poniedziałek, 31 maja 2010

Fladelfia i życie

Wczorajszy dzień był istnym szaleństwem.
Zaczął się wcześnie, bo już o 6:45. zjadłem śniadanie i ruszyłem do pracy. Miałem dziś dowodzić filadelfistami podczas drugiej edycji Festiwalu Sztuki Pozytywnej. Przed pracą spotkałem się z Kinią i razem dotarliśmy pod Klub Smok. zaczęło się od pakowania auta (mojej wiernej Suzy) i przyczepy, która jechała podczepiona pod inny samochód. Zawieść trzeba było nagłośnienie, kable, miksery, namiot OCKu, narzędzia i materiały do warsztatów i wiele wiele innych drobiazgów.

Dotarliśmy do parku miejskiego około godziny 9:00. Do rozpoczęcia festynu zostały jeszcze 3 godziny. pomogłem rozstawiać sprzęt OCKu, potem razem z Kinią zaczęliśmy rozstawiać nasz. Mieliśmy przygotować warsztaty z robienia masek gipsowych, muliny, kuglarstwa, sportu i malowania na płótnie. Wybraliśmy odpowiednie miejsca na stanowiska i zabraliśmy się do rozpakowywania auta. Około 11:0 mieliśmy już wszystko gotowe. Stanowisko do warsztatów z masek gipsowych pod altanką. Mulina, nieco dalej, na kocu leżącym na trawie. Zaraz obok kuglarstwo. Najbliżej ścieżki, pomiędzy trzema drzewami rozpięliśmy płótna do malowania. A nieco dalej, w tle, przygotowaliśmy stanowiska sportowe. Wszędzie dookoła naszych stanowisk powbijaliśmy balony na białych patyczkach. Gdy zjawili się pozostali wolontariusze, wszystko było gotowe.

Wkrótce potem zostaliśmy zalani przez dzieci, młodzież i osoby nieco starsze. Nigdy jeszcze nie przeżywaliśmy takiego oblężenia na akcjach. Dziewczyny prowadzące maski gipsowe non stop pracowały. Wolontariusze odpowiedzialni za sport i baseball też. Nieco mniej zainteresowanych zjawiło się przy kuglarzach i malowaniu. Ale mulina również była oblegana. Po akcji byliśmy zmęczeni jak jeszcze nigdy. A przynajmniej ja byłem.

Udało mi się spotkać z filadelfistami po akcji. Przez chwilę dzieliliśmy się swoim zmęczeniem i czytaliśmy o tym, że Bóg jest gotowy spełniać nasze marzenia. Widząc zmęczenie na twarzach wszystkich uczestników akcji, byłem z nich dumny. Pragnąłem jakoś wyrazić wdzięczność, miłość, wszystko co Bóg mi w tym momencie wkładał do serca. mogłem tylko podziękować słowem i pomodlić się za nich.

Czasem się zastanawiam czy Filadelfia ma sens. Czy nie przekształciła się w grupę, która pracuje za mnie na moją pensję skupiając się na pracy przy OCKu. Czy idea aby służyć Bogu poprzez służbę społeczeństwu jest ciągle aktualna, czy już nie...

Filadelfia przeżywa swoją drugą młodość. Młodzież się chętnie angażuje w prace i spotkania Biblijne. Dla nich cała ta idea jest ciągle żywa. A ja miotam się pomiędzy życiem, pracą, nauką i służbą i już nie wiem co się dzieje. Momentami czuje się jak piesek, który goni własny ogon. Mam do pogodzenia zbyt wiele wątków, zbyt wiele spraw... i wszystko jest dla mnie ważne. Nie potrafię się skupić, domknąć chociaż jednego wątku.

Chcę skończyć studia, znaleźć pracę, która nie będzie oznaczała końca świetlicy. Chcę stworzyć fundament pod małżeństwo tak aby moi rodzice nie musieli wiele poświęcać. Chcę dalej rozwijać się w wierze, angażować w życie kościoła.

