niedziela, 22 listopada 2009

Zapałka i zima

Zapałka otarła się iskrą o siarkę na pudełku i zapłonęła. Włożyłem ją do wnętrza latarni aby ogrzać mój mały pokój pomarańczowym światłem. Kocham takie światło. Kocham patrzeć jak mieni się w oknach mojej latarni morskiej – takiej małej, na świeczki, którą kupiłem w Kołobrzegu na wakacjach. Mój iMesh właśnie odpalił piosenkę Enyi pod tytułem „And Winter Came” a z otwartego okna popłynęło na moja twarz chłodne, przyjemne powietrze. Zgasiło ono tlącą się jeszcze zapałkę i orzeźwiło mą twarz. Poczułem się błogo. Już dawno nie odczułem czegoś takiego. Absolutny spokój i zero zmartwień... chociaż przez moment. Przymykając okno mimowolnie uniosłem oczy ku niebu. Chciałem podziękować Bogu za to uczucie. Za łaskę którą okazał mi dając życie. Tak wielu ludzi nie dostrzega że to łaska... zatroskani o siebie, o bliskich, o sprawy dnia dzisiejszego... przestraszeni agresją w domu, chłodem powietrza... Dlaczego ja nie potrafię odczuwać dziś niepokoju? Tak mi dobrze. I gdy tak patrzyłem w niebo, zostałem zahipnotyzowany przez magię gwiazd.

Jeszcze wczoraj byłem pełen zmartwień. Dziś jest mi głupio i zrozumiałem że mogłoby wydarzyć się wszystko! W końcu życie jest łaską. Trzeba je brać takim, jakim je dostaliśmy. Trzeba się nauczyć patrzeć na nie bożymi oczyma. Nie ważne czy martwimy się bo sami coś zrobiliśmy źle czy nie mamy wpływu na przyczynę bólu, który nas dotyka.

Modlę się za moją rodzinę, wiem że przeżywa teraz ciężkie chwile. Modlę się za moją ukochaną, wiem że coraz trudniej jej znosić napiętą atmosferę w domu. Modlę się o przyjaciela ze złamanym sercem. Modlę się dla nich o ukojenie... o błogość jaką ja przeżywam teraz.

Miałem wizję. Widziałem jak brudną i mokrą ziemię, pełną błota i śmieci przykryła warstwa białego i zimnego śniegu. A na wiosnę spod tego śniegu wybiły się kwiaty. I zaświeciło słońce.

Modlę się... o zimę.

piątek, 13 listopada 2009

Bajka tylko dla rodziców...

Był sobie pewnego razu podróżnik. I jak oni wszyscy - wiele podróżował. Nosił na plecach potężny i ciężki plecak w którym trzymał wszystko, co było mu potrzebne do życia. Miał tam namiot, jedzenie, kompas i mapę. Miał też scyzoryk, sztućce i garnuszek. Upchnął w nim nawet swojego ulubionego misia. I tak obładowany chodził od kraju do kraju. Chodził bo miał taką wizję... wędrówka była jego życiem. Choć można by rzec bardziej filozoficznie i zarazem trafnie że jego życie było wędrówką.

Podróżnik ów zwiedził wiele krain. Był w Niemczech i Francji. Był w Anglii, Stanach Zjednoczonych. Był też w Azji i w Australii. Ale najdziwniejsza przygoda zdarzyła mu się zupełnie w innym miejscu. Było to wtedy, gdy ów podróżnik zawędrował na pustynię. Że był silny i odważny, zaparł się w swoim sercu i postanowił przejść ją całą. I chociaż wielu ludzi powiedziało że był to błąd, podróżnik nie miał wyboru. W życiu już tak bywa że trzeba czasem przejść przez jakąś pustynię. Czasem malutką, czasem wielką, a czasem naprawdę gigantyczną, której końca nie widać przez wiele, wiele dni.

Ta pustynia okazał się być tą gigantyczną. Podróżnik szedł dzielnie i wytrwale. Ale wkrótce sił zaczynało mu braknąć. Jego plecak stał się bardzo ciężki. I nawet zaczął wyrzucać z niego pewne, niepotrzebne graty, ale nie mógł się pozbyć wszystkiego. Tam było wiele rzeczy, które warunkowały jego przeżycie. I wówczas na jego drodze stanął Pan Jezus. Prowadził ze sobą osiołka.
- Dzień dobry - przywitał podróżnika.
- Dzień dobry - odpowiedział.
- Co słychać podróżniku.
- O Panie Jezu, moje życie stało się ciężkie przez tą pustynię. Jest tak parno, mój plecak jest wielki i w dodatku zgubiłem drogę. Nie wiem jak dojść do kresu pustyni. Muszę przyznać że już zacząłem wątpić w Twoją dobroć.
- Nie bój się podróżniku - odpowiedział Pan Jezus. - To ja cię tu przywiodłem i teraz chcę ci pomóc przez to przejść. Weź tego osiołka. Pomoże ci nieść twój bagaż. Weź go więc i ruszaj. Pamiętaj tylko aby go nie przeciążać i żeby dawać mu wody.
- Dziękuję Panie Jezu.
I rozstali się. Podróżnik ruszył z osiołkiem w dalszą drogę. Początkowo nie chciał go obarczać swoim ekwipunkiem. Sam go niósł a osiołek spacerował obok niego. Wreszcie stwierdził jednak że plecak jest za ciężki a pustynia za wielka i nałożył na plecy osiołka mały worek. Po kilku dniach wędrówki kolejny. A potem jeszcze kolejny i kolejny. Wreszcie osiołek niósł wielki bagaż - równie wielki jak podróżnik. Jednak zwierzątko nie było tak silne i tak doświadczone jak podróżnik i ciężar szybko okazał się za wielki. Osiołek przystanął. Podróżnik pociągną go mocniej i rzekł:
- Dalej osiołku! Naprzód.
Osiołek ruszył. Ale niedługo potem przystanął ponownie i rozpaczliwie zakwilił. Chciał powiedzieć "nie mam siły". Ale podróżnik go nie zrozumiał. Pociągnął go mocniej, zaklął przy tym i osiołek ruszył. Sytuacja powtórzyła się ponownie po jakimś czasie. A potem po raz kolejny i kolejny. Podróżnik tracił cierpliwość. Do pustyni, życia i wszystkiego wokół. Więc zaczął krzyczeć na osiołka.
- Czemu mi nie pomagasz! Jeszcze wszystko utrudniasz! Bierz bagaż i do przodu! No ośle, rusz się!
Osiołek kwilił i piszczał. Nie miał siły iść dalej. Chciał odpocząć, chciał przerwy. To by mu wystarczyło aby iść dalej. Ale podróżnik dalej krzyczał i poganiał. Wreszcie osiołek ruszył. Przeszedł dwa kroki i padł martwy na piasek. Podróżnikowi zrobiło się bardzo smutno. Nawet zapłakał nad osiołkiem. A zaraz potem spojrzał na horyzont i zobaczył kres pustyni. Zebrał swoje bagaże i ruszył. A gdy doszedł do drzew i cienia, usiadł pod jednym z nich i bardzo pożałował że nie dał osiołkowi odpocząć, lub że nie wziął od niego bagażu jako bardziej doświadczony wędrowiec. Wówczas razem doszliby do kresu pustyni. A tak, został sam.

Potem zawędrował do niewielkiego kraju zwanego Polską. Znalazł tam ubogą rodzinę. I zobaczył jak mama i tata krzyczą przed domem na swojego dorastającego syna.
- Czemu nam nie pomagasz! Jeszcze wszystko utrudniasz! No ośle, rusz się!
- Ja nie mam siły! Musze odpocząć! - odpowiedział młodzieniec.
I dopiero wtedy podróżnik zrozumiał jak mądry i kochany jest Bóg.


Czasem trudno być rodzicem, prawda? Czasem się okazuje że całe nasze życie jest za ciężkie i że potrzebujemy pomocy. A gdy nasza pomoc się zjawia i dorasta tak że nadaje się do pomocy, zaczynamy traktować ją jak niewolników. Nie prawda? No jasne. Najłatwiej powiedzieć że pomoc nic nie robi, że się tylko obija, bawi kiedy wokół nas życie... po prostu nas przerasta. Nic nie robi? Olewa? Więc wyrzuć swoją pomoc z domu na jeden tydzień! I wtedy oceń czy naprawdę nic nie robi! Czy nie jest potrzebna. Czy razisz sobie z tymi wszystkimi drobnymi sprawami, które składają się na bagaż na twoich plecach. Poza tym, doświadczony i zahartowany podróżniku... kiedy ostatnio twój pomocnik odpoczął? Kiedy dałeś mu wody? A kiedy ostatnio dałeś mu wskazówkę jak dalej iść? I kiedy ostatnio poklepałeś go po ramieniu i stwierdziłeś "dobra robota!" A może jesteś z tych bezlitosnych krytykantów którzy tylko wymagają i wytykają błędy? I jak myślisz? Ile jeszcze tówj pomocnik zniesie?

Bóg uczy prawa. Stawia przed nami wymagania. Opracował aż (o zgrozo!) dziesięć zasad! I naturą starego przymierza, opartego wyłącznie na prawie, były wymagania. Naturą nowego przymierza, zapoczątkowanego przez Jezusa Chrystusa, jest ŁASKA. Takie trudne słowo. Zwłaszcza do przełknięcia. Jak często zdarza nam się mówić: bez łaski! I jak długo będziemy to mówić, tak długo będziemy też odrzucać miłość samego Boga. Pierwszym krokiem jaki musisz zrozumieć to fakt, ze WSZYSTKO masz z łaski. To że oddychasz, to że śpisz, że możesz pracować, że masz siłę, że masz jeszcze odrobinę kasy w portfelu, że masz dzieci i rodzinę... To wszystko łaska. Zbawienie też jest z łaski, nie zasłużyłeś na nie. Naucz się więc akceptować łaskę albo skończysz w piekle (Efez. 2,8-9).

Wiesz czym jest łaska? To niezasłużona przychylność. To tak jakby ktoś postawił przed tobą prawo (nie zabija, nie kradnij itp.) albo postawił wymaganie (przejdź przez pustynię) a potem uzdolnił cię abyś podołał tym wymaganiom (np. powiedział że przeszłe upadki się nie liczą lub dał osiołka aby Ci było łatwiej na pustyni). Łaska to niezasłużona przychylność.

Nie ma łaski w stawianiu wymagań. Nie ma łaski w opieprzaniu, wytykaniu błędów. I nie ma miłości bez łaski. A co za tym idzie, nie ma rodziny bez miłości. Jest tylko niewolnictwo, ciężka praca, walka o kolejny dzień i narzekanie. Jest tylko ból i pretensje.

Jak wygląda Twój dom? Jest w nim rodzina czy niewolnictwo? Jest w nim miejsce dla wzajemnej łaski i miłości czy tylko dla wymagań i rozliczania się z obowiązków? Jest w nim miejsce dla Boga czy tylko Jego obrazek na ścianie i zakurzona Biblia na półce... Jesteście jeszcze rodziną?

niedziela, 1 listopada 2009

Seks

Jeden, podaj mi chociaż jeden powód dla którego seks przedmałżeński miałby być grzechem! Przecież to normalne i racjonalne że chcę spróbować zanim się zdecyduję! Dlaczego Bóg zakazuje czegoś, co jest zdrowe?

