piątek, 29 października 2010

Nadzeszła jesień...

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Leopold Staff, "Deszcz Jesienny".

Wielu reaguje depresyjnie na tą porę roku. Jak chociażby autor wiersza, którego fragment cytowałem. A ja czuję się na jesień jak nowonarodzony. Kiedy natra szykuje się do snu, we mnie budzi się inspiracja i natchnienie. Lubię stać w wilgotnej mgle, podziwiać żółte, pomarańczowe i brązowe drzewa, sypiące liśćmi wszędzie dookoła. Lubię gdy marźnie mi twarz gdy zdąrzam do domu. Lubię potem usiąść z kubkiem gorącej herbaty lub barszczu i patrzeć przez okno jak świat przed zapadnięciem zimy, robi się złoty.

Modlę się wtedy. Dziękuję Bogu za barwy i nastrój pokoju, jaki przynosi ze soba jesień. Zawsze przed zimą ogarnia mnie spokój. Mogę trzeźwo myśleć. Mogę tworzyć.

W tym roku jesień przyszła w bardzo dyskretnie. Ciężko było się zorientować kiedy nastała. Poznałem ją po bardzo zimnych wieczorach i wszechobecej wilgoci. Złotych drzew długo nie mogłem dojrzeć. Pojawiały sie sporadycznie, delikatnie. Dostrzegłem ich więcej gdy jechałem na konferencję młodzieżową do Zelowa.

Piękne miasto. Małe, multikulturowe. A ludzie jakich tam poznałem są równie ciekawi jak miejsce w którym żyją. Dwa dni spędzone w małm kościółku w Zelowie były ożywcze dla mojej wiary i służby. Zapragnąlem robić więcej, działać dłużej... słuzyć młodym ludziom. Tym z Otwocka i z całej polski. Miałem plany aby na jesieni pojść na dwutygodniowy urlop... też trzeba czasem odpoczać. Jednak znlazłem w sobie siły na pracę. Postanowiłem wyjechać na obóz w zimę, jako wychowawca. Z młodzieżą z Otwocka i okolic.

Jesień kłądzie naturę do snu. Mnie ożywiła po raz kolejny.

niedziela, 17 października 2010

Pasje

Te wszystkie drobne, wielkie rzeczy, które pozwalają nam stwierdzić: "dalej cieszę się swoim życiem"... jakież one są ważne. A mój blog roi się od wpisów o Bogu, wierze, filozofii, miłości, pracy, studiach. A tak mało piszę o tym, co mnie pasjonuję. Tymczasem moje pasje są... warte kilku słów. Albo i kilkunastu. Zwłaszcza, że często tylko dzięki nim czuję się szczęśliwy. Oto ranking tego, co lubię:

Miejsce 6: Szermierka dawna.
Oj tak... mało kto wie lub pamięta, że to moja pasja. Kocham studiować średniowieczne podręczniki do szermierki (głównie niemieckie w tłumaczeniach na angielski) i ćwiczyć samodzielnie lub z przyjaciółmi walkę na miecze. Mój ulubiony to półtorak (miecz długi, do walki jedną lub dwiema dłońmi), ale chętnie bym się nauczył również walki mieczem jednoręcznym lub tasakiem. Niestety w ostatnim roku miałem niewiele czasu na tą pasję. A szkoda... tęsknię i mam nadzieję, że wreszcie nauczę się wstawać przed 8:00 aby móc ćwiczyć.
Nie mam zbroi w domu, nie jestem członkiem bractwa rycerskiego. Bardziej kocham walkę niż rekonstrukcje historyczne. Chociaż nie ukrywam, że gdybym miał fundusze i czas, chętnie bym się zaangażował w to hobby całym sercem.

Miejsce 5: Rysunek.
Kiedyś uwielbiałem fotografię. Ale okazało się że ta pasja jest zbyt droga. Przerzuciłem się więc na znacznie tańszy rysunek. Nie jestem super profesjonalistą, ale naprawdę lubię tworzyć. Moim ulubionym tematem jest "człowiek" ale nie rysuję ludzi zwyczajnych. Jako wielki fan fantastyki skupiam się raczej na rysowani postaci z baśniowych światów, krain itp. Często są to bohaterowie moich opowiadań i historii... ale o tym za chwilę.

Miejsce 4: Literatura i film z gatunków fantasy oraz science-fiction.
To się u mnie fajnie rozdziela. Jeśli chodzi o fantastykę, kocham czytać książki. Jeśli chodzi o SF, wolę filmy. I na ten przykład jestem wielkim fanem książek C.S. Lewisa, J.R.R. Tolkiena, N. Gaimana oraz A. Sapkowskiego. Natomiast z przyjaciółmi często oglądam filmy. Do moich ulubionych zaliczyłbym serie Star Trek, Terminatora czy takie ciacha jak całkiem niestary Dystrykt 9. Myli się jednak każdy, kto mniema, że wyłącznie czytam i oglądam. Sam bowiem jestem twórcą. Piszę opowiadania i książki... czasem bajki. Wszystkie moje prace są narazie na etapie "nie do druku", ale mam nadzieję to zmienić. obecnie nie mam zbyt wiele czasu aby pisać. Ale jeśli nie uda mi się teraz, będę mógł to robić na emeryturze (za jakieś 40 lat :P). Zawsze to jakieś rozwiązanie...

Miejsce 3: Linux.
Linux z surowym Fluxboxem.
Niektórzy ludzie tego nie rozumieją. jak można siedzieć godzinami przy komputerze i po prostu "dłubać" w systemie, konfigurować go, dobierać lekkie/wypasione programy do systemu... Co to za frajda z posiadania komputera, jeśli się go tylko konfiguruje? Nie tylko. Ja też pracuję, gram, oglądam filmy i słucham muzyki na komputerze. A obok tego UWIELBIAM w systemie grzebać.
Moja narzeczona zajmuje się sztuką decoupage. Polega to na ozdabianiu różnych obiektów (wazonów, drewnianych skrzynek, desek do krojenia, etc.) za pomocą wzorów wyciętych z papieru ryżowego bądź zwykłych serwetek stołowych. Obiekt maluje się farbą akrylową, preparatem do postarzania farby, potem przykleja się wycięty motyw z serwetki i całość maluje kilkoma warstwami lakieru. Efekt pracy potrafi być zniewalający.
Linux z Fluxboxem po moim "tuningu".
A ja mam takiego samego fioła, tylko z systemem. Dostaje surowego Linuxa z menadżerem okien "Fluxbox" i niczym więcej. System wygląda ubogo. A potem zaczyna się "ozdabianie". Ustalam jakich programów potrzebuję i instaluję je prze sieć, pisze własne menu, instaluję program do obsługi tapet, wybieram tapetę pod kolor menu, potem tworzę listę programów uruchamianych automatycznie na starcie systemu, konfiguruję ilość pulpitów, ustalam wygląd dla emulatora terminala, etc... a w międzyczasie poprawiam parametry systemu, aby lepiej funkcjonował. Taki fetysz :-). Całość zajmuje dwa wieczory. A gdy już skończę konfigurację, nie mogę oderwać oczu od dzieła. No sami popatrzcie...

Miejsce 2: Kinia.
Gdy ją poznałem, była zwykłą dziewczyną.  Lubiła chodzić na koncerty, miała nałogi i własny świat. Wierzę jednak, że Bóg położył mi ja na sercu jak pieczęć. Musiałem się o nią modlić. Potem zaczęliśmy spacerować na "Torfy" i dyskutować o życiu Bogu i pasjach. A dalej to już z górki... oglądanie spadających gwiazd, pierwszy pocałunek, spacery w lesie pełnym świetlików, wakacje nad morzem, podziwianie mgły nad jeziorek w czasie deszczu... słowem miłość. I pasja. I przywiązanie. I wszystko, co się za tym kryje. A teraz również poważne plany: narzeczeństwo, ślub, rodzina... Tylko jedna osoba wie co jeszcze ma dla nas życie. A tą osobą jest...