Moje życie stoi w obliczu przemian. Chcę wiedzieć jak to ugryźć...

niedziela, 23 maja 2010

Wzlecieć raz jeszcze

Starałem się... naprawdę się starałem.
Im człowiek szybciej zrozumie pewne prawdy, tym prędzej nabieże mądrości i dystansu. A z tąd już tylko krok do podniesienia się.
Gdy jest się młodym w wierze, posiada się niezwykły zasób sił. Czlowiek ma wrażenie, że mógłby biec za Bogiem, nieomal chwycić go za rękę i razem z nim dokonywać cudów! Jeden po drugim! A potem sił do biegu zaczyna brakować.
Nie łatwo jest dotrzymać Bogu kroku. Obiecałem sobie kiedyś, że z każdym dniem będę coraz bardziej jak Jezus. Nawet nieźle mi szło. Ale potem się gdzieś pogubiłem. W natłoku codzienności i rutyny, człowiek przestaje mysleć o celach i wizja, którą posiada, zaczyna wyciekać.
Nie jestem stworzeniem emocjonalnym, nie przepadam też za tłumami. Nie czuję się dobrze gdy moja wiara skupia się tylko na śpiewaniu piosenek w kościele, wspólnej modlitwie i społeczności. Te rzeczy są dla mnie ważne... ale często czuję, że moje modlitwy są puste, rutynowe... wtedy zamykam usta i mówię Mu w myślach: "przepraszam, tęsknię, pogubilem się". Często też, gdy śpiewam, moje serce jest gdzieś daleko. Wtedy zamykam usta, siadam na krześle i modlę się tak: "niech moje czyny, nie pieśni, Ciebie wielbią".
I tak się zastanawiałem, czy moje chrześcijanstwo jest OK. Czy czegoś nie zaniedbałem... wróciłem do czytnia madrych powiedzonek... i trafiłem na takie dwa cytaty:

"Jeżeli czynimy wszsytko, co w naszej mocy, Bóg uczyni resztę."
- bł. Arnold Janssen

"Ten, kto kochając Jezusa, kocha Go w ludziach, ten, kto spełnia to, czego Bóg od niego żąda - ma w sobie życie Boże, choćby mu się wydawało, że błądzi jak Jaś i Małgosia w ciemnym lesie.
- ks. Jan Twardowski

Zrobiłem postanowienie. Aby ruszyć z miejsca, aby poczuć, że naprawdę robie wszystko, co w mojej mocy. Postanowiłem, że nie położę się spać dopóki nie zrobię chociaż jednego dobrego uczynku dziennie. Chocby był drobny, nieznaczący. Mam nadzieję, że Bóg pobłogosławi tą drobną ofiarę. Moje poczynania możecie śledzić na blogu. Wystarczy, że na górnym pasku klikniecie w "Spis uczynków".

wtorek, 11 maja 2010

Jabłko i pingwin

Jabłko. Wyobraź sobie, że chcesz kupić jabłko. Oczywista sprawa: podchodzisz do straganu, bierzesz jabłko do ręki, druga ręką płacisz złotówkę, pani uśmiecha się życzliwie i ... wyciąga spod lady licencję. Mówi ci, że musisz ją podpisać, jeśli chcesz zjeść jabłko. Czytasz więc licencję a w niej jest napisane:
1) że nie jesteś właścicielem jabłka, jest ono własnością pani, która jest właścicielem sadu;
2) że posiadasz prawo do zjedzenia jabłka;
3) że nie posiadasz prawa aby się jabłkiem podzielić;
4) że nie wolno ci jabłka umyć, wytrzeć i obrać ze skórki, chyba że wodę, ściereczkę lub nożyk też kupisz;
5) że nie wolno ci zaglądać do ogryzka, wykrajać go lub wydłubywać pestek - masz zjeść jabłko takim, jakie jest;
6) i pod żadnym pozorem nie wolno ci pestek zasadzić!

Niezły absurd. Mało kto by poszedł na taki układ, prawda? A masz Windowsa? A masz może parę kupionych programów na komputerze? Jeśli tak, to znaczy, że już poszedłeś/poszłaś na taki układ. Smutne ale prawdziwe.

Rynek usług informatycznych dopiero raczkuje. A jeśli jakaś idea jest młoda, często jej twórcy, ojcowie, naginają zasady zdrowego rozsądku aby zwyczajnie, trzepać z tego kasę (poczytaj jak wyglądały początki kapitalizmu.. to chyba najlepszy przykład). Uwierzcie mi - wytwarzanie oprogramowania wcale nie jest tak drogie, jak twierdzą informatycy. Raz uzyskany kod programu, powielasz praktycznie za darmo. Jakbyś sadził jabłonie z pestek. Ale informatycy, programiści i cała zgraja innych specjalistów mają tendencję do "zamykania' swojego kodu, aby nikt nie miał wglądu w to jak działa program i nie mógł go skopiować i zmodyfikować. Żeby nikt inny, tylko oni, czerpali z niego finansowe korzyści. A gdy sprzedają swoje "jabłko", każą podpisać licencję.