Zdrowe? Dla ciała? Duszy? Czy psychiki?
Dla ciała... posiadanie partnera jest jak najbardziej zdrowe. Ale tylko jednego. Bądź co bądź wiele chorób bierze się z nieczystości seksualnej z braku wierności. Co w konsekwencji rodzi wiele tragedii.
Dla duszy... jej to akurat jest obojętne czy współżyjesz czy nie.
Dla psychiki... tak wiem... znam ten argument... niezaspokojenie seksualne rodzi frustrację i nie pozwala się skupić. Więc jak najbardziej zdrowym odruchem jest sypiać z kimś... ale znów należy sobie zadać pytanie czy zdrowe dla psychiki jest robienie tego przed małżeństwem...
Seks niezwykle mocno pieczętuję związek. Wręcz wnosi relacje mężczyzny i kobiety na wyższy poziom, bardziej intymny. Jak to powiedział kiedyś jeden z moich ulubionych pisarzy: bardziej niż seks intymna i zbliżająca do siebie jest tylko wspólna modlitwa małżonków. Więc skoro seks tak pieczętuje... i pozwalamy sobie na niego z partnerem co do którego nie jesteśmy pewni, to może się to skończyć tylko na dwa sposoby:
1)zdewastujemy psychikę drugiej osoby przy ewentualnym rozstaniu (to akurat znam z własnego doświadczenia);
2)pozwolimy aby w naszym życiu seks stracił swoją cementującą rolę, pozwolimy aby seks przestał być tym, czym pierwotnie był.
Zdrada, nieczystość seksualna... to uderza w godność człowieka. Powoduje zniszczenie, nadszarpnięcie zaufania. Sieje kichę i spustoszenie.
Bogu bardzo zależy na tym abyśmy wiedli spokojne życie. Chce na oszczędzić wszelkich niewygód. Przecież największym grzechem jest ludzka głupota, która skazuje drugiego człowieka na cierpienie. A do seksu trzeba podchodzić odpowiedzialnie. W końcu KAŻDY stosunek może zakończyć się ciążą. W końcu nawet najlepsze środki antykoncepcyjne są skuteczne w 98%. Więc dwa na sto stosunków powinny zakończyć się poczęciem. Czy to taki problem mieć 100 stosunków w ciągu roku? Chyba nie. Lepiej aby w takim wypadku mały szkrab miał odpowiedzialnych rodziców, którzy chcą być razem na zawsze.
Dla Boga seks jest nagrodą dla dwójki kochających się ludzi, czymś całkowicie naturalnym i pięknym. Jest na tyle wyjątkowy że On chce chronić seks. Aby nie zatracił swojej wartości, by nigdy nie stracił swego blasku jako perła w związku pomiędzy kobietą a mężczyzną. Wszelkie pozamałżeńskie stosunku przyćmiewają ten blask, czynią z seksu używkę... jeśli chcesz, baw się seksem dalej. Gwarantuję ci że za parę lat stanie się on dla ciebie zwykłą „potrzebą” i uleci z niego cała magia.

- Boję się, słyszysz? Co jeśli z tego będzie dziecko?
- Wszystko będzie dobrze.
Próbował ją pocieszyć, wiedząc że wszystkie jego wysiłki są bezcelowe. Płakała wtulona w jego ramię. On milczał i próbował przełknąć swój strach. Strach? To było przerażenie. Nie bał się tak od bardzo dawna. Miał wrażenie że głupia chwila uniesienia mogła go teraz kosztować całe życie.
Pościel ciągle była ciepła. Obydwoje milczeli czekając na świt.


czwartek, 1 października 2009

Czas na sąd

Grupa dobiegała końca gdy padło wyzwanie: porozmawiajcie sobie o tym, jak zareagowalibyście, gdyby właśnie w tej chwili wezwano was do niebiańskiego sądu.

Chwilę konsternacji i zastanowienia przerwała pierwsza wypowiedź:
Ja cieszyłabym się że moje życie na ty ziemskim padole dobiegło końca (śmiech). Że wreszcie mogę być z Bogiem. Wiem że cała jestem umazana w grzechu, ze wszystko co robię jest jak ta "szata splugawiona". Stanęłabym przed Nim z niczym, wiedząc że jedyne na co mogę się powołać to usprawiedliwienie, które mam w Chrystusie.

Druga osoba odpowiedziała po chwili ciszy:
Chyba miałbym podobnie. Znaczy... z tą "szatą splugawioną". Powiedziałbym Bogu: Panie, nie jestem święty, nigdy nie byłem. Ale całe życie starałem się służtyć Tobie. Teraz przyjmij mnie takim, jakim jestem, albo mnie odpraw.

Następnie odezwała się starsza siostra:
Ja, podziękowałabym. Za wszystko, za życie całe! Nie było ono łatwe. Dużo wycierpiałam. Ale ja chciałabym podziękować. Za to że moje dzieci służą Bogu, że mam piękne i mądre wnuki... Tak bym zrobiła.

A jaka byłaby Twoja reakcja?

sobota, 19 września 2009

Szukając tożsamości

Jeden dzień wolnego. Z dala od przyjaciół, obowiązków i całej reszty świata. Mogłem pomóc przy sprzątaniu w domu, obejrzeć film Star Trek Nemesis i wybrać się na długi, samotny spacer. I od razu poczułem się lepiej. Siedzę teraz w swoim małym pokoiku na poddaszu, popijam herbatkę i myślę od czego zacząć cały ten post. Może tak:

Dużo wydarzyło się podczas spaceru. Chociaż dla wielu ludzi równa się to tyle co nic, ja jednak miałem okazję zrelaksować swój umysł, pomyśleć o sobie, odpocząć i pomodlić się. Zrobiłem analizę kilku ostatnich miesięcy aby dojść do wniosku że nie potrafię zrozumieć siebie. Człowiek nie potrafi zrozumieć siebie bez Boga.

Bóg, Bóg, Bóg... czytasz tego bloga miesiąc, kilka miesięcy, rok lub jeszcze dłużej. Co chwila natrafiasz na wpisy o Jego działaniu w moim życiu. Zastanawiam się, czytelniku, jak wiele przemyśleń na Jego temat miałeś odkąd zacząłeś tu zaglądać. Czy potrafisz zaakceptować fakt że w Twoim życiu nie ma miejsca na przypadek? Czy potrafisz dostrzec że z chaosu, nicości, przypadku nie może powstać tak precyzyjna struktura jak chociażby DNA? Pierwsze białka nie mogły powstać z niczego. Nie mogły tym bardziej samoistnie zorganizować się w skomplikowaną strukturę DNA. Ja, Ty, Twoi bliscy... nikt z nas nie jest przypadkiem. Czy ośmielisz się powiedzieć że Twoja miłość (uczucie i więź) do najbliższej osoby jest wytworem przypadkowego doboru cząsteczek, komórek, ewolucji, procesu samoporządkowania się nicości w coś? Z punktu widzenia natury jest to zbędne. Miłość jako czysta chemia jest całkowitym zaprzeczeniem teorii doboru naturalnego, samodoskonalenia się, ewolucji gatunków z mniej w bardziej rozwinięte. Może jest jej efektem ubocznym? A może warto to wszystko przemyśleć jeszcze raz?

Ewolucjonizm nie jest filozofią. Nauką też nie... wykracza poza wszelkie granice logicznego rozumowania. Brak w nim początku, przyczyny. Nikt z ewolucjonistów nie zna odpowiedzi na proste pytanie: „Dlaczego? Po co?”.

Logika obala ewolucjonizm. Nie obala jednak teorii stworzenia świata. Pozostaje tylko pytanie o cel naszej egzystencji. Odpowiedź a to pytanie można odnaleźć tylko gdy uznamy istnienie Boga za fakt. A następnie uda nam się odkryć kim jesteśmy.

Kim jesteś człowieku?

c.d.n.

środa, 16 września 2009

Ciągle tęsknię...

Jadąc dzisiaj do domu samochodem zdałem sobie sprawę z tego, że nadal tęsknię. Tęsknię za Bogiem. I dopóki nie trafię do Niego, będę dalej tęsknił. Moja tęsknota za inną rzeczywistością, za światem według Jego projektu, za Jego obecnością... była we mnie od zawsze. Pojawiała się w różnych odstępach czasu, przypominała mi że nie tutaj moje miejsce... taka jest prawda. Moje serce zawsze tęskniło za czymś większym. Zawsze lgnęło do dobra i do źródła tej dobroci. Nieraz nasuwała mi się myśl że może tęsknię za przyjaciółmi. Ale gdy byli wokół mnie, dalej tęskniłem do Nieba. Czasem też myślałem że to tęsknota za posiadaniem dziewczyny... teraz ją mam a moja tęsknota się nie zmieniła. Dalej pragnę być z Nim, dalej mi Go brakuje.
Czekać na spełnienie obietnic. Na nową rzeczywistość. Przygotować się do niej, pokazać ludziom że On jeszcze nie zapomniał o nas i dalej się troszczy, chce nas zachować od głupoty, beznadziei, samotności.
Czekać, pracować wytrwale. Kochać...
To życie wcale nie jest takie trudne.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Jego dobroć

Lęk, niepokój... czułem się perfidnie. Stojąc na nabożeństwie wśród ludzi, których kocham, czułem się źle. Wiedziałem że zwaliłem sprawę i że będę musiał z tym żyć. Modliłem się a łzy co chwila cisnęły mi się do oczu. Nie pozwalałem im płynąć. Stałem tak i modliłem się, przepraszałem, błagałem o wsparcie, pomoc.

Przez ostatni tydzień strącam dla ciebie gwiazdy – Jego obecność uspokoiła mnie. – Wiem że kochasz na nie patrzeć, kojarzą ci się ze spełnionymi marzeniami. A każda z nich jest również moim marzeniem i moją łzą. Paweł, kocham cię. Ty wybrałeś mnie, a Ja wybrałem ciebie. Nie bój się bo nigdy nie przestanę ci dobrze czynić.

Już nie byłem wstanie powstrzymać łez. A gdy popłynęły, szybko je otarłem, aby nikt nie widział.

piątek, 7 sierpnia 2009

Wakacje mijają...

Chciałem napisać coś sensownego. Coś, co natchnie ludzi do działania, pomoże przezwyciężyć trudności. Ale nie czuję się na siłach...

Parę tygodni temu szedłem ulicą zastanawiając się czy zrobiłem coś złego... nasz związek z Kinią przeszedł przez próbę, którą można by nazwać frazą „szacunek wyrażamy poprzez słowa i gesty”. Zastanawiając się wówczas nad własnymi błędami modliłem się o mądrość, która pomoże rozwiązać tamto nieporozumienie. Spotkałem wówczas kobietę, która słyszała o mnie trochę. Pochwaliła mnie za moją pracę z dzieciakami w Otwocku, powiedziała że widzi we mnie anioła. Dziękowała w imieniu całego Otwocka. Wyobrażasz to sobie? Moje poczucie własnej wartości podskoczyło momentalnie bardzo wysoko. Powiedziała też że na urlopie (który wówczas trwał) powinienem pojechać nad morze odpocząć razem z jakąś ładną, kochającą mnie dziewczyną.
A modlitwy Bóg wysłuchał dając Kini mądrość aby być uległą w całej tej sytuacji. Byliśmy bardzo szczęśliwi gdy znów padliśmy sobie w ramiona.

Nad morze pojechaliśmy kilka dni później. Razem z nami pojechali Jurek z Anią oraz Piotrek i Justa. Spędziliśmy tam cały tydzień bycząc się na plaży oraz zwiedzając Kołobrzeg. Dawno tak nie wypocząłem jak podczas tego wyjazdu. Razem z Kinią mieliśmy okazje poruszyć parę ważnych kwestii i jeszcze bardziej się zbliżyliśmy w związku. Docieramy się z każdym tygodniem. Przez ból, płacz, rezygnację z własnych pragnień dla tej drugiej osoby.

A teraz siedzę w domu, zeskrobuję spalony w słońcu naskórek ze swoich pleców i martwię się. Wiem że ona jest tam sama, przeżywa ciężkie dni. A ja nie mogę jej przytulić, wesprzeć. Sam siedzę w domu i walczę ze sobą, własnymi grzechami, pychą, brakami w miłości. Czuję się upadły jak rzadko kiedy. Czekam na odnowę, na to aż Bóg da mi nowe siły i możliwości do działania. I pozostawiam wszystko w jego rękach.

Kiniu, nasze kłótnie o to kto kogo bardziej kocha, nie mają sensu. Sprzeczam się z Tobą jak dziecko dla zabawy a w głębi duszy mam świadomość tego, że nikt nigdy nie darzył mnie taką miłością jak Ty. Dziękuję Ci za to.



