób czytuje moje wpisy. Sądząc po ilości komentarzy, to jednak niewiele. Ale może się mylę. Chciałbym prosić Was, drodzy czytelnicy, o jedną rzecz. Skomentujecie ten post. Dodajecie komentarz jeśli tylko zdarzyło Wam się czytać tego bloga. Nie ważne czy znamy się osobiście, czy nie mieliśmy okazji. Nie ważne czy wiem dobrze że czytujecie mój blog, czy nie mam o tym zielonego pojęcia. Nie musisz się podpisywać imieniem i nazwiskiem. Napisz po prostu że to czytujesz. Chcę wiedzieć ilu Was jest. I czy jest sens abym dalej pisał to wszystko.

piątek, 24 października 2008

Kolacja w MDK

Dziś odbył się wieczór ewangelizacyjny. Na kolację zorganizowaną przez Kościół Chrześcijan Baptystów „Droga Życia” w Otwocku, przyszło sporo osób. Zwiastowana była ewangelia – ta najcenniejsza perła chrześcijaństwa. I jak zwykle cześć osób usłyszało w niej coś więcej niż zwykłe słowa. A pozostała część zignorowała lub potraktowała jako zestaw krzykliwych „haseł”. Ci pierwsi wyszli z błogosławieństwem, uśmiechem na ustach i radością w sercu. Oni właśnie nie mogą się doczekać aż usłyszą więcej, aż zagłębią się jeszcze bardziej. Ci drudzy, wyszli z zażenowaniem lub smutkiem w sercu. Wszystko co usłyszeli odbiło się od nich jak piłka od ściany.

Cieszę się szczególnie z dwóch faktów.

Na kolację przyjechali Marta i Radek – moi przyjaciele. Sprawili mi ogromną radość swoją obecnością. Mieli okazję słuchać ewangelii i dyskutować z moimi przyjaciółmi na poważne i lekkie tematy. Dzięki Nim ten wieczór przerodził się w naprawdę wyjątkowy.

Drugą rzeczą z której się cieszę jest to, że mama Moniki nawróciła się. Nie wiem jak mam opisać radość, która zrodziła się w moim sercu. To przesympatyczna kobieta, która poznałem dziś rano przez GG. Na kolacji była cicha i spokojna. Więcej słuchała niż dyskutowała. Moje serce raduję się gdy pomyślę że teraz stała się uczennicą Chrystusa. Czuję podwójną radość ponieważ jest to mama Moniki. Wiem jak Ona się z tego cieszy i jak pragnęła tego w swoim sercu. Alleluja!

To był naprawdę piękny wieczór. Czarująca atmosfera, spokojna muzyka, dobre naleśniki i Duch Pański wszędzie wokół Nas. Miałem okazję spotkać się z przyjaciółmi, których dawno już nie widziałem. Miałem okazję razem z Moniką służyć jako kelnerzy:P Miałem okazję się modlić i przebywać wśród ludzi, których kocham w wyjątkowy sposób. Dziękuję Ci Panie! I proszę o więcej takich wydarzeń!

czwartek, 23 października 2008

Boys Of Summer

Dla Moniki:



Tekst jak zwykle w komentarzach.

środa, 22 października 2008

Przebudzenie

Mój smutek stał się tak głęboki jak to tylko możliwe. Stojąc sam na stacji PKP w Otwocku, czekając na przedostatni tej nocy pociąg, popłakałem się. Nie obchodziło mnie czy ktoś to widzi czy nie. Łzy same płynęły.

Kilka minut wcześniej pożegnałem się z Moniką. Obydwoje byliśmy bardzo smutni. Doszliśmy do wniosku że budowanie jakiegokolwiek związku w obecnej sytuacji nie ma szans powodzenia.
Powiedziałem Monice, że po tym wszystkim najprawdopodobniej wrócę do swojego starego sposobu życia – znów będę bardziej zamknięty w sobie, wyalienowany, cichy. Tak jak było kilka miesięcy temu. Zanim Ją poznałem i otworzyłem się. Zanim Ona mnie otworzyła.
Żałowałem tych słów. Żałowałem ich ponieważ zasmuciły Ją bardzo. Sprawiły że się popłakała, zaczęła obwiniać. Modliłem się o Nią gdy wsadzałem Ją w pociąg do domu. Ale Jej serce było daleko od radości. Moje też... kto wie czy nie dalej.