Miejsce 1: Bóg.
To chyba nie wymaga komentarza. zresztą myślę, że wszyscy moi czytelnicy się tego spodziewali.
Kiedyś, będąc na zakupach dorwałem w jednym ze sklepów wisiorek z krzyżykiem i blaszkami, na których wygrawerowany został werset z pierwszego rozdziału "Listu św. Pawła do Rzymian". Werset głosi:

"nie wstydzę się Ewangelii, jest bowiem ona mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego"

Czemu miałbym się wstydzić tego, co mnie określa. czemu miałbym się wstydzić moich pasji, tego co kocham robić i osób, z którymi kocham przebywać. Bóg jest odpowiedzią na całe moje życie gdyż wierzę, że jest jego przyczyną. Zawsze ma pierwsze miejsce w moim sercu gdyż, wśród moich pasji, On ma największy wpływ na to kim jestem, i na to jakim mnie widzi świat.

poniedziałek, 11 października 2010

Kreatywność

Istnieje wiele rzeczy, które odróżniają ludzi od zwierząt. Jedną, która ostatnio mnie zaintrygowała jest kreatywność. Bo my - ludzie - jesteśmy jedynymi, kreatywnie myślącymi istotami na ziemi. Tylko my umiemy tworzyć, ulepszać, i czerpać satysfakcję z tego, co stworzyliśmy.

No dobrze, ale taki pająk potrafi zrobić sieć pajęczą. A mrówki zbudować mrowisko i coś na kształt "społeczeństwa" w którym,każda mróweczka ma swoje miejsce - te stworzenia też potrafią tworzyć!

Nie do końca jest to prawdą. Pająk od wieków tworzy dokładnie tą samą sieć - nie rozwija się, nie usprawnia. Pająki od zawsze powtarzają ten sam program, którym zostały obdarzone. Instynkt mówi im co mają robić - nie robią nic twórczego! To samo z mrówkami. W życiu nie widziałem aby jakieś mrowisko zaczęło wprowadzać innowacje. Na przykład basenik gromadzący wodę deszczową. Albo mur obronny wokół kopca. Mrówki również od dnia w którym zostały stworzone, powielają ten sam program.

Kreatywność jest domeną ludzkości. Osobiście wierzę, że świadczy ona o naszym pochodzeniu od Boga. W końcu on był pierwszym twórcą - stworzył nasz świat, naszą rzeczywistość. A potem stworzył nas "na swój obraz" a więc również posiadających możliwość kreatywnego myślenia. Może nie mamy takich możliwości jak On, ale Jego cechy jak najbardziej.

Jako istoty kreatywne, twórcze, możemy wiele zdziałać. A naszej kreatywności możemy używać do celów dobrych lub złych. Nic, co jest na świecie nie jest z natury złe. Żadna rzecz czy narzędzie nie jest zła sama w sobie. Zło jet wewnętrzne... jest w nas! I chce użyć naszej kreatywności aby się uzewnętrznić. Diabeł zrobi wszystko aby Cię wykorzystać, gdyż sam nie ma przystępu do tego świata. Aby zło się rozprzestrzeniało, musi użyć nas jako narzędzi.

Nasza kreatywność ma wpływ na wygląd rzeczywistości. Jeśli piszesz, możesz pisać książki złe albo dobre. Takie, które są pełne nadziei i pozytywnych wzorców, lub takie, które demoralizują. Jeśli jesteś rysownikiem, malarzem, grafikiem, możesz tworzyć prace wzbudzające pokój i radość lub takie, które rozbudzą rządzę i ferment. Murarz może budować mury getta albo mosty przez rzekę! Psycholog może manipulować lub leczyć! Naukowiec (fizyk) może pomóc w budowie broni nuklearnej lub elektrowni dające czystą energię!

Nasza kreatywność niesie ze sobą ogromne możliwości czynienia zła lub dobra. My musimy wybrać czy zaszczepionej w nas cząstki boskości użyjemy w zgodzie z jej pierwotnym przeznaczeniem czy wręcz przeciwnie. Kształt tego świata zależy od nas.

środa, 6 października 2010

Ślub, licencjat i przeprowadzka

Dużo ruchu, zmian, wydarzeń. Tak dużo, że nie nadążam z pisaniem. Zwłaszcza, że rzadko mam czas aktualizować tego bloga (sic!). Ale do rzeczy...

Justyna i Piotr
Po pierwsze: Piotr i Justyna wzięli ślub. To moi przyjaciele, jakby ktoś nie wiedział. Byłem więc na udanym weselu i cieszę się szczęściem bliskich mi osób. Na tą chwilę świeżo upieczona para młoda zdążyła już wrócić z podróży poślubnej spędzonej w Maroku. Nawet już słyszałem relację z wjazdu... strasznie tam gorąco... nie wiem czy bym wytrzymał :P

Instytut Polityki Społecznej UW
Po drugie: zdobyłem wyższe wykształcenie - póki co, licencjackie. I wszystko wskazuje na to, że to będzie tymczasowy koniec mojej przygody z Uniwersytetem Warszawskim. Wybieram się na studia uzupełniające na pedagogikę do małej, prywatnej uczelni w Józefowie. Mam nadzieję, że uda mi się zacząć studia w tym semestrze.

Po trzecie: wyprowadziłem się z domu. Już nie mieszkam z rodzicami i bratem. Spakowałem swoje graty i przeniosłem się do Radości (dzielnica Warszawy). Tam wynajmuje pokój na terenie Wyższego Baptystycznego Seminarium Teologicznego. Jestem potwornie szczęśliwy i podekscytowany tym nowym środowiskiem. Sam wyremontowałem pokój i umeblowałem go. Narazie śpię na materacu, ale komputer z internetem mam - to najważniejsze :)

Budynek WBST
No i na zakończenie pragnę się pochwalić, że uruchomiłem nowy blog, który świeci pustkami... :( Mam nadzieję, że to tylko tymczasowe. Adres to: www.apologetykanaostro.blogspot.com. Blog dla ludzi poszukujących materiałów do obrony wiary oraz fanów ostrej muzyki. polecam gorąco.

wtorek, 21 września 2010

Rozpacz

Jedną z moich ulubionych scen z filmu "Władca Pierścieni: Dwie Wieże" jest moment tuż przed walką o Helmowy Jar. Podczas przygotowań do bitwy wywiązuje się rozmowa pomiędzy Aragornem a Haletem - młodym chłopakiem, który został zmuszony bronić swojego kraju. Ten młody człowiek jest wyraźnie przestraszony. Mówi że wszyscy wkoło twierdzą, że nie ma nadziei na zwycięstwo. Aragorn bierze jego miecz, wykonuje nim dwa cięcia w powietrzu. Następnie oddaje chłopakowi broń i mówi, że zawsze jest nadzieja.

Prosta prawda - zawsze jest nadzieja. Wywodzi się z czysto logicznego myślenia. Żeby stwierdzić, że zabrakło nadziei na zwycięstwo, trzeba mieć pewność, co do przyszłości. Więc, jeśli znasz przyszłość, byłeś tam i widziałeś porażkę, możesz śmiało powiedzieć, że nie ma nadziei. Prawda jest jednak taka, że żaden człowiek nie zna przyszłości. Możemy przewidywać, domyślać się. Możemy przy tym się bać, co sprawi że nasze przewidywania i domysły staną się bardziej pesymistyczne. Ale nikt z nas nie zna przyszłości. Dlatego popadanie w rozpacz jest błędem. Póki żyjemy, istnieje nadzieja.

A film polecam gorąco wszystkim, którzy go jeszcze nie widzieli. Tak samo jak książkę.

poniedziałek, 6 września 2010

Oczami Boga

15 sierpnia tego roku stanąłem nad brzegiem rzeki aby ochrzcić dwie osoby. Młodego Bartka i moją ukochaną Kinię. Obydwoje poprosili mnie o chrzest. U nas w kościele w Otwocku jest taki zwyczaj, że osoby, które są chrzczone wybierają tę osobę, która ma chrzcić. Gdy ktoś wybiera mnie, to jest jedno z najmilszych uczuć jakich doświadczyłem w moim życiu.

Już dawno temu wiedziałem, że dzień chrztu nadejdzie. A od niedawna, świadom tego że chrzcić będę ja, i że będą to naprawdę ważne dla mnie osoby, zapragnąłem przekazać im coś wyjątkowego. Modliłem się o to kilka dni przed chrztem. A gdy stanęliśmy w sali od nabożeństw już po całej uroczystości, byłem gotów aby im to powiedzieć.

Jest kilka dobrych sposobów aby utrzymać się w wierze. Jednym z nich jest czytanie Biblii. Drugim, częsta modlitwa. Trzecim, przebywanie w kościele - wspólnocie ludzi wierzących. A gdy połączymy te trzy elementy, nasza wiara staje się nie do przezwyciężenia. Ale istnieje jeszcze coś...