W komentarzach, jak zwykle, tekst piosenki.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Obóz, Misja, Przyjaciele

Dwa ostatnie tygodnie były pierwszymi tygodniami mojego tegorocznego urlopu. Spracowałem się podczas nich jak mało kiedy.

Zaczęło się od obozu dla dzieci w Radości. Przez tydzień opiekowałem się grupką młodych chłopaków z Otwocka i okolic. Byłem ich cieniem przez 24h na dobę. A w wolnych chwilach pomagałem przy tłumaczeniu warsztatów prowadzonych na obozie i organizowałem po nocach spotkania dla osób zainteresowanych wiarą. Przychodziła na nie garstka osób. Ale cieszyłem się że tej właśnie garstce mogę opowiadać fundamentach wiary, istocie chrześcijaństwa i różnicach doktrynalnych. Jak zwykle starałem się skupić uwagę młodzieży na tym jak stać się chrześcijaninem i jak trwać w chrześcijaństwie. Po raz kolejny mówiłem że w dzisiejszym, rozbitym na denominacje kościele najważniejsze jest aby stać się chrześcijaninem. A wybór kościoła w którym czujemy się dobrze, to sprawa drugorzędna i pozostaje w naszych rękach.

Po obozie nadszedł czas na misję. Razem z Filadelfią jeździliśmy do Góry Kalwarii aby pomagać przy półkoloniach dla dzieci. Joe organizował tam zajęcia sportowe (frisbee, football, baseball). My pomagaliśmy. Ostatniego dnia półkolonii byliśmy na zamku w Czersku. Przywiozłem ze sobą drewniane miecze i mój żelazny półtorak. Dzieci były zachwycone mogąc potrzymać tego typu broń w rękach. Misja skończyła się szybko. Zrbilismy pierwszy krok do miasta, które Bóg kładzie nam na sercu.

Miałem też okazję odwiedzić w sobotę moich starych przyjaciół. Zaproszono mnie na ognisko od Józefowa gdzie przez pół nocy gadaliśmy, śmialiśmy się, jedliśmy kiełbaski itp. Czas wygłupów i dobrej zabawy, dyskusji i przemyśleń. Dobry czas.

A wczoraj mieliśmy zwykłą niedzielę. I jak to już zwykle bywa, był to wspaniały dzień. Zaczął się od nabożeństwa na które przyjechało wielu gości. Podczas niego Marek, nowo zapoznany przyjaciel z Radości, prosił o modlitwę o uzdrowienie. A po nabo cały dzień spędziliśmy na graniu w Osadników, Agricole, jedzeniu naleśników, gadaniu i dyskutowaniu. Kinia uczyła się jeździć Suzą po mieście, sprzątaliśmy mieszkanie naszych przyjaciół... robiliśmy wszystko aby pozostać szczęśliwymi. Był to szalony i piękny dzień.

Przede mną tydzień pracy w domu (malowanie) oraz prowadzenia Kursu Filip. A potem jadę do Kołobrzegu. Mam nadzieje odpocząć w ostatnim tygodniu mojego urlopu nad brzegiem morza.

środa, 15 lipca 2009

14 lipca

Trzeba było to zobaczyć. Była ubrana w zieloną bluzkę i żółtą spódnicę. Mała delikatny makijaż i uśmiech od ucha do ucha, mimo ze cały dzień pracowała. Trzeba było zobaczyć ten stół pełen świec. I tą kolacje. Najpierw podała danie: kurczak, ziemiaczki i cudowna sałatka. Potem skromny tort i deser lodowy. Wszystko miało posmak uczuć i serca. W akompaniamencie światła świec i smaku melodii rozmów i ciszy, wszystko smakowało cudownie. Wszystko smakowało spełnionymi marzeniami.

Kolacja była niezapomniana. A potem film. O sile muzyki i uczuć. Pełen relaks i spokój. Pełne wyciszenie. Pełen luz.

Dziękuję.

wtorek, 23 czerwca 2009

Filadelfia

Zaczęło się pod górkę.
Na sobotę mieliśmy zaplanowaną akcję – pomoc podczas Powiatowego Pikniku Rodzin Zastępczych. Mieliśmy stawić się o 10:00 przy siedzibie PCPRu w Otwocku i zorganizować atrakcję dla dzieci. Ale okazało się że muszę zostać w domu.

Od trzech tygodni mieszka u nas mój dziadek – Zygmunt. Jest już stary i wymaga opieki. Moja mama razem z dwiema ciociami szukają mu miejsca w Domu Opieki. Ale trudno o takie miejsce. Okazało się że w sobotni ranek były umówione w paru instytucjach aby posprawdzać ich jakość, klimat itp. Ale na ten czas ktoś musiał zostać w domu z dziadkiem. Jako że mój brat obawiał się że sobie nie poradzi – poproszono mnie o pomoc. Sprawiło to że na akcję dojechałem spóźniony.

Dotarłem około 12:00. Filadelfiści zdążyli się już zaangażować w parę inicjatyw. Zajęcia z baseballu oraz footballu jeszcze nie ruszyły. Gdy tylko zjawił się Daniel, ruszyliśmy z nimi. Cieszyły się dużo większym powodzeniem niż podczas innych akcji. I to sprawiało wszystkim satysfakcję. W trakcie dnia było wiele atrakcji, koncerty, darmowy grill i wata cukrowa, dmuchana zjeżdżalnia itp. W drugiej połowie dnia wystawiliśmy dwie scenki dramowe. W jednym zdaniu: mieliśmy wiele pracy i po wszystkim czuliśmy się zmęczeni.

Gdy dotarliśmy do Smoka, odstawiliśmy nasze graty i postanowiliśmy zrobić sobie społeczność. W tym celu udaliśmy się w okolicę otwockiej Zofiówki – ruin starego szpitala psychiatrycznego w Otwocku. Usiedliśmy na łące i mieliśmy studium biblijne na temat tego jakie życie powinien prowadzić chrześcijanin (KOL 3,1-15).

Cały dzień świeciło słońce. Byłem bardzo zdziwiony gdy któryś z Filadelfistów krzyknął „tęczaaa!” wskazując palcem na niebo prosto nad nami. Faktycznie, była tam tęcza.

Filadelfia odżyła. Od Wielkanocy mieliśmy trzy duże akcje, zorganizowaliśmy też wspólnego grilla. Integrujemy się, mamy wiele pomysłów na pomoc ludziom w naszym mieście. Mamy coraz więcej okazji aby razem studiować pismo święte, przebywać razem. A jeszcze pół roku temu miałem wrażenie że to koniec Filadelfii. Jeszcze pół roku temu nikt nie chciał się w to angażować, sam dźwigałem ciężar integracji grupy, organizacji akcji i nie było nikogo kto mógłby mi pomóc. I patrzcie co stało się w tą sobotę! Po kolejnej udanej akcji Bóg namalował dla nas tęcze – znak przymierza z człowiekiem. Znak tego że błogosławi naszą służbę i nie zapomniał o nas.

7 Aniołowi Kościoła w Filadelfii napisz:
To mówi Święty, Prawdomówny,
Ten, co ma klucz Dawida,
Ten, co otwiera, a nikt nie zamknie,
i Ten, co zamyka, a nikt nie otwiera.
8 Znam twoje czyny.
Oto postawiłem jako dar przed tobą drzwi otwarte,
których nikt nie może zamknąć,
bo ty chociaż moc masz znikomą,
zachowałeś moje słowo
i nie zaparłeś się mego imienia.


Apokalipsa św. Jana, rozdział 3.

czwartek, 11 czerwca 2009

Tęskniąc za Ojcem

Burza przeszła bokiem.
Siedziałem pod daszkiem trzymając w ręku kubek z herbatą i podziwiałem pioruny rozbłyskujące w oddali. Byłem smutny. Znów poczułem się samotnie. Znów zacząłem tęsknić do Boga. Prawie się popłakałem podziwiając błyski przechodzące po chmurach. Zacząłem się modlić...
„Panie, tak bardzo tęsknię. Czuję się tak jakbyś był daleko, jak ta burza, która rozbłyskuje na horyzoncie. Ja jestem tu, Ty jesteś tam. I nie wiem jak tam dojść. Nie wiem jak wrócić.”
Odpowiedziała mi cisza i pomruki grzmotów. Czekałem, tęskniłem. Myślałem o Kini, o moich wadach i samolubstwie, o dziadku, który przebywał pod nasza opieką, o Filadelfii i pracy dla Boga. Po chwili modliłem się dalej...
„Tak bardzo chciałbym abyś był ze mnie dumny, zadowolony ze mnie. Chciałbym robić coś naprawdę pożytecznego, coś co przyniesie Ci radość, coś z czego będziesz dumny. Chciałbym robić coś na miarę nadziei jaką ludzie we mnie pokładają. A tymczasem czuje się taki zagubiony, mały, oddalony od Ciebie...”
Znów nie było odpowiedzi. Tylko cisza, przemyślenia i burza. I to niesamowite uczucie... pokój mieszający się z tęsknotą. Patrzyłem na przyrodę, grzmoty, deszcz. Czułem powiew wiatru. A w tym wszystkim obecność... Jego obecność. Dalej się modliłem.
„Wszystko mi Ciebie przypomina, Panie. Grzmoty - Twoją potęgę, deszcze - Twoje odnowienie i oczyszczenie, wiatr - Twojego Ducha, świeżość w powietrzu - Twoją miłość. Jesteś taki cudowny jak aura po burzy. A ja w tym wszystkim czuję się... czuję że śmierdzę.”
Powiedziałem to w chwili w której do mych nozdrzy dotarł nieświeży zapach moich stóp. Bóg nie kazał mi dłużej czekać. Odpowiedział.
„Jesteś czysty. Twoje nogi są brudne bo ubrudziły się tym światem gdy szedłeś w złym kierunku. Przez błoto i brud. Pozwól że je obmyje... bo cała reszta jest czysta.” Przypomniałem sobie gdy Bóg dokładnie to samo mówił do św. Piotra tuż przed obmyciem jego stóp. Symbol służby, uniżenia... Bóg obmywający stopy tych, których wybrał do służby. Tych, którzy odpowiedzieli na wezwanie i poszli za nim. Wiedział że bez Jego pomocy nikt nie będzie wstanie dojść do nieba krocząc przez ten świat.
Odzyskałem spokój i ufność. Bóg chce mnie przygotować do czegoś. Muszę jeszcze trochę potęsknić i poczekać.

1 Było to przed Świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.
2 W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty syna Szymona, aby Go wydać,
3 wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie,
4 wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał.
5 Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany.
6 Podszedł więc do Szymona Piotra, a on rzekł do Niego: «Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?»
7 Jezus mu odpowiedział: «Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział».
8 Rzekł do Niego Piotr: «Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał». Odpowiedział mu Jezus: «Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną».
9 Rzekł do Niego Szymon Piotr: «Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę!».
10 Powiedział do niego Jezus: «Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy».


Ewangelia wg św. Jana, rozdział 13.

środa, 10 czerwca 2009

Egzamin

Siedząc przed pokojem wykładowcy, czułem się fatalnie. Bardzo bałem się że obleję ten egzamin i będę miał jeden problem więcej. Jak zwykle wkuwałem na ostatnią chwilę i byłem mocno niedouczony. Luki w mojej wiedzy i notatkach, które trzymałem w ręku, sprawiały że czułem się jak osoba stąpająca po cienkim lodzie. A w dodatku głowa mi pękała od nauki. Uczyłem się wczoraj wieczorem, dziś z rana, jadąc pociągiem na egzamin i także na korytarzu WDINP UW. Byłem prawie pewien że z mojej czaszki unosił się lekki dymek, dokładnie taki sam jak z przepalonych komputerów.

Po jakimś czasie dołączył do mnie znajomy z kierunku – Mateusz. On również miał ten egzamin w plecy. Podobnie jak ja nie przygotował prezentacji na zajęcia i pani doktor chciała z nim porozmawiać. Niestety czas go gonił i musiał wracać do pracy więc nie dotrwał do egzaminu. Ja tymczasem czekałem na końcu długiej kolejki oblany stresem i zmęczeniem. Czekałem już ponad półtorej godziny.