Masz Windowsa? Zapłaciłeś za niego? Cieszysz się? To teraz cię rozczaruję... kupiony przez ciebie system wcale nie należy do ciebie. Cały czas jest własnością firmy Microsoft. Ty masz tylko licencję na jego używanie. Kupiony przez ciebie Windows nie jest i nigdy nie był twój!

Ja nie krytykuję polityki tych firm. Oni mają do tego prawo. Ja się zastanawiam tylko jak myślący człowiek może się zgodzić na taką ofertę. Wychodzę z założenia że przyczyna jest jedna: monopol.

Jeśli myślisz że nie masz konkurencyjnej alternatywy w którą mógłbyś wyposażyć swój komputer, to powiem ci, że się mylisz. Słyszałeś o Otwartym Oprogramowaniu (tzw. Open Source)? Nie? A słyszałeś o przeglądarce internetowej Firefox? Jeśli z niej korzystasz, to znacz że używasz otwartego oprogramowania. Idea tego jest prosta: programy są darmowe, każdy ma do nich wgląd, można je dowolnie modyfikować i ulepszać oraz przekazywać innym za darmo. Istnieje wiele innych programów otwartych. Np. OpenOffice (darmowy klon Microsoft Office). Nie musisz płacić za większość posiadanych programów, istnieją ich darmowe wersje. Różnią się nieznacznie od swoich płatnych odpowiedników. Odrobina cierpliwości i jeden lub dwa wieczory wystarczą aby się ich nauczyć.

A na samym szczycie tego wszystkiego jest Linuks - darmowy system operacyjny. Pozwólcie, że na wstępie obalę parę mitów na temat Linuksa:
- Linuks nie jest trudny: jeśli nauczyłeś się Windowsa w tydzień, tyle samo zajmie ci odkrywanie Linuksa.
- Linuks jest bezpieczny: otwarty kod źródłowy zapewnia wysokie bezpieczeństwo + istnieje około 860 wirusów na Linuksa (sprawdź na wikipedii).
- Linuks współpracuje z komputerem - Linuks samodzielnie wykrywa i konfiguruj sprzęt. Mój Linuks połączył mi się z siecią WiFi (bezprzewodowe połączenie) w mgnieniu oka. Mimo że moja karta sieciowa oficjalnie nie współpracuje z systemem Linuks.
- Nie trzeba być specjalistą lub informatykiem aby umieć korzystać z Linuksa: musisz po prostu przygotować się na to, że nie wszystko będziesz wiedzieć od razu. Nauka potrwa tydzień lub dwa.
- Linuks nie jest pozbawiony profesjonalnej pomocy technicznej: uwierz mi, pasjonat o otwartym sercu, będący częścią społeczności Linuksa, pomoże ci bardziej niż informatyk-bufon, siedzący przy telefonie w centrali Microsoftu. Fora Linuksowe są pełne pomocnych dłoni.

Pingwinek Tux - maskotka linuksa.
Breloczek zrobiony dla mnie przez narzeczoną:)

Mógłbym tak pisać i pisać długo. Ale nie to jest moim celem. Nie chciałem reklamować Linuksa. Tylko ideę, w której solidne oprogramowanie do komputera jest darmowe, otwarte na analizę i nie obarczone rygorem prawnym.

Pamiętaj, nie można mieć Windowsa. Można mieć tylko licencję na jego używanie.
A gdy ktoś podaruje ci Linuksa, należy on do ciebie. Od pulpitu, po jądro systemu, możesz w nim gmerać, grzebać, zmieniać go, modyfikować, nawet współtworzyć.

Oprogramowanie komercyjne: solidność osiągnięta pieniędzmi, wymagająca zaufania do twórców.
Oprogramowanie Open Source: solidność osiągnięta współpracą i otwartością twórców-wolontariuszy z całego świata.

Dzielić się jest lepiej niż płacić i brać. Być częścią społeczności, współtworzyć z nią dla korzyści wszystkich - to idea która przemawia do mnie. Idea Otwartego Oprogramowania. Idea społeczności i wyboru. Przemyśl to.




piątek, 7 maja 2010

Bajka całkiem na serio

Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (JAN 6,44)


Widziałem anioła, który leciał wśród ciemnych przestworzy. Leciał nad ludźmi, którzy byli zajęci studiowaniem swoich własnych spraw. Anioł obserwował ich, szukał konkretnych osób - tych, które są gotowe aby zostać pociągniętymi przez Boga.