Mój smutek pchnął mnie w ramiona Boga. Modliłem się od chwili gdy drzwi pociągu się zamknęły, do chwili gdy wszedłem własnego domu. Czyli ponad 45 minut.
Modliłem się na stacji, wyznając swoje grzechy, mówiąc że czuję się winny całej tej sytuacji. Że najchętniej wziąłbym cały ból Grześka, Moniki oraz Ich grzechy na siebie. Tylko żeby nie musieli już cierpieć z powodu całej tej sytuacji. Modliłem się o rozwiązanie, o pokój dla Nich. Nawet kosztem własnego pokoju i szczęścia. Modliłem się oto a jednocześnie w głębi serca wypłakiwałem się ze swojej nieudolności, ze swojego pragnienia aby być przy Niej. Mówiłem Bogu że pragnę być z Nią, ale to się nie liczy. Liczyło się dla mnie tylko Ich szczęście i pokój.
Gdy wsiadałem do pociągu, modliłem się dalej. Modliłem się o siłę aby przez to wszystko przejść, aby mimo bólu, zawsze się do Niej uśmiechać, być przyjacielem, którego pragnie.
Bóg dał mi wtedy werset z ewangelii św. Jana 16,21-23. Byłem w szoku! Zacząłem śmiać się przez łzy i mówić Mu: „Panie! Te wersety brzmią jak jakieś szyderstwo!”.
Gdy wyszedłem z pociągu w Celestynowie, modliłem się dalej. Słuchając piosenki „This Is Our God”. Modliłem się o szybkie uleczenie mojego serca. I żaliłem się że przecież nie pragnę rzeczy tak strasznie wielkiej. Że pragnę tylko poczuć się kochanym. Prawdziwie kochanym przez kobietę. Chcę aby Jego miłość została na mnie wylana w ten sposób. Myślałem wtedy że Bóg był daleko. Ale to była nieprawda.
Doszedłem na polanę niedaleko od mojego domu. Zamiast udać się prosto na kolację, zatrzymałem się tam, padłem na kolana i płacząc wzniosłem swoje ręce ku rozgwieżdżonemu niebu. Wielbiłem Boga. Dziękowałem Mu za tą całą sytuację. Powiedziałem że dalej chcę aby mnie prowadził. Przez każdą tego typu dolinę. Nie ważne ile będę musiał wycierpieć. Chciałem Mu służyć. Tylko służyć. Gdy skończyłem modlić się swoimi słowami, powiedziałem modlitwę pańską i zamilkłem, czekając na Jego słowo. Czekałem 30 sekund. Zapytałem: „Gdzie jesteś Panie?”. Odpowiedział: „Tuż obok Ciebie”. Uśmiechnąłem się lekko. Zapytałem znów: „Co chcesz mi powiedzieć?”. Poczułem jego miłość i w moim sercu zabrzmiała odpowiedź: „Twoja modlitwa została wysłuchana”. I odszedł.

Wracając do domu w moim sercu zrodziły się wątpliwości i pytania. Niby która modlitwa miała zostać wysłuchana? Przecież modliłem się momentami o dwie, zupełnie sprzeczne rzeczy! Czy to na pewno był Bóg? Ale to chyba normalne. Wątpliwości towarzyszą każdemu, kto wierzy.
Już ze swojego pokoju zadzwoniłem do Moniki. Chciałem się zapytać jak się czuje. Chciałem umówić się na rozmowę na Gadu-Gadu. Spotkaliśmy się tam po 22. Początek był oczywiście trudny i pod górę. Przeprosiłem Ją za moje słowa na stacji. Powiedziałem że mam w sobie wiele siły i ze pewnie nie zamknę się w sobie. Że wytrzymam. Nie pocieszyłem Jej wcale. W dodatku rozmawiała wtedy ze swoją koleżanką, która miała problemy. Mówiła też o tym że jest przytłoczona tym jak wiele osób zwraca się do Niej w problemach. Napisała pytanie: „Czemu tak wiele osób?”. Odpisałem zgodnie z objawieniem jakie otrzymałem od Pana: „Nadchodzi przebudzenie, Moniko. Diabeł będzie nas teraz bez przerwy atakował abyśmy tylko się poddali. I im więcej ataków przeżywamy, tym bardziej się obawia naszego namaszczenia”. Przez chwilę ekran milczał. Gdy zamigotała odpowiedź, poczułem że coś pęka. Odpisała: „Skopie mu tyłek!”. Zdziwiłem się: „Komu? Diabłu?”. Odpisała: „Tak! Paweł, choć nie damy się! Skopiemy mu tyłek za to co robi!”
Od tego momentu rozmowa poszła całkowicie innym torem. I obydwoje poczuliśmy w sobie mnóstwo siły. Zapragnęliśmy służyć razem. Służyć sobie i światu. Ramię w ramię walczyć o sprawy królestwa niebios. Poczuliśmy w sobie taką radość i chęć do pracy, jakiej dawno nie było w naszych sercach. Noc z ciężkiej i pełnej bólu zamieniła się w piękną.
A jednocześnie cały czas prowadziłem rozmowę z Martą – moja przyjaciółką z dawnych lat. Marta od dawna była zatwardziałą ateistką. Ale w ostatnich miesiącach Bóg zaczął coś w Niej zmieniać. Warownie nieufności, gniewu na Boga i strachu, zaczęły pękać. A ona sama chce teraz szukać Boga. Chce się do Niego zbliżyć i poznać jako źródło miłości, pokoju i wolności.