Gdy nadeszła moja kolej wszedłem do pokoju i usiadłem przed biurkiem. Pani Gertruda rozdawała jeszcze wpisy i w tym momencie przyszedł jakiś pracownik Instytutu. Nie wiedziałem czy to wykładowca, sekretarz czy ktoś jeszcze inny. Chciał zamienić z panią doktor dwa słowa. Gdy ta skończyła rozdawać wpisy, upewniła się z którego roku oraz jakiego kierunku studiów jestem po czym opuściła pokój.

Trwało to chwilę. Zmęczenie przygotowaniami i tęsknota za Kinią sprawiły że w moich myślach ukształtowała się modlitwa. Oparłem ciężką głowę na dłoniach i zacząłem się modlić. „Boże, ciężko mi. Ciągle pracuję, działam... tak wiele robię dla Ciebie że zapominam że to Ty jesteś najważniejszy. Chyba stałem się 'Pracownikiem Królestwa' na ¾ etatu i Twoim naśladowcą na ¼. Chyba znów się pogubiłem w służbie. Tak bardzo Cię pragnę, potrzebuję. Tak bardzo chcę wrócić.” Odpowiedział mi od razu: „Niedługo wrócisz. Pomogę ci wrócić.” Poczułem pokój i radość. Kocham Jego głos. Po chwili dodał: „I nie martw się o egzamin”.

Pani Gertruda wróciła. Usiadła za biurkiem i posypały się pytania: Jaki rodzaj systemu zabezpieczenia społecznego mamy w Polsce? Ile wynoszą składki na ubezpieczenia? Na czym polega „filarowość” systemu emerytalnego? Jakie warunki należy spełnić aby otrzymać świadczenia emerytalne? Czy pan uważa, że różnica w wieku emerytalnym pomiędzy kobietami i mężczyznami to dobry pomysł? … nie trwało to długo. Odpowiedziałem w miarę precyzyjnie. Pani doktor spojrzała na mnie i powiedziała: „No, ładnie panie Pawle. Ma pan czwórkę za wytrwałość, bo chyba dosyć długo pan czekał.”

Wyszedłem z egzaminu szczęśliwym człowiekiem. Cieszyłem się z ładnej pogody, muzyki na uszach, dobrej oceny i rozmowy z Bogiem. W drodze powrotnej zahaczyłem o pracę Mateusza, powiedziałem mu o pytaniach, życzyłem powodzenia. A potem zajrzałem jeszcze do kwiaciarni...

„Dzień dobry, chciałem kupić różę. W jakich są cenach?”
„Te po 8, te po 6 a tamte po 5.”
„Chodziło mi o tamte, herbaciane.”
(…)

Kini też należy się odrobina mojego szczęścia.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Zaginiona wychowanka...

Wmurowało mnie gdy zobaczyłem jej twarz.
Siedząc na ławce na Krakowskim Przedmieściu w przerwie wykładów, spodziewałem się tylko lekkich konwersacji z koleżankami ze studiów. A tu nagle moim oczom ukazała się twarz Ani. Przechadzała się z koleżankami ze szkoły. Była szczuplejsza na twarzy niż zazwyczaj. Jej włosy miały całkowicie czarny kolor. Nie wyglądała już jak dziecko, ale jak młoda kobieta. Poczułem niesamowitą radość w sercu gdy ją ujrzałem.
Znałem Anię od wielu lat. Była kiedyś wychowanką na mojej świetlicy. Obydwu świetlic. Niesamowicie wrażliwa i kochana dziewczyna. Niestety ale zbyt wrażliwa. Pchnęło ją to w życiu do wielu błędnych decyzji. Dziś uczy się w szkole z internatem. Mam nadzieję że wkrótce wróci do Otwocka na stałe.
Od dawna Bóg kładzie mi ją na sercu. Daje mi cierpliwość abym czekał, wytrwałość i wiarę że potencjał Ani zmaksymalizuje się gdy tylko odnajdzie drogę do domu.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Festiwal

Dwa ostatnie tygodnie były gonitwą, wyścigiem, chaosem i stresem. Nie pamiętam abym miał okazję odpocząć w ich trackie. Zajmowałem się trzema sprawami naraz: studiami, świetlicą, i przygotowywaniem festiwalu. Studia jakoś pchnąłem do przodu, na świetlicy miałem wsparcie niezastąpionej Kini, a festiwal... cóż wyszedł niesamowicie. Nie bez przygód, ale wszystko się udało.

W Otwocku lało od piątku. Ciężkie, deszczowe chmury zmusiły nas w OCKu do odwołania imprezy w piątek i koncertu w sobotę. Niebo zdawało się być w tej kwestii nieubłagane. Nadzieja na udany festyn wróciła wraz z niedzielnym porankiem. Było słonecznie i ładnie. Wstałem rano i ruszyłem do Klubu Smok aby pozbierać wszystkie przybory potrzebne do przeprowadzenia warsztatów i zagrania dramy.

Wolontariusze stawili się o 10:00 w wyznaczonym punkcie. Szybko rozdzieliliśmy obowiązki i przygotowaliśmy Miasteczko Festiwalowe pełne atrakcji. Byliśmy gotowi do przeprowadzenia warsztatów tanecznych, kuglarskich, warsztatów origami, zajęć z rytmiki (bębny) oraz wytwarzania masek gipsowych. Mieliśmy również namiot kinowy. Gdy już wszystko było przygotowane, lunął deszcz.

Padało przez ponad dwie godziny, ludzie pouciekali zostawiając miasteczko festiwalowe. Na imprezie zostali tylko wolontariusze i obsługa. Byliśmy gotowi, pogoda nie. Nie byłem pewien dlaczego Bóg pozwolił na to. Miałem wszelkie powody aby mieć Mu to za złe. Ale nie potrafiłem. Byłem pewien że ma w tym swój plan.

Deszcz minął. Zaraz potem poproszono nas abyśmy zagrali przygotowaną przez nas dramę. Mieliśmy przygotowane trzy scenki, które mieliśmy zagrać w trakcie festiwalu. A zagraliśmy cztery, w zupełnie innych godzinach. Staliśmy się alternatywą dla atrakcji estradowych, które nie mogły się odbyć z przyczyn atmosferycznych. Tak wiele osób miało okazję obejrzeć nasze scenki. Dostaliśmy brawa i same pozytywne komentarze. Dotarliśmy na pewno do umysłów ludzi... mam nadzieję że również do serc.

Warsztaty ruszyły wraz ze słońcem. Wyrobiliśmy kilka masek, nauczyliśmy tańca parę osób, kilka dzieciaków zainteresowało się origami i bębnami. Było skromnie, bardzo skromnie. Byliśmy przygotowani na dużo więcej, ale ludzie nie byli tak śmieli jak chcieliśmy aby byli. Mimo wszystko ja byłem zadowolony. Mam nadzieję że moi wolontariusze oraz mieszkańcy Otwocka, również.

I jeszcze słowo do wolontariuszy. Dwa ostatnie tygodnie były gonitwą, wyścigiem, chaosem i stresem. Nie pamiętam abym miał okazję odpocząć w ich trackie. Odpocząłem później, w ramionach ukochanej, ubrany w nową koszulkę, która była prezentem od Was. Odpocząłem przez chwilę bo w moim sercu znów dwoją się i troją marzenia, myśli, pomysły na to, jak mógłbym służyć Bogu. Mam nadzieję że jesteście ze mną, bo bez Was nie zrobię nic. Tak samo jak bez Boga i słońca, które zapalił w ostatniej chwili nie moglibyśmy osiągnąć niczego.

Dziękuję Wam za zaangażowanie i pomoc. Zarówno moim ziomkom z Otwocka, jak i przyjaciołom z Lublina z grupy Sprzeciw.

piątek, 22 maja 2009

Czytając A. J. Hoovera

Powoli zapadał wieczór. Światło słoneczne docierało przez warstwę grubych chmur blade i chłodniejsze niż zazwyczaj. Mimo to wybraliśmy się na spacer. Zostawiliśmy samochód zaparkowany pod ścianą lasu i ruszyliśmy wśród wysokiej trawy w kierunku dzikiego sadu. Trzymała mnie za rękę i szła tuz obok. Spoglądała na mnie z uśmiechem dając mi do zrozumienia że mimo chłodu i owadów, wszystko jest w porządku. W jej spojrzeniu i uśmiechu był jakiś blask. Nie jestem pewnie czy to była radość, jej urok czy miłość jaką mnie darzyła.

Miała na sobie płytkie pantofelki na krótkim obcasie (w sam raz na spacer po lesie), żółtą spódnice sięgającą kolan i zieloną bluzeczkę. Jej ciemnorude włosy spływały kaskadami fal na ramiona i dekolt, mijając po drodze głębokie oczy, zaczerwienione policzki i wilgotne usta. Wyglądała przecudnie. Przy niej samo „piękno” milkło w zawstydzeniu.

Doszliśmy do małego, na wpół wyschłego strumyka. W jego korycie znajdowało się więcej trawy i błota niż wody. To czyniło go trudnym do przejścia. A dopiero za nim rozpoczynał się dziki sad, gdzie powyginane jabłonie wznosiły się nad jeziorem świeżej trawy. Obraz jak z bajki. Jak z Raju. Obydwoje chcieliśmy się tam dostać, rozłożyć koc, który trzymałem pod pachą i po prostu leżeć, cieszyć się sobą.

Przeskoczyłem pierwszy. Z ledwością złapałem równowagę. Błoto po drugiej stronie koryta było bardzo śliskie i niestabilne. Odwróciłem się do niej i powiedziałem:
– Dasz radę!
– No jak? – odpowiedziała. – W tych butach? Nie ma mowy o skakaniu! Może spróbuję jakoś przejść!

Próbowaliśmy dłuższą chwilę. Wreszcie dostrzegliśmy w miarę stabilną kępę trawy rosnącą pośrodku strumienia. Wykorzystując ją trzeba było tylko dwóch dużych kroków aby przejść na drugą stronę. Gdy była w połowie drogi, chwyciłem ją za dłoń i przeciągnąłem do siebie...

*****

Fundament apologetyki.
Wiara opiera się na dowodach podawanych z drugiej ręki. Dlatego dowody te nigdy nie będą aż tak wiarygodne jak dowody bezpośrednie. Ale jednak stanowią solidny materiał dowodowy. W sądzie zeznania świadka są dowodem bezpośrednim dla osoby zeznającej. Ale dla ławy przysięgłych są dowodem niebezpośrednim (z drugiej ręki) i leżą w gestii ich wiary.
Wiara musi się opierać na jakimś dowodzie. I tak jak wiara musi być rozsądna, tak samo dowód musi być rozsądny. Nie może być pewny gdyż nie jest bezpośredni. Ale rozsądny – jak najbardziej. Rozum potrzebuje dowodów bezpośrednich, wiara ufa niebezpośrednim takim jak wyniki badań, zeznania świadków.
Wiara w Boga przedstawia masę dowodów na tyle adekwatnych że można śmiało podjąć ryzyko i wykonać skok. W pierwszej chwili nie można być pewnym że grunt po drugiej stronie strumienia jest stabilny, pewny. Ale obserwacja, poszukiwanie dowodów, mogą zasugerować taką możliwość. Mam nadzieję że znajdziesz w sobie tyle odwagi aby przeskoczyć. Albo że znajdziesz osobę, która pomoże zrobić ci ten krok.
Moja wiara jest świadomym zaufaniem, racjonalnym, na podstawie dowodów. Bóg nie raz mi udowodnił że istnieje i że jest godny zaufania. Dlatego wierzę...

czwartek, 14 maja 2009

Spotkanie z Seneką

Kiedy dostałem listę tematów prac na zaliczenie przedmiotu „Historia Myśli Społecznej i Politycznej” spodziewałem się jakiegoś tematu związanego z chrześcijaństwem. Na wykładach sporo mówiliśmy o wpływie chrześcijaństwa na te nurty myślowe. Na liście znalazły się dwa tematy z których jeden przykuł moją uwagę. „Oryginalność antropologicznych, społecznych i politycznych poglądów wczesnych chrześcijan na tle tradycji antycznej.”