Widział biznesmena z walizką i telefonem przy uchu. Szedł ulicą, zajęty swoimi sprawami. Anioł polubił go, więc wylądował i zapytał: "Chcesz iść do Nieba?" Biznesmen go wyśmiał i poszedł swoją drogą. Aniołowi zrobiło się smutno i poleciał dalej. Szukał ludzi gotowych.

Inny człowiek budował na szczycie swojego domu wieżę z książek, mebli, sprzętu gospodarstwa domowego. Na szczycie chybotliwej konstrukcji umieścił drabinę i wspinał się po niej dzwigając garść książek, które chciał ustawić na końcu drabiny. Anioł wiedział że chce zbudować wieżę do samego nieba. Podleciał bliżej i zapytał: "Może zabrać Cię na górę?" człowiek odpowiedział: "Nie potrzebna mi łaska. Świetnie sobie radzę i niedługo sam, o własnych siłach stanę przed obliczem Boga". Anioł spojrzał w górę i zobaczył że człowiekowi jeszcze brakuje bardzo wiele. Westchnął i odleciał. A "Wieża Babel" runęła. Dokładnie tak samo, jak kilka tysięcy lat temu. Anioł pomyślał: "Biedny człowiek. Kiedy on zrozumie, że nie da się wejść do nieba, jeśli Bóg nie pociągnie za sobą."

Lecąc dalej anioł ujrzał młodą kobietę. Stała nad urwiskiem i spoglądała w niebo. Była zamyślona, szczęśliwa. Anioł wiedział, że właśnie skończyła swoją modlitwę. Podleciał do niej i zapytał: "Może chcesz abym zabrał Cię do nieba?" Kobieta odrzekła: "Bardzo chętnie! Jeśli akurat lecisz w tamtą stronę, weź mnie ze sobą!"
Boży posłaniec chwycił ją za rękę, i pociągnął do Nieba.

Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec... (Jezus Chrystus).

Majówka

Wysiadając zza kierownicy zborowej Toyoty, poczułem jak schodzi ze mnie stres. Dowiozłem wszystkich bezpiecznie. Bez większych przygód i problemów. Było jeszcze przed południem gdy stanęliśmy przed niewielkim, białym budynkiem zboru. Od razu pomyślałem, że to ładny kościółek.

Zapisaliśmy się na konferencję i usiedliśmy w ławkach czekając aż Andrew Kane rozpocznie konferencję. Tematem miała być służba kobiet w kościele. Już podczas słuchania okazało się, że mam podobne poglądy na tą sprawę o nasz mówca. Kobiety powinny służyć – kościół musi przemyśleć raz jeszcze, co Duch Święty i Biblia ma na ten temat do powiedzenia. Przeanalizować wszystkie, dyskusyjne wersety i wyciągnąć wnioski, które są zgodne z wolą Boga.

Nie przyjechałem na tą konferencję dla głównego tematu. Po zakończonych tematach był czas na modlitwę. Wstałem z drżącym sercem jako jedna z osób, która potrzebuje modlitwy, duchowego odświeżenia. Nie czułem potrzeby wylania na mnie Ducha Świętego, czułem potrzebę bycia jednym z tych słabszych, potrzebujących prowadzenia, pokornych, uniżonych. Czekałem długo modląc się własnymi słowami. I zanim się doczekałem, Bóg przyszedł i powiedział mi wiele rzeczy osobiście.

Pokora miała być wyznacznikiem dla mojej postawy. Pokora, która nigdy nie będzie fałszywa, pełna lęku przed życiem i światem. Pragnąłem nigdy nie zapomnieć o tym, kim jestem w Nim i dzięki Niemu. Gdziekolwiek mnie pośle, dokądkolwiek pójdę, pokora będzie dobrym fundamentem dla relacji: ŁUK 18,9-14.

Miałem się wyzbyć trosk. Strach przed jutrem, przed brakiem środków do życia. Jestem Jego dzieckiem, Jego posłańcem. Nie zabraknie mi niczego jeśli będe się skupiał na tym, czego mam dokonać. On zadba o wszystko: MAT 6,19-34.

Miałem potem okazję porozmawiać z Andrew Kanem. Modlił się o nie i potwierdził mi abym się nie troszczył o moja przyszłość, rodzinę. Bóg będzie mi błogosławił w tej kwestii. A co do mojej ścieżki życiowej, zmiany służby... jeszcze nie teraz.