Możesz spróbować otworzyć oczy trochę szerzej. I spojrzeć na człowieka, który zawsze traktował cię jak wroga trochę inaczej. Możesz zastanowić się dlaczego tak cię traktował. A najlepiej zapytaj o to Pana Boga. odpowie ci jedno - ten człowiek jest zagubiony. Nie wie gdzie jest, kim jest, dokąd zmierza. Nie umie żyć, dlatego potrafi ranić bez powodu. On nie wie kim jest Bóg. Nigdy nie doświadczył jego miłości. Ale Ty tak. Dlatego możesz spojrzeć na niego tak jak Bóg na niego patrzy. Możesz poczuć Jego troskę i smutek spowodowany zagubieniem tego czy każdego innego człowieka. Możesz spojrzeć na niego oczyma miłości. A potem możesz spojrzeć tak na kwiaty, ptaki, tłum w mieście... Możesz odkryć jak Bóg patrzy na wykreowany przez nas świat.

Jeśli tego się nauczysz, Twoja wiara będzie prawdziwie niezwyciężona.

Pozdrawiam wszystkich świeżo ochrzczonych chrześcijan. Barta, Kinię, niemały tłumek moich przyjaciół, chrzczonych w zeszłym tygodniu. I każdego, kto to czyta. Pracuj nad wiarą... pracuj nad patrzeniem na świat.


poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Przypowieść o rysunku

- Narysujmy coś - zaproponował starszy brat.
- Dobźe... ale cio? - odpowiedziała pytaniem jego młodsza siostra.
- A co tylko chcesz... może świat?
- Tak! To dobly pomysł. Tu będzie ziemia. Hmmm co dalej blacisku?
- Słońce?
- Uśmiechnięte słonko! Jest! A teraz cio?
- Może jakieś drzewa?
- Tak! Duzio dizew i kse... krzse...
- Krzewów?
- No wlaśnie. I owoce na dziewach. I tawe. Koniecznie tlawe.
- Piękny rysunek... co dalej?
- Jak to cio? Moze.
- Morze? A potem?
- Lyby, i ptaki i koniki, i zwiezątka!
- Super. To chyba już skończone.
- Nie. telaz cas na ludzi i...
- I?
- I nas.
- Nas? A co wtedy będzie? Staniemy się częścią rysunku. To znaczy że nas tu zabraknie?
- Nie - uśmiechnęła się.
- Nie? Przecież nie możemy być jednocześnie w dwóch miejscach.
- Moziemy. To nas rysunek. Moziemy być jego częścią. Kledkami mozemy sie nalysować. Jak wsysko.
- I możemy być jednocześnie tu, jako twórcy, i tam jako zwykły rysunek?
- Tak. Tak jak pan Bóg!
- Pan Bóg?
- On naś nalysowal. A potem nalysowal tez siebie.
- ...

Pozdrawiam wszystkich czytelników mojego bloga. 

wtorek, 27 lipca 2010

Collins, Lewis i pragnienia

"Żadna istota nie rodzi się z takim pragnieniem, dla którego nie istniałoby jakieś zaspokojenie. Dziecko odczuwa głód – istnieje pożywienie. Kaczątko chce pływać – istnieje woda. Ludzie odczuwają pożądanie seksualne – istnieje seks. Skoro więc odnajduję u siebie prag„nienie, którego nie może zaspokoić żadne doświadczenie na tym świecie, najprawdopodobniej oznacza to, że zostałem stworzony dla innego świata."

                                                                                                                     - C. S. Lewis

Jak ten świat jest zmyślnie skonstruowany. Każdy organizm ma w nim to, czego potrzebuje do życia. Każdy organizm może odnaleźć zaspokojenie swoich pragnień gdzieś w tym świecie. Jakakolwiek potrzeba: głód, ruch, bezpieczeństwo, miłość, aspiracje zawodowe... wszystko można zaspokoić. Każda potrzeba jest jak puzel, do którego pasuje tylko jeden element – zaspokojenie.

Doskonałość znów mnie zadziwiła. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Tylko co z potrzebą, którą odczuwa tak wielu – potrzebą transcendencji? Co z potrzebą zbliżenia się do Boga? Ja tęsknię, pragnę... czasem wręcz usycham i omdlewam z braku możliwości zbliżenia się jeszcze bardziej. Czyżby faktem było to, że zostałem stworzony dla innej rzeczywistości? Innego świata? Gdzie On będzie bliżej?

Puzzle

Zaniedbałem swój blog. Mógłbym się usprawiedliwiać, gdyz powodów mam spoo (studia, praca licencjacka, praca zawodowa, etc...) ale nie po to chciałem napisać ten post.

Moje życie po raz kolejny się prostuje. Zaczynam rozumieć kolejne decyzje jakie podejmuje Bóg wobec mojej osoby. Zaczynam wychodzić z jakiejś pustyni duchowej po której włóczyłem się dosyć długo. A w międzyczasie sporo się wydarzyło.

Miałem urodziny. Dokładnie, dwudzieste piąte urodziny. Młodzież i moi przyjaciele zorganizowali mi niespodziankę. Zmówili się wszyscy i zorganizowali ognisko nad Świdrem, a prowodyrem całego zajścia była moja narzeczona - Kinia. Przyszło mnóstwo osób (co widać na załączonym zdjęciu).

Prezentem jaki otrzymałem (również od Kini) na urodziny była “Flo”. Jest ona małym szczurkiem. Od paru dni dzieli ze mną pokój. Jest strasznie żarłoczna. Szczególnie przepada za słonecznikiem i szczurzymi, owocowymi biszkoptami. Planuję rozbudować jej klatkę tak aby miała w niej pięterka. Większość dnia i tak spędza tuptając po moim łóżku.

A w domu mam remont. Odkąd zaczął mi się urlop, pracuję nad porządkowaniem działki i domu po przebudowie. W wolnych chwilach uczę się do ostatnich egzaminów w tej sesji. Dziś zdałem ostatni.

No i najważniejsza rzecz... planuję przyszłość. Ślub, wspólne mieszkanie razem i poszukiwania pracy. Właściwie to ostanie przerwałem w ostatnich dniach. Zrozumiałem, że narazie Bóg potrzebuje mnie w Otwocku, wśród młodzieży na świetlicy. Jeszcze nie skończyłem zadania, które mi wyznaczył. Nie mogę odejść. Ech... idealnym rozwiązaniem byłaby praca na rano, na pół etatu... gdziekolwiek, byle blisko domu.




poniedziałek, 31 maja 2010

Fladelfia i życie

Wczorajszy dzień był istnym szaleństwem.
Zaczął się wcześnie, bo już o 6:45. zjadłem śniadanie i ruszyłem do pracy. Miałem dziś dowodzić filadelfistami podczas drugiej edycji Festiwalu Sztuki Pozytywnej. Przed pracą spotkałem się z Kinią i razem dotarliśmy pod Klub Smok. zaczęło się od pakowania auta (mojej wiernej Suzy) i przyczepy, która jechała podczepiona pod inny samochód. Zawieść trzeba było nagłośnienie, kable, miksery, namiot OCKu, narzędzia i materiały do warsztatów i wiele wiele innych drobiazgów.

Dotarliśmy do parku miejskiego około godziny 9:00. Do rozpoczęcia festynu zostały jeszcze 3 godziny. pomogłem rozstawiać sprzęt OCKu, potem razem z Kinią zaczęliśmy rozstawiać nasz. Mieliśmy przygotować warsztaty z robienia masek gipsowych, muliny, kuglarstwa, sportu i malowania na płótnie. Wybraliśmy odpowiednie miejsca na stanowiska i zabraliśmy się do rozpakowywania auta. Około 11:0 mieliśmy już wszystko gotowe. Stanowisko do warsztatów z masek gipsowych pod altanką. Mulina, nieco dalej, na kocu leżącym na trawie. Zaraz obok kuglarstwo. Najbliżej ścieżki, pomiędzy trzema drzewami rozpięliśmy płótna do malowania. A nieco dalej, w tle, przygotowaliśmy stanowiska sportowe. Wszędzie dookoła naszych stanowisk powbijaliśmy balony na białych patyczkach. Gdy zjawili się pozostali wolontariusze, wszystko było gotowe.