Gdy byłem już zbyt zmęczony aby wysiedzieć przed ekranem, pożegnałem się i wyłączyłem komputer. Idąc do łóżka nie potrafiłem przestać się modlić i dziękować Bogu za ten wieczór. Zacząłem tańczyć jak dziecko i wołać z wdzięcznością. A potem wszedłem do łóżka i zasnąłem.

I zaczęło się przebudzenie.

poniedziałek, 20 października 2008

Fura

Hehe! Doczekałem się! Z pomocą rodziców udało m się kupić moje pierwsze auto! Jest to stary model Suzuki Samurai. Czyli mała terenówka nadająca się do jazdy WSZĘDZIE! (góry, bagna, lasy, drogi piaszczyste i asfaltowe, miasta i plaże). Jest to stary samochód ale zrobiony w takiej technologii, że będzie jeździł długie lata. Czeka go jeszcze tuning (nowy zderzak z wyciągarką, opony terenowe, snolker) ale jak tylko pchnę sprawy urzędowe związane z rejestracją i opłaceniem cła, będzie gotowy do jazdy!

Ale się z niego cieszę. To naprawdę śliczne autko.

środa, 15 października 2008

Oh, Sleeper... odsłona druga!

Piosenka dla wszystkich osób, które czytały ostani wpis. Koniecznie zapoznajcie się z tekstem (znajdziecie go w komentarzach). A potem walczcie o wszystko, co jest Wam drogie!



Zespół: Oh, Sleeper!
Piosenka: We Are The Archers!

wtorek, 14 października 2008

Marzenia

„Jeśli człowiek nie ma sprawy, za którą byłby gotów umrzeć, to tak naprawdę nie ma po co żyć.” To są słowa, które wywarły na mnie wielkie wrażenie. Przeczytałem je w książce Bogdana Olechnowicza zatytułowanej „Wzgardzeni czy Wybrani”. Kurcze. Takie to oczywiste. A mimo to, tak wielu ludzi wybiera bierną egzystencję, bojąc się walczyć o własne marzenia. A ja byłem kiedyś jednym z nich. Chyba każdy z nas marzy. Chyba każdy chciałby aby jego życie dało mu spełnienie. Pierwszym krokiem aby to osiągnąć to zdać sobie sprawę z tego, o czym naprawdę marzymy. A potem konsekwentnie dążyć do realizacji tych marzeń. Na pewno nie jest łatwo je osiągnąć. Każdy z nas ponosi czasem porażkę. Ale porażka to jeszcze nie koniec. Jeśli tylko mamy wokół siebie życzliwych ludzi, którzy zamiast śmiać się z naszej porażki lub udowadniać nam że jesteśmy źli, bo nam nie wyszło, otoczą nas miłością i zrozumieniem, uda nam się pozbierać. Gdy ktoś nas wspiera, łatwiej podnieść się na nogi i ruszyć dalej w kierunku własnych marzeń. Ostatnio mogłem docenić jaką wielką pomocą mogą być życzliwe słowa przyjaciela i jego postawa pełna miłości i zrozumienia. Już dawno nie upadłem tak nisko jak kilka dni temu. Raniąc osobę, którą sam Bóg kazał mi kochać. Ale dzięki jej sile, dzięki jej miłości i pokorze, udało mi się jeszcze raz stanąć na skale. I teraz znów mogę iść w stronę marzeń. I nie bać się niczego. Bo zawsze uda mi się powstać.

Na myśl przyszła mi japońska maksyma: „Tchórz nie zna życia. Bohater nie zna śmierci”. Ukazuje ona to, co zawsze siedziało gdzieś w moim sercu. I chociaż faktycznie zdarzył mi się upadek, to teraz jestem mądrzejszy, bardziej zdeterminowany i silniejszy.

Mam tylko dwa marzenia.
Pierwszemu na imię „szerzenie ewangelii”.
Drugiemu na imię „Monika”.

Mam nadzieję że dobry Bóg pozwoli mi je osiągnąć. A jeśli nie... cóż... wolę być bohaterem, który cierpi, niż tchórzem, który nie wie czym jest życie.