Plan był prosty: wyrwać się w czwartek (dzisiaj) do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego i cały dzień spędzić na pisaniu pracy. Niestety prosty plan skomplikowała nieco moja choroba. Dzień wcześniej dorwała mnie jakaś grypa, angina czy coś... nawet nie jestem pewien co to jest (oby nie świńska grypa:P). Ale mimo wszystko nafaszerowałem się lekarstwami i ruszyłem do Warszawy.

Zbliżając się do budynku BUW ogarnęło mnie poczucie niepewności. „Przecież ja nie jestem zarejestrowany w BUWie. W dodatku ma nieważną legitymację studencką!” Zacząłem się poważnie zastanawiać nad tym czy mnie wpuszczą.

Okazało się że mój strach był całkowicie nieuzasadniony. Wpuszczono mnie na tzw. jednodniową przepustkę i powędrowałem w poszukiwaniu książek i miejsca do rozłożenia laptopa. Z pomocą sympatycznej pani udało mi się odnaleźć dwie z trzech zalecanych pozycji i zabrałem się do pisania.

To był pierwszy raz kiedy zetknąłem się z przedrukiem prac pierwszych chrześcijan. Wiele czasu spędziłem studiując Tertuliana, Orygenesa, Justyna Męczennika, oraz św. Augustyna. Byłem zachwycony faktem że mogę trzymać w ręku ich pisma. A co bardziej mnie zachwyciło, to fakt że zbieżność moich myśli z myślami tychże autorów jest zatrważająco wielka. Zgadzałem się z dużą większością zdań, a co więcej, gdzieś wewnątrz siebie odnajdywałem pamięć o tym że miałem podobne przemyślenia, które prowadziły do podobnych (lub takich samych) wniosków. W takich chwilach trudno uwierzyć człowiekowi w przypadkowość. A sama myśl o tym że chrześcijan od wieków prowadzi ten sam Duch, jest więcej niż niesamowita.

Opuściłem BUW po czterech godzinach mając ze sobą pracę napisaną do połowy. Odpocząłem w pociągu oraz odrobinę w domu po czym wziąłem się za dalsze pisanie. Pozostałe materiały do pracy zaczerpnąłem z Wikipedii. Miałem do napisania jeszcze tło jakie stanowił antyczny świat. I tam pośród filozofów greckich i rzymskich natrafiłem na niejakiego Senekę Młodszego. Nie wiele o nim wiadomo. Jednak historycy twierdzą że z jego filozofii wiele przewędrowało do chrześcijaństwa. Czy to prawda – nie wiem. Wiem natomiast że jego cytaty wywołały na mnie ogromne wrażenie. Wyraźnie widać że ów człowiek żyjący w pierwszym wieku po narodzeniu Chrystusa, wierzył w jednego Boga, którego z imienia określić nie umiał, wierzył ze ten Bóg jest dobry. Sam Seneka prowadził dobre życie będąc nauczycielem, filozofem i moralistą. Jeden jego cytat dotknęła mnie szczególnie:

„Bez Boga żadna myśl nie jest dobra.”

Całe życie próbuję żyć dla Boga. Wszystkie moje myśli staram się koncentrować wokół Niego. A tymczasem ciągle upadam, ranię Go, przegrywam. Wszystko co robię, oddaję Jemu. Nawet tą pracę... wybrałem taki temat w którym będę mógł pisać o Bogu, mojej pasji. O Jego miłości dla tego świata. O Jego ludziach, którzy od tysięcy, milionów lat głosili światu że wszystkim nam trzeba dobra. A bez Niego, żadna myśl nie jest dobra.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Kinia

To był koncert jak każdy inny. Odbył się 07 grudnia 2008 roku. Do klubu przyjechał wtedy zespół Farben Lehre. Kierownik poprosił mnie abym w miarę możliwości ogarniał „bramkę biletowa” oraz szatnię.

Do klubu przyszła wówczas pewna dziewczyna. Miała ciemnorude włosy i przyjemną twarz. Przyszła z dwiema koleżankami. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ale Bóg wyszczególnił ją w moim sercu mówiąc „módl się o nią”. To też robiłem przez większość koncertu. Nie znałem jej imienia. Nie wiedziałem skąd jest, z czym się w życiu boryka. Stała na półpiętrze w klubie, paliła papierosy z przyjaciółkami... dyskutowały o czymś. A ja stałem na bramce, spoglądałem na nią co chwila i modliłem się o pokój w jej życiu, przepraszałem Boga za jej grzechy, modliłem się o zbawienie i odnowienie. Później w trakcie koncertu mignęła mi przed oczami może jeszcze ze dwa razy. Wówczas też rzuciłem ku niebu krótkie modlitwy. Zwykłe i na językach (nie miałem pojęcia o co się modlić...).

Byłem zdziwiony gdy po koncercie podeszła do mnie z uśmiechem na ustach. Powiedziała mi że współczuje mi że nie miałem okazji się pobawić, że musiałem pracować. A potem przedstawiła się jako „Kinia”. Zamieniła jeszcze dwa krótkie zdania i wróciła do swoich znajomych.

A we mnie pozostało poczucie, że nie wymodliłem jeszcze wszystkiego. Gdy wyszedłem z klubu, dalej się o nią modliłem. I przez dwa dni nie zapominałem aby to czynić. Ale później „Kinia” umknęła mi gdzieś w natłoku codziennych obowiązków. Zawiesiłem modlenie się.

Zaczęła się zima. A w mojej głowie rozbrzmiewał głos Ducha Świętego. Mówił: „Idź w weekend na lodowisko w Otwocku! Spotkasz ją tam!”. Ale ja nie miałem okazji, czasu ani ochoty aby iść. Niestety jak Bóg się na coś uprze, to nie odpuści. Kinia pojawiła się ponownie w Smoku. Tym razem na spektaklu teatralnym. Jej znajomi z teatru przekonali mnie że powinna wejść za darmo. I gdy tak siedziała na sali, ja stałem przy drzwiach i znów się modliłem. A potem to już bylem pewnie że muszę iść na to lodowisko i jej tam poszukać.

Udało mi się to dopiero gdy moi znajomi z kościoła, po niedzielnym nabo, postanowili iść całą ekipa na łyżwy. Zabrałem się z nimi. I byłem w szoku, bo faktycznie okazało się że Kinga tam była. Pracowała tam w weekendy. I chociaż nie mogłem zawęzić z nią znajomości, to zyskałem pewność że Bóg chce czegoś od tej dziewczyny. Ślizgając się po całym lodowisku, modliłem się o nią po raz kolejny. I dziękowałem Bogu za to co chce uczynić w jej życiu.

Gdy swoje wymodliłem, Bóg zaczął coś zmieniać wokół niej. Nie moją działką jest opowiedzieć jakie znaki zaczęła dostawać od Niego. Może Kinia zrobi to sama w rozmowie z tobą... lub na swoim blogu (link do jej bloga jest na marginesie tej strony). Grunt że Bóg zaczął się o nią upominać. I że go posłuchała.

Spotkałem się z nią po dłuższej przerwie. Przyszła do klubu kupić bilety na kolejny koncert. Ja wówczas miałem pierwsza próbę chrześcijańskiej grupy grającej dramę. Okazało się że młodzież, która postanowiła mi pomóc w tym przedsięwzięciu to jej znajomi. Przekonali ją aby została. Wciągnęła się w tą grupę teatralną. Niedługo potem również w Filadelfię. A gdzieś po drodze zrozumiała że Bóg powinien być w jej życiu na pierwszy miejscu. I zaufała mu jako swemu zbawcy.

Tak wygląda świadectwo nawrócenia Kingi widziane moimi oczyma. O szczegóły pytajcie ją. A za wszystko dziękujcie Bogu. On potrafi zmienić każdego. Ale do zmiany używa nas. Więc pozostańcie otwarci na jego działania... ufajcie mu i wierzcie. A będziecie mogli opowiedzieć wiele podobnych historii.

środa, 15 kwietnia 2009

Obóz Wielkanocny

I znów wróciłem z obozu. Po raz trzeci Wielkanoc spędziłem poza domem, opiekując się sporą garstką dzieciaków z Domów Dziecka, Domów Samotnej Matki, Świetlic Środowiskowych i innych miejsc. Czy obóz był udany? Na pewno tak. Chociaż zupełnie inny.

Pamiętam obóz letni, który odbył się w 2007 roku. Podczas jednej nocy, w trakcie uwielbienia, rozpętała się burza. Piorun trafił w kaplicę i podczas społeczności, pogasły światła, muzyka stanęła a dzieci wpadły w panikę (było ciemno). Liderzy szybko opanowali sytuację i przeprowadzili dzieci z kaplicy do budynku kolonijnego. Tam przez resztę wieczoru uspokajaliśmy małe dzieci i mieliśmy czas zabaw, śpiewania piosenek itp.
Zostałem wtedy wysłany (gdy burza wciąż trwała) aby poszukać czy ktoś nie został w kaplicy lub na dworze. Znalazłem na trawniku grupę dziewczyn, które klęczały i śpiewały pieśni Bogu. Ukląkłem z nimi aby się przyłączyć. Burza wciąż grzmiała nad nami, niebo rozbłyskało, deszcz padał a my, we czwórkę klęczeliśmy w mokrej trawie i śpiewaliśmy. Chyba wtedy narodziło się moje zamiłowanie do modlitwy w trakcie burzy.
Tamta noc dała nam możliwość aby być bliżej dzieci, pokazać im że Bóg i tak ma wszystko w swojej ręce i nie am się czego bać. Burza okazała się najsilniej integrującym wydarzeniem na obozie. Pod jego koniec wiele dzieci płakało... wielu liderów również.

Na tym obozie nie mieliśmy tak niesamowitych sytuacji. Jednak wiele dzieciaków słyszało o miłości jaką darzy ich Bóg. Wolontariusze z Irlandii mieli napisane na koszulkach „Pokazuj jak On kocha, poprzez czyny!”

W obóz zaangażowała się Grupa Filadelfia, która jednego wieczoru wystawiła dramę na temat tego że wolność od zła, które niszczy, można znaleźć jedynie w Bogu. A jedynym źródłem wiedzy o Bogu jest Biblia. Próbowaliśmy pokazać jak żyć, aby czuć się żywym... bo prawdziwe życie można wieść wyłącznie w poczuciu wolności, jakie daje Jezus.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Wariat, dzieci i pantomima

Ale ja jestem nienormalny...
Powiedzcie mi, moi drodzy, co normalni ludzie robią w weekend? Jeżdżą na zakupy? Wybierają się za miasto? Odwiedzają rodziny? Sprzątają dom lub odpoczywają przy grillu? Dobrze się bawią?
Jest tyle niesamowitych rzeczy do zrobienia. A ja co? Zasuwałem przez caaały weekend! I wiecie co jest w tym najgorsze? Że mi się podobało!

W sobotę mieliśmy jedną z najbardziej udanych akcji Grupy Filadelfia. Do Klubu Smok zaprosiliśmy dzieciaki z trzech okolicznych Domów Dziecka. Pokazaliśmy im jak się robi palemki wielkanocne, zorganizowaliśmy konkurs śminguso-dyngusowy, pograliśmy w gry planszowe i razem obejrzeliśmy film i pantomimę. Potem opowiedzieliśmy dzieciom skąd tak naprawdę wzięły się te święta. Wszyscy wychodzili z klubu z uśmiechami na ustach. Nie wyłączając wolontariuszy. Naprawdę, ja myślałem że Filadelfia już nie rozwinie skrzydeł jak wiosną ubiegłego roku. I przeżyłem zaskoczenie. Osoby z grupy pantomimicznej, którą od niedawna prowadzę wciągnęły się w pomoc i postanowiły zostać w Grupie. I to mnie cieszy. Bardzo.

A niedziela... minęła pod symbolem festynu z okazji zbliżających się świąt. Na festynie mieliśmy okazję zagrać pantomimę o mocnym, chrześcijańskim przesłaniu. Zbierając komentarze od współpracowników i znajomych, mogę wnioskować że poruszyła ona wiele serc. I taki mieliśmy cel. Mam nadzieję że w trakcie nadchodzących świat, ludzie, którzy ją oglądali, przemyślą sobie wszystko i podejmą właściwe decyzje. Dziś, jutro, za pięć lat...