Wkrótce potem zostaliśmy zalani przez dzieci, młodzież i osoby nieco starsze. Nigdy jeszcze nie przeżywaliśmy takiego oblężenia na akcjach. Dziewczyny prowadzące maski gipsowe non stop pracowały. Wolontariusze odpowiedzialni za sport i baseball też. Nieco mniej zainteresowanych zjawiło się przy kuglarzach i malowaniu. Ale mulina również była oblegana. Po akcji byliśmy zmęczeni jak jeszcze nigdy. A przynajmniej ja byłem.

Udało mi się spotkać z filadelfistami po akcji. Przez chwilę dzieliliśmy się swoim zmęczeniem i czytaliśmy o tym, że Bóg jest gotowy spełniać nasze marzenia. Widząc zmęczenie na twarzach wszystkich uczestników akcji, byłem z nich dumny. Pragnąłem jakoś wyrazić wdzięczność, miłość, wszystko co Bóg mi w tym momencie wkładał do serca. mogłem tylko podziękować słowem i pomodlić się za nich.

Czasem się zastanawiam czy Filadelfia ma sens. Czy nie przekształciła się w grupę, która pracuje za mnie na moją pensję skupiając się na pracy przy OCKu. Czy idea aby służyć Bogu poprzez służbę społeczeństwu jest ciągle aktualna, czy już nie...

Filadelfia przeżywa swoją drugą młodość. Młodzież się chętnie angażuje w prace i spotkania Biblijne. Dla nich cała ta idea jest ciągle żywa. A ja miotam się pomiędzy życiem, pracą, nauką i służbą i już nie wiem co się dzieje. Momentami czuje się jak piesek, który goni własny ogon. Mam do pogodzenia zbyt wiele wątków, zbyt wiele spraw... i wszystko jest dla mnie ważne. Nie potrafię się skupić, domknąć chociaż jednego wątku.

Chcę skończyć studia, znaleźć pracę, która nie będzie oznaczała końca świetlicy. Chcę stworzyć fundament pod małżeństwo tak aby moi rodzice nie musieli wiele poświęcać. Chcę dalej rozwijać się w wierze, angażować w życie kościoła.

Moje życie stoi w obliczu przemian. Chcę wiedzieć jak to ugryźć...

niedziela, 23 maja 2010

Wzlecieć raz jeszcze

Starałem się... naprawdę się starałem.
Im człowiek szybciej zrozumie pewne prawdy, tym prędzej nabieże mądrości i dystansu. A z tąd już tylko krok do podniesienia się.
Gdy jest się młodym w wierze, posiada się niezwykły zasób sił. Czlowiek ma wrażenie, że mógłby biec za Bogiem, nieomal chwycić go za rękę i razem z nim dokonywać cudów! Jeden po drugim! A potem sił do biegu zaczyna brakować.
Nie łatwo jest dotrzymać Bogu kroku. Obiecałem sobie kiedyś, że z każdym dniem będę coraz bardziej jak Jezus. Nawet nieźle mi szło. Ale potem się gdzieś pogubiłem. W natłoku codzienności i rutyny, człowiek przestaje mysleć o celach i wizja, którą posiada, zaczyna wyciekać.
Nie jestem stworzeniem emocjonalnym, nie przepadam też za tłumami. Nie czuję się dobrze gdy moja wiara skupia się tylko na śpiewaniu piosenek w kościele, wspólnej modlitwie i społeczności. Te rzeczy są dla mnie ważne... ale często czuję, że moje modlitwy są puste, rutynowe... wtedy zamykam usta i mówię Mu w myślach: "przepraszam, tęsknię, pogubilem się". Często też, gdy śpiewam, moje serce jest gdzieś daleko. Wtedy zamykam usta, siadam na krześle i modlę się tak: "niech moje czyny, nie pieśni, Ciebie wielbią".
I tak się zastanawiałem, czy moje chrześcijanstwo jest OK. Czy czegoś nie zaniedbałem... wróciłem do czytnia madrych powiedzonek... i trafiłem na takie dwa cytaty:

"Jeżeli czynimy wszsytko, co w naszej mocy, Bóg uczyni resztę."
- bł. Arnold Janssen

"Ten, kto kochając Jezusa, kocha Go w ludziach, ten, kto spełnia to, czego Bóg od niego żąda - ma w sobie życie Boże, choćby mu się wydawało, że błądzi jak Jaś i Małgosia w ciemnym lesie.
- ks. Jan Twardowski

Zrobiłem postanowienie. Aby ruszyć z miejsca, aby poczuć, że naprawdę robie wszystko, co w mojej mocy. Postanowiłem, że nie położę się spać dopóki nie zrobię chociaż jednego dobrego uczynku dziennie. Chocby był drobny, nieznaczący. Mam nadzieję, że Bóg pobłogosławi tą drobną ofiarę. Moje poczynania możecie śledzić na blogu. Wystarczy, że na górnym pasku klikniecie w "Spis uczynków".

wtorek, 11 maja 2010

Jabłko i pingwin

Jabłko. Wyobraź sobie, że chcesz kupić jabłko. Oczywista sprawa: podchodzisz do straganu, bierzesz jabłko do ręki, druga ręką płacisz złotówkę, pani uśmiecha się życzliwie i ... wyciąga spod lady licencję. Mówi ci, że musisz ją podpisać, jeśli chcesz zjeść jabłko. Czytasz więc licencję a w niej jest napisane:
1) że nie jesteś właścicielem jabłka, jest ono własnością pani, która jest właścicielem sadu;
2) że posiadasz prawo do zjedzenia jabłka;
3) że nie posiadasz prawa aby się jabłkiem podzielić;
4) że nie wolno ci jabłka umyć, wytrzeć i obrać ze skórki, chyba że wodę, ściereczkę lub nożyk też kupisz;
5) że nie wolno ci zaglądać do ogryzka, wykrajać go lub wydłubywać pestek - masz zjeść jabłko takim, jakie jest;
6) i pod żadnym pozorem nie wolno ci pestek zasadzić!

Niezły absurd. Mało kto by poszedł na taki układ, prawda? A masz Windowsa? A masz może parę kupionych programów na komputerze? Jeśli tak, to znaczy, że już poszedłeś/poszłaś na taki układ. Smutne ale prawdziwe.

Rynek usług informatycznych dopiero raczkuje. A jeśli jakaś idea jest młoda, często jej twórcy, ojcowie, naginają zasady zdrowego rozsądku aby zwyczajnie, trzepać z tego kasę (poczytaj jak wyglądały początki kapitalizmu.. to chyba najlepszy przykład). Uwierzcie mi - wytwarzanie oprogramowania wcale nie jest tak drogie, jak twierdzą informatycy. Raz uzyskany kod programu, powielasz praktycznie za darmo. Jakbyś sadził jabłonie z pestek. Ale informatycy, programiści i cała zgraja innych specjalistów mają tendencję do "zamykania' swojego kodu, aby nikt nie miał wglądu w to jak działa program i nie mógł go skopiować i zmodyfikować. Żeby nikt inny, tylko oni, czerpali z niego finansowe korzyści. A gdy sprzedają swoje "jabłko", każą podpisać licencję.

Masz Windowsa? Zapłaciłeś za niego? Cieszysz się? To teraz cię rozczaruję... kupiony przez ciebie system wcale nie należy do ciebie. Cały czas jest własnością firmy Microsoft. Ty masz tylko licencję na jego używanie. Kupiony przez ciebie Windows nie jest i nigdy nie był twój!

Ja nie krytykuję polityki tych firm. Oni mają do tego prawo. Ja się zastanawiam tylko jak myślący człowiek może się zgodzić na taką ofertę. Wychodzę z założenia że przyczyna jest jedna: monopol.

Jeśli myślisz że nie masz konkurencyjnej alternatywy w którą mógłbyś wyposażyć swój komputer, to powiem ci, że się mylisz. Słyszałeś o Otwartym Oprogramowaniu (tzw. Open Source)? Nie? A słyszałeś o przeglądarce internetowej Firefox? Jeśli z niej korzystasz, to znacz że używasz otwartego oprogramowania. Idea tego jest prosta: programy są darmowe, każdy ma do nich wgląd, można je dowolnie modyfikować i ulepszać oraz przekazywać innym za darmo. Istnieje wiele innych programów otwartych. Np. OpenOffice (darmowy klon Microsoft Office). Nie musisz płacić za większość posiadanych programów, istnieją ich darmowe wersje. Różnią się nieznacznie od swoich płatnych odpowiedników. Odrobina cierpliwości i jeden lub dwa wieczory wystarczą aby się ich nauczyć.