Dziękuję wszystkim, którzy się zaangażowali we wczorajszą i dzisiejszą akcję. Gdybym miał wszystkich wymieniać z imienia, to ten post byłby dwa razy dłuższy. Wy i tak wiecie kogo mam na myśli. Dziękuję wszystkim.

wtorek, 24 marca 2009

On ma tylko nas

Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? Na nic więcej już się nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana.
Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze.
Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim, którzy są w domu.
Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.


Ewangelia według św. Mateusza 5,13-16.

Czasem się chce płakać gdy patrzy się na cierpienie, jakie jest na świecie. Czasem człowiek po prostu nie może zrozumieć skąd to wszystko! Wtedy najłatwiej obwiniać Boga. Mówić że dopuścił do tego, że to Jego wina!
Jak ludzie mają uwierzyć w miłość! Jak mają uwierzyć że On się o nich troszczy? Jak ludzie, którzy przeżyli kataklizm, stracili wszystko, mają wierzyć? Albo ci, którzy są wykorzystywani, zniewalani, męczeni... cierpią za ideologie i doktryny przywódców. Jak mają wierzyć że Bóg jest sprawiedliwy i miłosierny?

Świat niszczy. Niszczy ciało, niszczy psychikę, niszczy nas dlatego że człowiek jest grzeszny i łatwiej mu przychodzi niszczenie i nienawidzenie niż... niż złożenie ufności w Bogu. Z człowiekiem, którego niszczycielska siła dotknęła wielokrotnie zostawiając blizny na ciele, psychice i duszy, ciężko jest rozmawiać o miłości, o tym że Bóg się troszczy. Ci ludzie są ostatnimi osobami, które w to uwierzą.

Nie uwierzą w słowa... ale w czyny. Tylko że Bóg rzadko kiedy ratuje bezpośrednio! Nagle pojawi się anioł i ochroni ich przed wrogami, przed niebezpieczeństwem, przed szaleństwem... rzadko... o takich rzeczach to można poczytać w Biblii, posłuchać jak cośtam, gdzieśtam, komuśtam się przydarzyło. Ale w codziennym życiu? Boże jaki jest Twój plan dla tych ludzi?

Zaskakująca i prosta odpowiedź... my jesteśmy jego planem. Jeśli nie weźmiemy się do roboty jako kościół, jeśli nie wyjdziemy na ulicę jak bohaterowie aby pomagać zagubionym, osieroconym, zranionym, zmęczonym to nikt tego nie zrobi.

To aż dziwne że Bóg wybrał właśnie nas... takich słabych, grzesznych... ale jednak wybrał. Więc pamiętaj że często będziesz Bożą odpowiedzią na czyjeś modlitwy. Przygotuj się na to. I działaj. I nie odpuszczaj ani na chwilę.

On ma tylko nas.



David Crowder Band - You Never Let Go!

niedziela, 15 marca 2009

Marta

Tą niedzielę zapamiętam na długo.

Był to dzień, kiedy wprowadzono mnie na urząd diakona w kościele w Otwocku. Długo (ponad rok) czekałem na tą uroczystość. Ale co ważniejsze, miałem okazję ochrzcić pewną wyjątkową osobę.

Marta – bo o niej mowa – jest moją przyjaciółką od wielu lat. Poznaliśmy się tuż przed moją maturą. Długo byliśmy razem (ponad dwa i pół roku). Przeżyliśmy wiele radości i smutków. Moje załamania, jej zmartwienia... uczyliśmy się jak żyć nie myśląc o sobie, lecz o kimś bliskim. Najbliższym.

Rozstaliśmy się około trzy lata temu. Ale nie przestaliśmy się do siebie odzywać, nadal darzyliśmy się przyjaźnią i szacunkiem. Mnie w tym czasie odnalazł Bóg. I długo modliłem się o Martę, głosiłem jej o miłości Boga. A ona non stop wygłaszała swoje ateistyczne poglądy i twierdziła że mówię głupoty. Trwało to bardzo długo.

Aż wreszcie coś w niej pękło. Nie opowiem jej świadectwa, to jej rola. Opowiem tylko że wreszcie zrozumiała jak bezcelowe jest udowadnianie sobie że Bóg nie istnieje. Więc zaczęła Go szukać. I odnalazła.

W tą niedzielę, obok mojej nominacji miał miejsce chrzest dwóch osób. W tym Marty, która poprosiła abym to ja ją chrzcił. Mój pastor nie miał nic przeciw temu, więc jej życzenie zostało spełnione.

Ponad dwa lata postów, modlitw, dyskusji teologicznych, kłótni, rozczarowań... ale jednak Bóg działa. Dziękuję wszystkim, którzy nie zapomnieli się modlić o Martę, nawet w tych momentach, gdy ja zaczynałem tracić wiarę że ona zostanie zbawiona.

Marto – Tobie, moje serce, życzę wszystkiego dobrego na całą wieczność. Niech Bóg błogosławi Cię zawsze, wszelkim dobrym błogosławieństwem Niebios. Nie jestem wstanie napisać jak wiele dla mnie znaczysz i jak bardzo cieszę się że odnalazłaś drogę do Boga. Więc pamiętaj tylko, że znaczysz wiele i że kocham Cię.

poniedziałek, 9 marca 2009

Dzień kobiet

Dzień kobiet... jeden z nielicznych, dobrych pomysłów jakie zrodziły się w czasie komuny. Najlepszy czas aby wszyscy mężczyźni przypomnieli sobie jakie jest należne kobiecie miejsce.

W Biblii, już na samym początku czytamy o tym jak Bóg stworzył człowieka na swój obraz, jak mężczyznę i kobietę. Parę wersetów niżej można przeczytać o upadku tych pierwszych ludzi, o ich nieposłuszeństwie i konsekwencjach tego nieposłuszeństwa. Jedną z wymienionych konsekwencji, był fakt, że mężczyzna będzie dominować nad kobietą... smutne, ale prawdziwe. Zresztą od tysięcy lat możemy obserwować to, co Bóg zapowiedział już wtedy... męską, szowinistyczną dominację. Ale przecież oczywistym wydaje się być jeden fakt. Skoro po upadku Bóg zapowiedział, że taka będzie konsekwencją naszego grzechu, to znaczy że przed upadkiem, zaraz po stworzeniu nas, było inaczej. Musiała istnieć wówczas równość! I to taka o której mażą kobiety i mądrzejsi panowie. Bo przecież nasze dobre marzenia nie są niczym innym, jak tęsknotą za rajem, który kiedyś utraciliśmy.

Dzień kobiet był bardzo sympatyczny. Zaczęło się od nabożeństwa/imprezy. Z okazji święta wszystkich pań mieliśmy specjalne nabożeństwo z syto zastawionymi stołami, muzyką, kwiatami itp. A wieczór spędziłem na wypadzie ze znajomymi. Miałem okazję pośmiać się z przyjaciółmi, pogłębić znajomości i obejrzeć bardzo zabawny film w kinie. Wróciłem do domu po północy i dlatego dopiero teraz się wziąłem się za bloga.

I składam teraz spóźnione, ale szczere życzenia wszystkim czytelniczkom mojego bloga. Mam nadzieję że mężczyźni zafundują Wam wreszcie dzień kobiet przez 365 dni w roku.

środa, 25 lutego 2009

Underoath

Kolejny wspaniały, chrześcijański zespół:) Dlaczego w Polsce nikt tak nie gra? :(
W komentarzach tekst (jak zwykle).
Underoath - A Moment Suspended In Time



Tekst piosenki z komentarzy się nie zgadzał, więc został usunięty:P Nie zgadzał się dlatego, że YouTube po tygodniu sciągnął z serwisu piosenkę "Writing On The Walls", którą tu zamieściłem więc postanowiłem zedytować tego posta i dodać inny utwór. Miłego słuchania.

środa, 18 lutego 2009

Urodziny

To był trudny dzień. Długo nie kładłem się spać. A gdy wreszcie zasnąłem, w nocy obudził mnie strach, poczucie duszności... wiele zła czułem wokół siebie. Tak jakby całe piekło wsiadło na mnie i próbowało przestraszyć. Ale zacząłem się modlić, śpiewać po cichu pieśni i Duch Święty mnie uspokoił. Zasnąłem ponownie.

Obudziłem się za późno. Szybko się ubrałem, umyłem twarz i wyszedłem z domu bez śniadania. W brzuchu mi burczało, padał gęsty śnieg i było zimno. Zacząłem odśnieżać mój samochód. Dłonie szybko zaczęły mi obmarzać gdyż noszę rękawiczki bez palców. Dziesięć minut minęło zanim ruszyłem w kierunku pracy. Warunki były katastrofalne. Większość drogi jechałem z prędkością 40 na godzinę... szybciej się nie dało. Zresztą po ostatnim wypadku staram się jeździć ostrożniej.

Dojechałem do Otwocka w 35 minut. Zaparkowałem pod sklepami w centrum i wysiadłem z auta. Miałem do kupienia nagrodę dla jednej dziewczynki ze świetlicy oraz prezent urodzinowy dla pewnej wyjątkowej osoby. Spojrzałem na zegarek – była dziesiąta. „Pięknie.” Pomyślałem zdenerwowany. „Powinienem już być w pracy.” Przebiegłem przez ulicę i wszedłem do sklepu z zabawkami. Po kilku minutach wyszukałem grę planszową. Stwierdziłem że będzie ona najlepszą nagrodą. Zapłaciłem kartą i pobiegłem do pobliskiej księgarni.

Nie miałem już czasu więc z miejsca zapytałem sprzedawczynie: „Czy ma pani jakieś książki Paulo Coelho?” Sprzedawczyni podeszła do półki zaczęła przeszukiwać. Po chwili stwierdziła: „Chyba już nic nie zostało. Jeśli to nic pilnego, to będą jakieś w czwartek.” Niestety to było pilne. I tak też odpowiedziałem sprzedawczyni. W tym samym momencie znalazła na półce jakaś książkę: „O! Mamy coś jednak.” Wręczyła mi książkę zatytułowaną „Być jak płynąca rzeka”. Popularny tytuł. Skoro ja go znam, pewnie osoba dla której miałem ją kupić, również. Byłem zdruzgotany. I w tym momencie sprzedawczyni wyciągnęła coś jeszcze: „O jeszcze to mamy!” Wręczyła mi książkę „Największy dar”. Była bardzo ładnie wydana. Od razu pomyślałem że nadaje się na prezent. Otworzyłem na pierwszej stronie i znalazłem tam cytat z ewangelii św. Mateusza. Wiedziałem już, co kupię.

Wybiegłem z księgarni z książką i ruszyłem w kierunku samochodu. Poczułem jak mokry śnieg i woda wdzierają mi się do buta. Spojrzałem w na piętę i zorientowałem się mam dziurę w bucie. A wcale nie były tanie. I do tego moje ulubione. Przełknąłem złość i pobiegłem do auta.

Wkroczyłem do pracy spóźniony 30 minut. Na szczęście nikt tego nie zauważył. Na wejściu dowiedziałem się że dziś będę musiał zamknąć świetlicę wcześniej. Ktoś wynajął salę widowiskową i wymagał absolutnej ciszy. Znów poczułem złość. Nie lubię odprawiać dzieci przed czasem. Zwłaszcza gdy muszę powiedzieć im to na ostatnią chwilę.

Około piętnastej wpadła do mnie przyjaciółka Justyna, aby przechwycić mój prezent urodzinowy (sam nie mogłem jechać na urodziny). Dzieci już wtedy szalały jak zwykle, a mnie zaczynała boleć głowa. Wróciłem do domu około 19 i odpocząłem chwilę. Teraz siedzę przed ekranem komputera i postanowiłem to wszystko opisać. Wiecie dlaczego? Tak myślę, że mimo wszytko to był piękny dzień. W końcu jej urodziny są tylko raz w roku.

poniedziałek, 9 lutego 2009

Szkoła miłości

Zaczyna się od niewinnych pomysłów. „Nie podzielę się batonem” albo „To mój samochodzik! Ja będę się nim bawił!”. A z czasem przeradza się w nieumiejętność współżycia z drugim człowiekiem. W pazerność, w brak troski o innych... ech to nasze ego. Jeśli masz wybór, nigdy nie wpuszczaj go do swojego serca. Ono momentalnie spróbuje przejąć nad nim kontrolę aby zamienić je w chłodny głaz.
A co gdy to się stanie? Co jeśli pozwolimy aby ego za bardzo rozsiadło się w naszym życiu? Wtedy... cóż. Czeka nasz długa i ciężka walka, jeśli zechcemy się go pozbyć.
Warto zacząć od zrozumienia że najlepszą bronią jaką mamy w walce z naszym ego, jest miłość. Miłość rozumiana jako postawa życiowa. Warto ją w sobie obudzić. A potem zacząć od prostych rzeczy.
Musimy przestać myśleć wyłącznie o własnym komforcie/bezpieczeństwie... każdy z nas tego pragnie. Warto nie tylko brać to dla siebie, ale jeśli mamy możliwość, to także dawać innym. To nie jest takie trudne. Znajdź wszystkim przyjaciołom miejsce w autobusie, dopiero potem usiądź sam. Stań ostatni w kolejce na stołówce. Podwieź kolegę do domu chociaż ci nie po drodze...
Znasz 1 List do Koryntian? Na pewno gdzieś obiło ci się coś o uszy. W jego trzynastym rozdziale znajduje się fragment zwany "hymnem do miłości":

Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał, byłbym miedzią dźwięczącą lub cymbałem brzmiącym.
I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.
I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże.
Miłość jest cierpliwa, miłość jest dobrotliwa, nie zazdrości, miłość nie jest chełpliwa, nie nadyma się,
nie postępuje nieprzystojnie, nie szuka swego, nie unosi się, nie myśli nic złego,
nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się raduje z prawdy;
wszystko zakrywa, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko znosi.
Miłość nigdy nie ustaje;


Znasz ten tekst, prawda? Zachęcam cię do eksperymentu. Zamiast słowa „miłość” wstaw swoje imię i przeczytaj ten tekst. Wtedy zobaczysz jak wiele musisz jeszcze zrobić aby udoskonalić swoją miłość. Wyjdzie ci coś w stylu: „Krysia jest cierpliwa, Krysia jest dobrotliwa...”. Sam(a) wiesz czy to prawda czy nie. A potem już wystarczy zaplanować że w tym tygodniu popracuję nad cierpliwością. A w następnym nad zazdrością. W kolejnym jeszcze nad czymś innym. To działa. Wymaga sporo pracy, ale działa.

Powodzenia.

czwartek, 5 lutego 2009

Jedynie słuszna miłość

W miłości nie chodzi o to co czujesz, ale o to co robisz.
Wydaje ci się to dziwnym stwierdzeniem? Mi też... ale im częściej je sobie powtarzam, tym bardziej się do niego przekonuje.
Nie trzeba się bardzo zagłębiać w naukę Pisma Świętego aby odkryć że Bóg przykazał nam kochać. A przecież nie możemy rozkazać sobie aby obudziły się w nas uczucia? Więc czy miłość to jest uczucie? Być może po części. Ale przyjemne uczucia, które często towarzyszą miłości to tylko mały procent tego, czym jest miłość. I to procent, który nie jest niezbędny do istnienia miłości. A co gorsza, jest on często nietrwały i bywa że z czasem zanika. A gdy kończą się „fajerwerki”, zostaje tylko charakter.
Miłość to nie to co czujesz, nie to co pragniesz przeżyć razem z drugą osobą. Miłość to coś więcej. Miłość to zapominanie o sobie dla dobra drugiego człowieka, to wyciąganie go do góry gdy zaczyna spadać, to zaufanie i wiara że uda się wszystko przezwyciężyć. Miłość to postawa, która wymaga od człowieka aby zawsze myślał najpierw o drugiej osobie, potem o sobie samym. Dla jednych tak rozumiana miłość jest czystą, nieosiągalną abstrakcją. Dla innych, bardzo ambitnym wyzwaniem. Dla nielicznych jest sposobem na życie. Trudnym, wymagającym, nie oferującym wiele w zamian... ale jedynie słusznym w oczach Boga.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Deliver Me

Świetna wokalistka, świetna piosenka... miłego oglądania.
Deliver Me by Sarah Brightman.
W komentarzach znajdziecie tekst.

niedziela, 1 lutego 2009

Następny dzień

Kończy się następny dzień. A ty wspiąłeś się odrobinę wyżej w swojej wędrówce na szczyt. Mimo to nie czujesz się dumny bo wiesz, że zrobiłeś coś nie tak. Całe to „święte życie” jest trudne. Tak jakby konfrontować płonącą świeczkę z silnym wiatrem i mieć nadzieję że jej płomień nie zgaśnie. I wypowiadasz modlitwę za modlitwą a one nikną gdzieś w powietrzu i nic się nie zmienia. Dalej idziesz i masz wrażenie, że jesteś sam. Nie znajdujesz pocieszenia ani wytchnienia. Chociaż szukasz go bardzo pilnie. I wtedy upadasz. Zaciskasz w dłoni popioły marzeń, które spłonęły wraz z twoim grzechem i zastanawiasz się czy to w ogóle można jeszcze odkręcić. Będąc na dnie, zastanawiasz się gdzie jest w tym wszystkim Bóg. Dlaczego schował swoje oblicze. Dlaczego cię opuścił. Potem idziesz spać w nadziei że kolejny dzień przyniesie zmianę.
Ale następnego dnia jest tak samo. Jedyną wiadomością jaką dostajesz od Boga jest milczenie. Jedyna nadzieja zaczyna blednąć, wszystko wydaje się umierać. Gdy jesteś w takim stanie kwestionujesz istnienie Boga. Lub myślisz o tym co zrobiłeś takiego strasznego, że teraz musisz przez to przechodzić.
A ja ci powiem że to nic wyjątkowego. Przestań się wreszcie dziwić gdy cię to spotyka. Każdy przez to przechodzi. Począwszy na tobie, twoim pastorze, twojej siostrze i twoim bracie w Chrystusie, poprzez Dawida, Daniela i proroków a na Jezusie skończywszy.
Jezus przez 40 dni siedział na pustyni. Kuszony i zapomniany, zdany na własne siły. Diabeł porzucał mu coraz to nową ofertę. Coraz to nowy kontrakt aby ulżyć cierpieniu, złagodzić poczucie opuszczenia. Ale Jezus się nie dał. Chyba jako jedyny wyszedł z czegoś takiego obronną ręką.
A Dawid? Przecież był bohaterem wiary. Nikt chyba nie był tak blisko Boga, jak Dawid. Nikt nie miał tak wielkiej wiary jak on. A mimo to duża część jego psalmów mówi o poczuciu osamotnienia, opuszczenia. Mówi o tym jak bardzo cały świat na niego nastaje a Bóg nic z tym nie robi!
To takie normalne. Ta cała posucha duchowa. Wiem, trudne. Ale to nic wyjątkowego. Najwyższym poziomem uwielbienia, jest chwalenie Boga w bólu, w doświadczeniu. Kochanie Go, gdy wydaje się być daleko. To nie ma nic wspólnego z karaniem za grzechy. Jest to normalna próbą wiary. Ten sprawdzian ma pokazać (bardziej nam samym niż Jemu, bo On pewnie wie) czy potrafimy Go kochać gdy nie odczuwamy Jego obecności i nie dostrzegamy Jego działania w naszym życiu.
Pamiętaj aby na pustyni zawsze mówić Bogu szczerze co czujesz. Pamiętaj też jaka jest Jego natura (dobry i kochający). Pamiętaj także o tym, że On zawsze spełnia swoje obietnice. Oraz o tym, co dla ciebie uczynił do tej pory.

Kiedy czujesz się porzucony przez Boga, ale nadal Mu ufasz, nie bacząc na swoje uczucia, to jest to najwspanialsza forma uwielbienia, jaką możesz Mu zaoferować.
Rick Warren „Życie Świadome Celu”.

sobota, 31 stycznia 2009

Bajkowe półkolonie...

Dwie ośmiolatki siedziały na parapecie. Wygadały na smutne. Podszedłem do jednej z nich i zacząłem zaczepiać. Uśmiechnęła się.
- Co jest, dziewczynki? Nie macie już siły mi dokuczać
Chichotały odpowiadając „mamy”.
- No to dalej! Nie nudzicie się chyba?
- Nie odpowiedziała jedna.
- Aaa! - druga rozdziawiła usta. - Muszę iść się napić wody z szamba!
Zeskoczyła z parapetu i gdzieś pobiegła.

***

- Panie Pawle! Możemy panu wyciąć serce?
- Słucham?
- No serce! Ania go potrzebuje, bo jest chora!
- Nie możecie. Mam tylko jedno serce.
- To może wątrobę?
- Nie. Wątrobę też mam jedną. Mógłbym się najwyżej zastanowić nad nerką.
- Dobra! - wykrzyknęły chórem! - Bierzemy!

***

- Panie Pawle, tu jest umowa dla pana?
Wręczyła mi kartkę papieru i uśmiechnęła się. Za plecami miała kilka koleżanek.
- Jaka umowa?
- Na operację!
Spojrzałem na kartkę i przeczytałem: „Zgoda na wycięcie nerki (prawej). Dostanie ją Ania.”
U dołu strony widniało miejsce na podpis.
Zamurowało mnie.

***

Na zakończenie półkolonii był bal przebierańców. Dzieciaki bawiły się w rytm skocznej, dyskotekowej muzyki, jadły słodycze, brały udział w konkursach i zabawach. Mieliśmy na balu jedną Chinkę, trzy księżniczki, trzy modelki, Piotrusia Pana i Dzwoneczka, dwóch żołnierzy i dwóch piratów, Indianina, Indiana Jonesa, Darth Maula, Darth Vadera i tylko jednego Jedi. Mieliśmy Pippi, czarownicę i diablicę, mieliśmy motylka i aniołka, mieliśmy całe stado przebierańców i czwórkę opiekunów.
Ja tańczyłem z całym tym korowodem postaci z bajek. I byłem szczęśliwy. W tańcu, gdy pot spływał mi po czole a wszystkie barwne postacie tańczyły wokół mnie, poczułem się jak w domu. Poczułem się sobą. Znalazłem chwilę wytchnienia i wiedziałem że niedługo będę tęsknić za tym wszystkim. Tańcząc wśród dzieci, zacząłem wielbić Boga... tak jakbym był jednym z nich.
Chcesz być bliżej Boga? Nie dorastaj za szybko.

środa, 28 stycznia 2009

Kobieta ze snu...

Naprawdę trudno znaleźć w dzisiejszych dniach kobietę. Nie wiem czy dlatego że bycie kobiecą jest trudniejsze niż bycie sexy, czy może dlatego że kobiety nie wierzą w mężczyzn i pochowały się tak głęboko w sobie, że nie potrafią już wrócić do tego co jest kobiece. Pewnie oba powody są przyczyną.

W tym świecie trudno być kobietą. Tak samo trudno być mężczyzną. A to dlatego, że nikt tego nie wymaga. Jest przecież łatwiejsza droga, na skróty. Nie ma na niej odpowiedzialności za drugą osobę, nie ma zobowiązań, nie ma niczego, co mogłoby zniszczyć nasze chore poczucie na temat tego, że wolność to możliwość robienia tego co się chce... (a to akurat definicja egoizmu, a nie wolności). Na tej drodze na skróty nie ma zwyczajnie miłości. Przecież miłość tak wiele wymaga od człowieka.

Więc jak opisać kobietę? Co to znaczy być kobiecą? Trudne zadanie dla mnie. Boję się że wiele z tego co napiszę, może być tylko moim wyobrażeniem na temat tego co kobiece. Ale przecież tak może być... to w końcu mój blog. Jeśli się z tym nie zgodzisz, trudno. Masz do tego prawo.