A na samym szczycie tego wszystkiego jest Linuks - darmowy system operacyjny. Pozwólcie, że na wstępie obalę parę mitów na temat Linuksa:
- Linuks nie jest trudny: jeśli nauczyłeś się Windowsa w tydzień, tyle samo zajmie ci odkrywanie Linuksa.
- Linuks jest bezpieczny: otwarty kod źródłowy zapewnia wysokie bezpieczeństwo + istnieje około 860 wirusów na Linuksa (sprawdź na wikipedii).
- Linuks współpracuje z komputerem - Linuks samodzielnie wykrywa i konfiguruj sprzęt. Mój Linuks połączył mi się z siecią WiFi (bezprzewodowe połączenie) w mgnieniu oka. Mimo że moja karta sieciowa oficjalnie nie współpracuje z systemem Linuks.
- Nie trzeba być specjalistą lub informatykiem aby umieć korzystać z Linuksa: musisz po prostu przygotować się na to, że nie wszystko będziesz wiedzieć od razu. Nauka potrwa tydzień lub dwa.
- Linuks nie jest pozbawiony profesjonalnej pomocy technicznej: uwierz mi, pasjonat o otwartym sercu, będący częścią społeczności Linuksa, pomoże ci bardziej niż informatyk-bufon, siedzący przy telefonie w centrali Microsoftu. Fora Linuksowe są pełne pomocnych dłoni.

Pingwinek Tux - maskotka linuksa.
Breloczek zrobiony dla mnie przez narzeczoną:)

Mógłbym tak pisać i pisać długo. Ale nie to jest moim celem. Nie chciałem reklamować Linuksa. Tylko ideę, w której solidne oprogramowanie do komputera jest darmowe, otwarte na analizę i nie obarczone rygorem prawnym.

Pamiętaj, nie można mieć Windowsa. Można mieć tylko licencję na jego używanie.
A gdy ktoś podaruje ci Linuksa, należy on do ciebie. Od pulpitu, po jądro systemu, możesz w nim gmerać, grzebać, zmieniać go, modyfikować, nawet współtworzyć.

Oprogramowanie komercyjne: solidność osiągnięta pieniędzmi, wymagająca zaufania do twórców.
Oprogramowanie Open Source: solidność osiągnięta współpracą i otwartością twórców-wolontariuszy z całego świata.

Dzielić się jest lepiej niż płacić i brać. Być częścią społeczności, współtworzyć z nią dla korzyści wszystkich - to idea która przemawia do mnie. Idea Otwartego Oprogramowania. Idea społeczności i wyboru. Przemyśl to.




piątek, 7 maja 2010

Bajka całkiem na serio

Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (JAN 6,44)


Widziałem anioła, który leciał wśród ciemnych przestworzy. Leciał nad ludźmi, którzy byli zajęci studiowaniem swoich własnych spraw. Anioł obserwował ich, szukał konkretnych osób - tych, które są gotowe aby zostać pociągniętymi przez Boga.

Widział biznesmena z walizką i telefonem przy uchu. Szedł ulicą, zajęty swoimi sprawami. Anioł polubił go, więc wylądował i zapytał: "Chcesz iść do Nieba?" Biznesmen go wyśmiał i poszedł swoją drogą. Aniołowi zrobiło się smutno i poleciał dalej. Szukał ludzi gotowych.

Inny człowiek budował na szczycie swojego domu wieżę z książek, mebli, sprzętu gospodarstwa domowego. Na szczycie chybotliwej konstrukcji umieścił drabinę i wspinał się po niej dzwigając garść książek, które chciał ustawić na końcu drabiny. Anioł wiedział że chce zbudować wieżę do samego nieba. Podleciał bliżej i zapytał: "Może zabrać Cię na górę?" człowiek odpowiedział: "Nie potrzebna mi łaska. Świetnie sobie radzę i niedługo sam, o własnych siłach stanę przed obliczem Boga". Anioł spojrzał w górę i zobaczył że człowiekowi jeszcze brakuje bardzo wiele. Westchnął i odleciał. A "Wieża Babel" runęła. Dokładnie tak samo, jak kilka tysięcy lat temu. Anioł pomyślał: "Biedny człowiek. Kiedy on zrozumie, że nie da się wejść do nieba, jeśli Bóg nie pociągnie za sobą."

Lecąc dalej anioł ujrzał młodą kobietę. Stała nad urwiskiem i spoglądała w niebo. Była zamyślona, szczęśliwa. Anioł wiedział, że właśnie skończyła swoją modlitwę. Podleciał do niej i zapytał: "Może chcesz abym zabrał Cię do nieba?" Kobieta odrzekła: "Bardzo chętnie! Jeśli akurat lecisz w tamtą stronę, weź mnie ze sobą!"
Boży posłaniec chwycił ją za rękę, i pociągnął do Nieba.

Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec... (Jezus Chrystus).

Majówka

Wysiadając zza kierownicy zborowej Toyoty, poczułem jak schodzi ze mnie stres. Dowiozłem wszystkich bezpiecznie. Bez większych przygód i problemów. Było jeszcze przed południem gdy stanęliśmy przed niewielkim, białym budynkiem zboru. Od razu pomyślałem, że to ładny kościółek.

Zapisaliśmy się na konferencję i usiedliśmy w ławkach czekając aż Andrew Kane rozpocznie konferencję. Tematem miała być służba kobiet w kościele. Już podczas słuchania okazało się, że mam podobne poglądy na tą sprawę o nasz mówca. Kobiety powinny służyć – kościół musi przemyśleć raz jeszcze, co Duch Święty i Biblia ma na ten temat do powiedzenia. Przeanalizować wszystkie, dyskusyjne wersety i wyciągnąć wnioski, które są zgodne z wolą Boga.

Nie przyjechałem na tą konferencję dla głównego tematu. Po zakończonych tematach był czas na modlitwę. Wstałem z drżącym sercem jako jedna z osób, która potrzebuje modlitwy, duchowego odświeżenia. Nie czułem potrzeby wylania na mnie Ducha Świętego, czułem potrzebę bycia jednym z tych słabszych, potrzebujących prowadzenia, pokornych, uniżonych. Czekałem długo modląc się własnymi słowami. I zanim się doczekałem, Bóg przyszedł i powiedział mi wiele rzeczy osobiście.

Pokora miała być wyznacznikiem dla mojej postawy. Pokora, która nigdy nie będzie fałszywa, pełna lęku przed życiem i światem. Pragnąłem nigdy nie zapomnieć o tym, kim jestem w Nim i dzięki Niemu. Gdziekolwiek mnie pośle, dokądkolwiek pójdę, pokora będzie dobrym fundamentem dla relacji: ŁUK 18,9-14.

Miałem się wyzbyć trosk. Strach przed jutrem, przed brakiem środków do życia. Jestem Jego dzieckiem, Jego posłańcem. Nie zabraknie mi niczego jeśli będe się skupiał na tym, czego mam dokonać. On zadba o wszystko: MAT 6,19-34.

Miałem potem okazję porozmawiać z Andrew Kanem. Modlił się o nie i potwierdził mi abym się nie troszczył o moja przyszłość, rodzinę. Bóg będzie mi błogosławił w tej kwestii. A co do mojej ścieżki życiowej, zmiany służby... jeszcze nie teraz.

wtorek, 20 kwietnia 2010

650 000

Zmiany, zmiany, zmiany. Ale na lepsze. Moje życie przyspiesza, nabiera obrotów i staje się... ekscytujące do granic komfortu. Aż zaczynam się obawiać co z tego będzie. Ale zawsze marzyłem o tego typu zmianach. I teraz przechodzi mnie po plecach taki przyjemny dreszczyk na samą myśl o tym, co się dzieje.

Zaręczyłem się. Z tą samą Kinią o której zacząłem pisać posty rok temu. I dla której stworzyłem blog z wierszami... I którą pokochałem. A teraz myślę o działce, budowie domu... albo wynajęciu czegoś dla nas. Życie stało się szybkie. Czasem mam wątpliwości czy to dobrze. Aczkolwiek nie mam zamiaru się zatrzymywać. Dłużej nie będę czekał.

Dorosłem. Jestem młodym, dorosłym człowiekiem. Jak to śpiewają w jednej z moich ulubionych piosenek, zostało mi najwyżej 650 000 godzin życia. Nie miałem tyle szczęścia żeby umrzeć (to w dalszym ciągu tekst piosenki:D). I teraz moje życie musi się zacząć na całego albo stracę je. Każda godzina jest ważna... w końcu wcale nie mam ich tak wiele. Więc będę walczył o swoje szczęście.