Kobietę można opisać za pomocą następujących przymiotników: zaradna, pracowita, znająca swoją wartość, troskliwa, kochająca, czuła. Starczy.

Jak widać nie znalazły się tutaj takie cechy jak: seksowna, lubiąca się bawić, twarda, robiąca karierę... dopisz co chcesz. Dopisz cokolwiek z tego, co widzisz każdego dnia na ulicy, w pracy, na imprezie, w kościele...

Zaradna – kobieta musi umieć sobie poradzić w każdej sytuacji. Dla swojego własnego dobra i dla dobra swoich bliskich. Dla dobra tego, co Bóg powierzył jej do zrobienia tu na ziemi. Nie ważne czy będzie to prowadzenie szkółki biblijnej, firmy czy domu. Musi umieć zadbać o siebie, swoich bliskich i swoją misję.
Pracowita – tak wiele trzeba zrobić aby pomóc własnej rodzinie i bliskim... w dzisiejszym świecie mamy wiele obowiązków. Każdy z nas. Ale kiedyś nie było inaczej. Role były inne, ale pracowitość była najcenniejszą cechą, jaką powinna mieć kobieta.
Znająca swoją wartość – tu chodzi o wartość w życiu zawodowym, prywatnym i damsko – męskim. Kobieta powinna wiedzieć jak wiele warta jest dla mężczyzny. Przecież bez kobiet, mężczyźni dawno by zginęli. W każdym aspekcie swojego życia. Możesz traktować to lekko, ubierać w krótsze spódniczki i głębszy dekolt. Możesz rozbierać się przed każdym facetem, który znaczy dla ciebie coś więcej niż „kolega”. Wtedy nigdy się nie dowiesz ile jesteś dla nas warta. Zawsze będziesz dawała się okradać. Ale możesz zachować to wszystko dla jednego, wyjątkowego mężczyzny. Wtedy twoja seksualność ma szansę stać się klejnotem w waszym związku. Każ mu się doceniać, lub omijaj go szerokim łukiem.
Troskliwa – bez kobiet, faceci wymrą dużo szybciej niż w przeciągu jednego pokolenia. Tylko wy jesteście wstanie rozsiewać ten czar, tą troskę. Tylko wy potraficie tak wiązać szaliki, czyścić kurtki z paproszków, poprawiać rozczochrane głowy, martwić się o czerwony nos. Nie rezygnujcie z tego. Niech wam się zawsze chce.
Kochająca – im bardziej się poświęcisz aby okazać że kochasz i szanujesz partnera, tym cenniejsza będziesz w jego oczach. Wiem, wielu facetów myśli że „miłość” to tylko rzeczownik. Ale kobiety znają prawdę. Wiedzą jak kochać. Nie ukrywajcie tego. Tak samo jak czułości.

Kiedyś miałem sen. Śniła mi się kobieta tańcząca na łące. Była ubrana w romantyczną sukienkę, w dłoni trzymała własne sandały. Jej długie włosy rozwiewał wiatr. Była uśmiechnięta i tryskała radością, niewinnością i urokiem. Czy to był tylko sen? Powiedzcie mi że nie...

(10) Dzielna kobieta - trudno o taką - jej wartość przewyższa perły,
(11) serce małżonka ufa jej, nie brak mu niczego,
(12) gdyż wyświadcza mu dobro, a nie zło, po wszystkie dni swojego życia;
(13) dba o wełnę i len i pracuje żwawo swoimi rękami.
(14) Podobna jest do okrętów handlowych, z daleka przywozi żywność.
(15) Wstaje wcześnie, gdy jeszcze jest noc; daje żywność swoim domownikom, a swoim służącym, co im się należy.
(16) Gdy zeche mieć rolę, nabywa ją, pracą swoich rąk zasadza winnicę.
(17) Mocą przepasuje swoje biodra i rześko porusza ramionami.
(18) Wyczuwa pożytek ze swojej pracy, jej lampa także w nocy nie gaśnie.
(19) Wyciąga ręce po kądziel, swoimi palcami chwyta wrzeciono.
(20) Otwiera swoją dłoń przed ubogim, a do biedaka wyciąga swoje ręce.
(21) Nie boi się śniegu dla swoich domowników, bo wszyscy jej domownicy mają po dwa ubrania.
(22) Sama sobie sporządza okrycia, jej szata jest z purpury i bisioru.
(23) Mąż jej jest w bramach szanowany, zasiada w radzie starszych kraju.
(24) Wyrabia spodnią bieliznę i sprzedaje ją, i pasy dostarcza kupcowi.
(25) Dziarskość i dostojność jest jej strojem, z uśmiechem na twarzy patrzy w przyszłość.
(26) Gdy otwiera usta, mówi mądrze, a jej język wypowiada dobre rady.
(27) Czuwa nad biegiem spraw domowych, nie jada chleba nie zapracowanego.
(28) Jej synowie nazywają ją szczęśliwą, jej mąż sławi ją, mówiąc:
(29) Jest wiele dzielnych kobiet, lecz ty przewyższasz wszystkie!
(30) Zmienny jest wdzięk i zwiewna jest uroda, lecz bogobojna żona jest godna chwały.
(31) Oddajcie jej, co się jej należy! Niech ją w bramach wysławiają jej czyny!


(Ks. Przysłów 31:10-31, Biblia Warszawska)

piątek, 23 stycznia 2009

Obrazki z półkolonii...

- Panie Pawle! On mnie zaczepia! - sfrustrowana dziesięciolatka wskazała paluchem na swojego rówieśnika.
- A jak cie zaczepia?
- No biega, łapie, zaplątuje w skakankę! I mówi że jestem głupia!
- To znaczy że bardzo cie kocha.
Dziesięciolatka odeszła wykrzywiając minę. Jej rówieśnik podszedł do mnie ze skakanką i zaplątał mi ją wokół nadgarstka.
- Odszczekaj to pan! - zagroził.
- Hau, hau!

***

- Łał! Skąd pan ma sprężynę? - zaczęła ośmiolatka.
- Wygrałem w konkursie.
- Startował pan w konkursie? Myślałam że są tylko dla dzieci!
- Ja jestem dzieckiem. Przynajmniej staram się być.
- A w jakim konkursie pan startował?
- Tańczyłem z Weronikom.
- A da mi pan sprężynę? - zrobiła oczy jak kociak ze szreka.
- No nie wiem. Podoba mi się. Raczej jej nie oddam.
- To wiem - wyciągnęła rączki i wzięła ode mnie sprężynę. - Podzielimy ją na pół...

***

Usiadłem przy stole i wziąłem sztućce do ręki. Dziewczynki wokół mnie dyskutowały i zaczepiały mnie bez przerwy. Zupa stygła na stole.
- Ja nie będę tego jadła - powiedziała jedna.
- Pyszna, spróbuj! - powiedziała druga.
- No! Ja to już chce dokładkę – dodała trzecia.
- Paweł - zaczęła ostatnia. - Od dziś będziemy cię nazywać „dziadkiem smokiem”.

***

Rozmowa między dzieciakami:
- Czyli tak. Mamy milimetr, centymetr, decymetr, metr, kilometr... hmm co jest dłuższe niż kilometr?
- Dwa kilometry!

***

To dopiero połowa półkolonii... C.D.N.

środa, 7 stycznia 2009

Być mężczyzną

Niektórym osobnikom płci męskiej wydaje się że bycie mężczyzną to kwestia urodzenia. Niestety nie. Twoja płeć jest kwestią urodzenia, ale bycie mężczyzną to kwestia wyboru.
Świat jest pełen psełdofacetów – ludzi, którzy kreują się na bycie mężczyzną według trendów, jakie podaje ten świat. Albo w ogóle nie dorastają do tego aby być mężczyzną. Obce są im słowa odpowiedzialność, troskliwość, wytrwałość, silny charakter. Jeśli Tobie brakuje którejś z tych cech, to znaczy że musisz popracować nad swoją męskością.
Możesz chodzić na siłownię dwa razy w tygodniu, zakładać obcisłe koszulki, fryzować się, zakładać sygnety i kajdan na szyję. Ale to wcale nie świadczy o Twojej męskości. Bycie mężczyzną to kwestia charakteru i samozaparcia. Nie możesz być mężczyzną i jednocześnie nie troszczyć się o swoich bliskich. Nie możesz być mężczyzną i ciągle się bawić, zapominać o odpowiedzialności. Nie zachowujesz się jak mężczyzna gdy siedzisz bez przerwy w pracy aby dać rodzinie pieniądze a nie dajesz im siebie. Mężczyzna, który ugania się za spódnicami to nie jest mężczyzna, tylko półmózg, który zatrzymał się na etapie dojrzewania. To samo jeśli chodzi o dobrą zabawę i alkohol. Zwłaszcza gdy przysłania ci to rzeczy za które (jako mężczyzna) jesteś odpowiedzialny.
Media, moda i cały ten świat robią z ludzi bezwładną masę chodzących kryzysów tożsamości seksualnej. Czas się obudzi, drodzy panowie.
Twardy i wytrzymały, pełen troski o bliskich, odpowiedzialny za siebie i innych, nie bojący się podejmować decyzję, nie bojący się cierpieć, pragnący chronić i pielęgnować życie innych, pełen poświecenia i zawsze stawiający odpowiedzialność ponad dobrą zabawę. Mający własne zdanie i broniący go. Troskliwy kiedy trzeba, potrafiący się wzruszyć do łez. Do tego traktujący kobiety z szacunkiem, jak równe sobie istoty, nie schlebiający bez potrzeby ale szarmancki, oddany ukochanej i stanowczy kiedy trzeba. Taki powinien być prawdziwy mężczyzna.

Zabawne... Jezus Chrystus był taki.

Do bycia mężczyzną, trzeba dojrzeć. Mam nadzieję że i Wam i mi kiedyś to się uda. W każdym razie – mamy dobry wzór.

czwartek, 1 stycznia 2009

Nowy rok, nowe serce

Wszystkiego najlepszego z okazji nowego roku! Mam nadzieję, że będziecie z niego zadowoleni tak jak ja jestem zadowolony z poprzedniego. Chociaż mógłbym godzinami wyliczać wszystkie przykre sytuacje, które mi się przydarzyły, to jednak widzę jak wiele zmian Bóg dokonał we mnie i za to jestem wdzięczny. Bardzo wdzięczny.

Zastanawiam się czy kiedyś miałeś/miałaś złamane serce. Jeśli tak, to wiedz że posiadasz jeden z największych prezentów, jakim mógł obdarzyć Cię Bóg. Chociaż może samo uczucie nie należy do najprzyjemniejszych, to jednak odkrywa ono przed nami jedną z największych tajemnic nieba – cierpienie jakie czuje Bóg gdy odrzucamy Jego miłość. On nie przyjdzie na skargę do Ciebie, nie będzie się wyżalał. Będzie cierpliwie czekać aż znajdziesz dla niego miejsce w swoim życiu.

Od czterech miesięcy odkrywam ten właśnie rodzaj smutku, jaki Bóg nosi w sercu. Jego tęsknotę za naszą miłością. Wiem jak płacze, jak go boli gdy zamiast Niego, wybieram krzywdzenie siebie nawzajem.

Cieszę się że musiałem przez to przejść. Mam nadzieje że po przeczytaniu tego chociaż na chwilę się zatrzymasz i to przemyślisz. A potem zaczniesz nowy rok z nowym spojrzeniem na Niego. Będę modlił się obyś nie był/była tak ślepy/ślepa jak ja i obyś nie musiał/musiała przez to przechodzić. Mam nadzieję że wystarczą Ci moje słowa. On cierpi gdy my go odrzucamy. Bardzo. Jeśli moje słowa Ci nie wystarczą, będę się modlił aby On sprawił aby i Twoje serce zostało złamane.

Moje noworoczne postanowienie nr 1: Przestać tak wiele myśleć o sobie, przestać się skupiać na własnych pragnieniach i własnym, złamanym sercu.
Moje noworoczne postanowienie nr 2: Sprawić ulgę mojemu Bogu walcząc o serca jego dzieci. Chciałbym w tym roku „zarazić miłością do Boga” jak najwięcej osób.