Jestem pełen obaw, i przyjemnego podniecenia. I teraz oddaję swoje działania w ręce Boga. Z Nim wszystko się uda. A na zakończenie, wstawiona z YouTube piosenka.

Pamiętaj... jeśli już skończyłeś się uczyć i stanąłeś na progu dorosłości, to zostało ci najwyżej 650 000 godzin.

sobota, 10 kwietnia 2010

Moja chwila ciszy dla...

Pewne rzeczy trudno opisywać. Dla większości zdrowo myślących polaków, dzisiejsze wydarzenia są tragedią. Śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wielu polityków, członków rządu i osób piastujących bardzo ważne funkcje w państwie jest niewątpliwie największym ciosem jaki przeżyła Polska w czasie mojego krótkiego życia. Aż brak słów... mi i wielu innym Polakom.

Czuję że w tej ciężkiej dla nas godzinie powinienem coś napisać. Ku pocieszeniu, ku zbudowaniu... zapewnieniu że, mimo wielkiej tragedii, Polska wyjdzie z tego obronną ręką. Mamy solidną konstytucję. Reguluje ona zasady funkcjonowania państwa w tak kryzysowych momentach. Dziś dziękuję Bogu za mądrość i roztropność ludzi, którzy ją pisali.

Nie chcę bagatelizować czy trywializować tej całej sytuacji. Nie wiem co napisać o wydarzeniach, które miały miejsce. Ale Bóg kładzie mi na sercu tych wszystkich, którzy troszczą się dziś o to, jak Polska podźwignie się po tej tragedii. Właśnie dla nich piszę ten post...

Bóg nad nami czuwa. Jest źródłem miłości. Spójrzcie jak reaguje świat dookoła nas! Ile płynie wyrazów współczucia, serdeczności... ile krajów oferuje swą pomoc i wsparcie we wszelkich formach. Nawet Rosja z którą Polska od kilku lat nie ma relacji na tyle dobrych, na ile byśmy chcieli, oferuje dziś swą pomoc. Nie tylko oferuje ale i pomaga jak może. Bóg zaszczepił w ludziach swą troskę, swą miłość... dziś możemy odczuć solidarność, społeczność. Możemy poczuć się częścią wielkiej rodziny – ludzkości. I wszyscy ślą współczucie i zapewnienia „jesteśmy z wami”.

Jestem protestantem. Nie wierzę w sens modlitwy za zmarłych. Ale wierzę że żyjący potrzebują teraz naszej modlitwy – osoby, które straciły bliskich w tej katastrofie, oraz wszyscy Polacy. Zarówno ci, którzy odczuli stratę  i ci, którzy się martwią. Do tych ostatnich piszę: nie martwcie się. Bóg czuwa nad nami. Zawsze to robił i nie przestanie.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Wielkanoc 2010

Co przeciętny człowiek robi w święta Wielkanocne? Spędza czas z rodzina, idzie do kościoła, modli się, rozpamiętuje wydarzenia sprzed 2000 lat – jedyny w historii ludzkości udokumentowany fakt zmartwychwstania. Ech... znów okazuje się że nie zachowuje się jak przeciętny człowiek.

Święta – już któreś z rzędu – spędziłem na Polsko-Irlandzkim Obozie Wielkanocnym. Byłem tam opiekunem dla najstarszej grupy chłopaków. Tym razem obóz był wyjątkowo spokojny i udany. Chłopaki spisywali się rewelacyjnie. Mieliśmy najlepsza grupę na obozie: najbardziej pomocną, najgrzeczniejszą, angażującą się w warsztaty i Talent Show. Ekipa zasłużyła sobie na te wszystkie pochwały, które zebrała podczas trwania obozu.

A ja podczas poranka dla liderów postanowiłem się podzielić słowem, które Bóg położył mi na sercu już wiele lat temu:

Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.
- MAR 18,10 -

Zawsze gdy czytam te słowa, pojawia mi się w głowie obraz. Widzę aniołów, które zdają raport przed tronem Boga. Poczuwając się do powierzonych im obowiązków, bez ustanku donoszą Bogu o tym co dzieje się z dziećmi, które zostały im dane pod opiekę. I słychać tylko: „tamten Krzysiek, potracił mojego podopiecznego!”. Albo: „opiekun ze świetlicy pochwalił Adasia za ładny rysunek!”. Przed Bogiem nic się nie ukryje. Obrazek jest może nieco przerysowany, ale oddaje istotę tego, jak ważne są dzieci dla Boga. Jak istotne jest odpowiednie ich traktowanie. I jak odpowiedzialna jest misja, którą Bóg powierza nam – osobom dorosłym i opiekunom. To na nas spoczywa ciężar wychowania.

Młodzież jest tak ważna z prostego powodu: przyszłość należy do niej. Jeśli chcemy mieć niesamowitą przyszłość, musimy wychować niesamowitą młodzież.
- Phil Dooley -

poniedziałek, 15 marca 2010

Miłość wczoraj i dziś

Po raz kolejny zakochałem się w ludzkości. Uczucia, takie świeże, pełne zrozumienia i miłości, wracają do mnie w ostatnich dniach... i bardzo mnie to cieszy.

Pamiętam że pierwszy raz mnie to spotkało gdy pracowałem z dziećmi z Otwocka. Z pierwszą grupą, ze starej świetlicy. Wracaliśmy ze spaceru nad świdrem i w jednej chwili poczułem jak wylewa się o mnie troska o te dzieci. Troska połączona z miłością i odpowiedzialnością. Ciężko opisać tą mieszankę... wiem że było to na maksa pozytywne uczucie. Długo mnie nie opuszczało.

Kiedyś podczas półkolonii w Klubie Smok, wracałem z kilkoma dziewczynami z obiadu. Reszta grupy wróciła wcześniej, my zostaliśmy z tyłu. To było pod koniec półkolonii, zdążyłem się zżyć z dzieciakami a one zdążyły mnie polubić. Bawiły się i hasały wokół mnie rozsypując świeżo zerwane liście i kwiaty pod moje nogi. Czułem się głupio... naprawdę głupio. A zarazem próbowałem zrozumieć że one w ten sposób okazują swoją sympatię i wdzięczność za opiekę. Całe dwa tygodnie przychodziłem na te półkolonie pełen miłości i troski. Wylewałem ją codziennie na dzieciaki wychodząc z założenia że przyszedłem aby im służyć. Myślę że dlatego dzieciaki nie miały problemów z polubieniem mnie.

Dziwne to. Gdy dzieci chcą okazać szacunek dorosłemu, zapraszają go do zabawy, chcą z nim przebywać. Gdy dorośli dorosłemu okazują szacunek, schodzą mu z drogi.

Czasem to co uda nam się wypracować nagle znika. Czasem przeżywamy kryzys, wypalamy się w naszej pracy i służbie. Czasem potrzebujemy być wyraźnie nagrodzeni za nasz wysiłek inaczej ciężko nam dalej działać. Ucieka gdzieś to, czego zdążyliśmy się nauczyć.

Ale do mnie to wróciło. Po bardzo długiej przerwie. Gdy stałem w centrum Warszawy, pod rotundą i czekałem na spotkanie z moja ukochaną, poczułem jak ogarnia mnie to uczucie. Patrzyłem na ludzi dookoła i podziwiałem ich. Pani w kolorowej czapce, długowłosy metal ze szpiczastą brudką, brudny mężczyzna z przymglonym wzrokiem, dziewczyna w spódnicy... wszyscy wydali mi się tacy ważni, potrzebni. Poczułem się za nich odpowiedzialny. Poczułem jak ogarnia mnie miłość i troska i ich szczęście. I zaraz potem przyszła myśl że tak niewiele mogę zrobić. Przecież mógłbym stać cały tydzień pod rotundą, po 24h na dobę i nie zobaczyłbym dwa razy tej samej twarzy! Ludzi jest tak wielu! A mi Bóg wyraźnie kładzie na sercu abym czuł się za nich odpowiedzialny. Co najgorsze – podoba mi się ten pomysł.

Będę odpowiedzialny. Będę kochał. Jeszcze nie jestem pewien jak się do tego zabiorę, ale będę ich kochał.

piątek, 19 lutego 2010

Filozofia v 0.1

Jadąc autobusem na kolejne egzaminy, po modlitwie w mej głowie zaświtała myśl. Można by powiedzieć że filozoficzna. Czuje się za młody na filozofa... zresztą nigdy nie aspirowałem do tego tytułu. Chyba jestem człowiekiem nieco uprzedzonym do filozofii gdyż mało która miała zastosowanie w moim życiu. Można by rzec że cenię sobie nauki Seneki i głęboko szanuję pragmatyków (sam przychylając się do wielu ich tez). Ale jednak filozofię odkładałem zawsze na półkę kreując własny pogląd na życie budowany w oparciu o chrześcijańskie wartości. A tu proszę. Naszła mnie myśl filozoficzna. I tym chciałem się z Wami podzielić.

Moja myśl nie odkrywa sensu życia. Nie narzuca ideologi. Ale myślę że jest bardzo praktyczna (i znów pragmatyzm). Wraz z myślą naszła mnie wizja łąki. Człowiek, który stał na tej łące był maleńki – trawa była dla niego wysokości drzew. A kwiaty rosnące na niej wyrastały gdzieś ponad poziom trawy. Człowiek chciał do nich dotrzeć i miał nawet drabinę. I znalazłem trzy powody, dla których mógłby nie dosięgnąć do kwiatów. Po pierwsze, mógłby ich nie widzieć. Po drugie, mógłby zgubić drabinę. Po trzecie mógłby stać na błocie a nie na solidnej ziemi na której da się ustawić drabinę. Analogia życia.

Człowiek do czynnej, spełnionej, zdrowej egzystencji potrzebuje trzech rzeczy. Po pierwsze – wartości, które są dla niego fundamentem wszelkich działań (gleba na której stoi). Po drugie – marzeń i celów do których może dążyć (kwiaty). Po trzecie – potrzeba mu rozwiązań, które pomogą mu osiągnąć te marzenia (drabina). Jeśli któregoś z tych elementów zabraknie, życie staje się trudne, często smutne i niespełnione.

Gdy człowiekowi brak wartości, jest jak ślepiec, który nie wie dlaczego się trudzi. Nie rozumie w jakim celu podejmuje działania. Dlaczego wykonuje swoją pracę, trudzi się codziennie. Nie wie że brak mu fundamentu do skutecznych działań. Nie ma na czym się oprzeć chce coś zrobić lub gdy życie staje się trudne. Może też mieć niewłaściwy fundament wartości. Może swoją drabinę stawiać na błocie albo innym syfie. Nie każde wartości w życiu są dobre. Trzeba je ostrożnie wybierać.

Gdy człowiekowi brak marzeń, jest człowiekiem który nie ma celu w życiu. Ludzie często tracą ten cel. Zwłaszcza młodzi, dojrzewający. Popadają w beznadzieję gdy nie potrafią odpowiedzieć sobie na pytanie „czego ja pragnę?”. Trzeba marzyć, trzeba wyznaczać cele aby się rozwijać i aby życie nabrało sensu.

Gdy człowiekowi brak rozwiązań, brak sposobów osiągnięcia marzeń, wówczas pojawia się frustracja i zniechęcenie. Podobnie jak w przypadku gdy nie posiadamy marzeń, może to prowadzić do autodestrukcyjnych przemyśleń. Jasne – nie wszystkie marzenia są osiągalne. Ale niektóre można osiągnąć w trochę zmienionej formie, a inne poświęcić aby zrealizować inne. Wyszukiwanie rozwiązań to trudna sztuka, ale niezbędna dla zdrowego życia. A gdy już znajdziemy rozwiązania, to lepiej abyśmy opierali go na solidnym fundamencie, bo inaczej wszystko może runąć i nie dosięgniemy do tego, czego pragniemy.

To tyle jeśli chodzi o moje filozofowanie. Mam nadzieję że odnajdziesz w tym praktyczny wymiar, który pomoże w porządkowaniu tej zagmatwanej układanki, którą nazywamy życiem. Pozdrawiam.

wtorek, 16 lutego 2010

Rozpalić mrok

Naszła mnie myśl... i chciałbym coś powiedzieć, ale moje myśli są wciąż tak chaotyczne i niepoukładane, że nie wiem od czego zacząć. Może moda będzie dobrym punktem wyjścia.

Jestem niemodny. Świat krzyczy swoje... znaczy moda, politycy, ludzie znający się na trendach. Wszyscy starają się narzucić swoją wolę tego jak ma być, jak ja powinienem wyglądać zachowywać się czy żyć. Cały ta cywilizacyjna kakofonia pozostaje w nieustannym stanie wojny z moim ja. Bo wiecie, mierzi mnie myśl że mógłbym poświęcić swoje życie dla takich błahostek jak pieniądz, sława, lans... jestem niemodny bo marzę o rzeczach większych, których ludzie nie rozumieją. Chcę być świetny, doskonały w tym co robię, ale nie chcę robić rzeczy, które są niepotrzebne, tylko dlatego że akurat są modne. Dostałem jedną szansę. Jedno życie. I chcę płonąć niczym pochodnia. Pragnę być światłem dla świata.

Jaabes wołał do Boga Izraela tymi słowy: Obyś mi prawdziwie błogosławił i poszerzył moje granice, oby ręka twoja była ze mną i obyś zachował mnie od złego, aby mnie ból nie dotknął. I Bóg spełnił jego prośbę.
1 KRN 4,10.


Pamiętając o tym co może Bóg, i o tym że dobre jest wrogiem doskonałego, chcę się dziś modlić o spełnienie moich marzeń. Abym całe moje życie zapłoneło.

środa, 27 stycznia 2010

Redefinicja grzechu

Kilka tygodni temu stanąłem przed nowym wyzwaniem. Zrozumiałem że ludzie nie rozumieją. A co za tym idzie, potrzebują zrozumieć. Dlaczego? Przede wszystkim – dla własnego dobra, bezpieczeństwa i spokoju. Dlaczego jeszcze? Bo Bóg chce aby zrozumieli. I dlaczego jeszcze? Dlatego że traktują Chrześcijan jak zacofanych bubków z klapkami na oczach. A więc czego nie rozumieją ludzie? Nie rozumieją czym jest grzech.

Strasznie lubią się tym bawić. Zwłaszcza ci, którym nie starcza sił albo odwagi by wierzyć. Krytykują chrześcijański kodeks postępowania i wydaje im się że nie robimy pewnych rzeczy bo boimy się Pana Boga. Najciekawszą skrajnością w jaka popadają jest ta, że z jednej strony mówią iż dekalog jest bez sensu, a z drugiej strony uwielbiają krytykować chrześcijan, którym ciężko się od przekraczania zasad powstrzymać. Powinni się cieszyć – przecież według ich filozofii, ci ludzie nie zrobili rzeczy bezsensownej.

Dlaczego tak trudno ludziom zrozumieć czemu nie robimy pewnych rzeczy, czemu trzymamy się zasad zawartych w dekalogu. Dlaczego po prostu staramy się nie grzeszyć. Odpowiedź jest prosta... nikt już nie widzi prawdziwego sensu słowa GRZECH. To ciut za stary termin. Ludzie go „nie czają”. Dlatego potrzebna jest nam re-definicja grzechu.

Jak jest powszechnie rozumiany grzech? Jako przekraczanie bożych przykazań. No i to jest całkiem dobra definicja. Tyle że mało kto zadaje sobie pytanie „czym są boże przykazania” a zamiast tego zadają pytanie „po co mam ich przestrzegać”. A to drugie pytanie ma tylko sens gdy znajdziemy odpowiedź na pierwsze. Czym więc one są? Wielu powiedziałoby że są „stertą żydowskiego i chrześcijańskiego widzimisię, które tylko ograniczają moja wolność”. Tacy ludzie zazwyczaj nie maja pojęcia czym jest wolność. Bo możliwość robienia tego co się chce to nic innego jak pozostawanie w niewoli własnego ego. A możliwość dokonania wyboru to tylko chwila, która może zadecydować o tym czy poczujesz się wolnym, czy nie.

Przykazania to nie widzimisię Pana Boga. To coś więcej. A prawdziwe znaczenie dekalogu można odnaleźć czytając Eklezjastes, Księgę Przysłów i Psalmy. Te księgi mówią o mądrości. O tym jak żyć mądrze... żyć tak aby niczego nie brakowało, mieć szczęśliwy dom i rodzinę. Mówią o prowadzeniu, trosce, roztropności... mówią jakich wyborów dokonywać w życiu aby to życie było pełne satysfakcji. I wiecie czego można się nauczyć z tych ksiąg? Tego że grzech ma jeden wspaniały synonim. Jest nim słowo „głupota”.

Powiedz mi że przestępstwo jest rozsądne. Albo cudzołóstwo. Albo kłamstwo. Która z tych rzeczy, gdy ją popełnisz nie zaowocuje z czasem przykrymi konsekwencjami? Może nie za pierwszym razem. Ale może za trzecim lub czwartym. Albo jeszcze później. Tak to jest z głupotą. Pozwolisz sobie na małą głupokę i nie zorientujesz się nawet a staniesz się wielkim głupcem! Twoje życie się poplącze, będziesz się borykał z policją, kochankami, alimentami, alkoholem i kto wie czym jeszcze. Ale to twój wybór.

Ja nie grzeszę nie dlatego że boję się Pana Boga. Bo gdyby to było tylko widzimisię to pewnie olałbym cały ten dekalog jak większość ludzi wokół. Ale dostrzegam w tym prawdziwy rozsądek, prawdziwą mądrość. Nie grzeszę bo nie jestem głupi. I nie chcę się stać głupcem.

czwartek, 21 stycznia 2010

Nawet śmierć ustąpi...

A teraz pogadajmy o miłości... Że co... że znowu? To ważny temat. Trzeba go na co dzień odświeżać, odnawiać. Tak aby mieć codziennie nowe spojrzenie na świat... spojrzenie które jednocześnie jest miłością i które szuka miłości.

Ktoś ostatnio zmarł... dwie osoby... ten post jest dedykowany trójce braci, którzy już dawno temu stracili ojca. A w ostatnich dniach przyjaciela i opiekuna w jednej osobie oraz mamę. Chłopaki nie płaczą... dobry żart... czasem trzeba.

Czasem trudno zrozumieć czym jest miłość. Mówimy o niej: zakochanie to miłość. Albo w ostatnim czasie: seks to miłość. To jest tak WIEEELKIE nieporozumienie... Nie zrozumiesz czym jest miłość gdy będziesz myślał takimi kategoriami. A miłość tak naprawdę to... to moc, która sprawia że czasem płaczemy. Nawet ci najtwardsi płaczą jeśli kochają. A gdy płaczemy, to przez te łzy potrafimy dostrzec że miłość jest w nas. Chociaż czasem ją tłumimy, mówimy sobie: miłość jest dla słabeuszy... ja nie kocham. Jeśli płaczesz to kochasz. To dobry wyznacznik chociaż może nie najprzyjemniejszy.

A co do śmierci... to z nią jest tak jakby ktoś zawiesił zasłonę. I wiesz że jeśli przejdziesz na tamtą stronę, to już nie wrócisz. Jak ktoś tam przejdzie to już go nie zobaczysz ani nie usłyszysz. Ale nie jest końcem. Za zasłoną coś jest! Inaczej musiałaby to być przepaść a nie zasłona. I nic się nie przedostanie przez tą zasłonę... ani w jedną ani w drugą stronę! Nic!

Tylko miłość. Tylko ona potrafi ją rozedrzeć! Przejść na drugą stronę przenosząc tam naszą tęsknotę, rodząc wiarę że tam jest już tylko lepiej... Więc kochajcie! Przedzierajcie się na tamtą stronę we łzach i tęsknocie i patrzcie jak miłość rośnie w was! Zrozumcie jak jest ważna i chłońcie ją! A potem, gdy odczujecie pocieszenie, zapamiętajcie tą miłość. I dajcie ją innym póki jesteście po tej stronie zasłony. Może waszym najbliższym... może jakimś nieznanym dzieciom, które codziennie wygrzebują ze śmietnika kubki z KFC na darmowy napój... może starszej pani, której jest teraz zimno (ciężką mamy zimę, prawda?) a wam się akurat ostało 50 zeta na kurtkę z secondhandu... nie bójcie się kochać...

Bo miłość się przedrze przez każdą zasłonę... nie tylko bólu, biedy czy samotności... ale nawet przez zasłonę śmierci.

Grzesiek, Piotrek, Paweł... trzymajcie się. Modle się za Was.





PS. I wybaczcie mi że tak późno napisałem tego posta. Miałem to zrobić dużo wcześniej... nie mam żadnego usprawiedliwienia dla siebie.

niedziela, 3 stycznia 2010

Sylwester z ogniem w kominku i wodospadem w sercu

Płomienie w kominku zawsze mnie uspokajały. I chociaż nie mam u siebie w domu kominka, marzę że będę go miał w przyszłości. Że będę mógł godzinami wpatrywać się w jego płomienie i chwytać inspirację do życia. Dokładnie taką jak w sylwestra i nowy rok.

Naprawdę poczułem się jak nowo narodzony. Spędziłem dwa dni w niewielkim domku, razem z dwójką przyjaciół i moją ukochaną. Czas nam minął na witaniu nowego roku, jedzeniu śniadań o 13:00, graniu w Agricole, stukaniu na PS2 w różne gry. Słowem: relaks. A w międzyczasie były spotkania noworoczne i rozmowy. Z ludźmi i Bogiem.

Baptyści mają swoistego rodzaju zboczenie na punkcie ewangelizacji za pomocą fragmentu z 3 rozdziału ewangelii Jana. Fragmentu o nowym narodzeniu. W swoim kościele słyszałem to tak wiele razy... A jednak w ostatnich dniach te słowa odświeżyły i uspokoiły moją wiarę. Usłyszałem je w Jezus Jest Panem – charyzmatycznym kościele spotykającym się w centrum Warszawy. Usłyszałem je nie od pastora (ten tylko wyzwalał rzeki:P – wtajemniczeni wiedza o co chodzi), lecz od jego bezpośredniego przełożonego. Mojego zresztą też...

Każdy człowiek musi narodzić się dwa razy. Za pierwszym razem rodzi się do życia w ciele. Za drugim, do życia w duchu. Dla niektórych jest to nie do pojęcia. Ale Bóg właśnie taką drogę dla nas wybrał. Gdy już odkryjesz że oddychasz, czujesz głód i chłód, dostrzegasz barwy i ludzi... wtedy wydaje ci się że już wiesz wszystko o życiu. Ale życie zaczyna się dopiero gdy pozwolisz aby bicie twojego serca było rytmem dla symfonii duchowego życia, a nie melodią samą w sobie. Zrozumiałem to na nowo gdy zdałem sobie sprawę z tego że zaśmieciłem swoje życie duchowe zbyt dużą liczbą cielesnych narkotyków. Człowiek mało myśli o swoim duchu gdy wokół siebie ma wystarczająco dużo „rozpraszaczy”. Rozpraszacze są niesamowitym wynalazkiem. Przecież wszystko może być ważniejsze niż spotkanie z Bogiem, karmienie swojego ducha Słowem, modlitwa za przyjaciół czy za siebie. A prawda jest taka, że nic nas w tym życiu nie minie. Doczekamy się wszystkiego, co Bóg nam zaplanował. Bóg wie czego na trzeba – jedzenia, przyjaciół, ukochanej osoby, zasobów takich jak komputer, auto, pieniądze. Dla człowieka powinno być najważniejsze skupienie się na Bogu, na Jego planach, na żywieniu swojego ducha (który „umrze” jeśli zostawimy go bez opieki). Reszta przyjdzie sama. Z Jego inicjatywy. Tyle że w swoim czasie.

Patrząc na życie ludzi, którzy pozamykali się w swoich luksusowych klatkach i gonią za każdą potrzebą ciała, robi się przykro. Oszukani przez własne zmysły, niezdolni aby wytworzyć duchową percepcję. To wcale nie jest życie. Ono powinno być jak wodospad. Pełne świeżości wynikającej ze zdrowej relacji ze Stwórcą, ze zdrowia duchowego. Spontaniczne, chaotyczne ale zawsze z happy endem... bo w końcu pełne Jego mądrości, unikania zła i głupoty. Wodospad nie tylko jest symbolem świeżości, spontaniczności, ducha i piękna. Wodospad niesie hektolitry wody. A woda, wszędzie gdzie popłynie, niesie życie.

W tym nowym roku życzę wszystkim moim czytelnikom spełnienia marzeń... tych w Panu. Osiągnięcia wyżyn duchowego życia. A tym z was, którzy nie wierzą, życzę abyście narodzili się po raz drugi.