sobota, 22 grudnia 2007

Nadzieja na onkologii...

Dwa dni temu (w czwartek, 20 grudnia) wybrałem się razem z przyjaciółmi do Międzylesia. Naszym celem było zaśpiewani paru kolęd dla dzieciaków przebywających na onkologii w Centrum Zdrowia Dziecka. Spotkaliśmy się o godzinie 19 na holu przy głównym wejściu. Było nas sześć osób (Piotrek, Monika, Jurek z Małgosią, Karolina i ja). Mieliśmy ze sobą torbę pełną cukierków, czerwone czapki z pomponami, białą gitarę i czarny klarnet:). Byliśmy gotowi.


Pamiętam jakie silne zdenerwowanie czułem gdy jechaliśmy ściśnięci w windzie. Pierwszy raz od dawna dopadł mnie tak silny stres. Ale szybko ogarnąłem emocję. Jechałem tam nie sam i wiedziałem że mam na tyle siły aby znieść każdy widok.


Gdy szliśmy korytarzem od razu dorwały nas dzieciaki. Zobaczyły nasze czerwone czapki i zaczęły sypać tekstami w stylu: „Znów jacyś mikołaje?” Widać dosyć często są odwiedzane przez ludzi dobrej woli. Przebiegły przez korytarz w kierunku świetlicy, na której mieliśmy śpiewać. Wszystkie wyglądały na około 8 do 10 lat. Wszystkie biegały w piżamach i nie miały włosów.


Już wtedy, idąc na świetlicę, wiedziałem że będzie dobrze. Że uda mi się być dla tych dzieci silnym i radosnym. One takie były. A Bóg momentalnie wlał w moje serce tyle miłości, ciepła i spokoju, że nic nie było wstanie mnie zniechęcić.


Na świetlicy zaśpiewaliśmy kilka kolęd. Potem jedną chrześcijańską piosenkę a zaraz potem Yuro pokazał dzieciakom jak się robi beatbox. Były zachwycone. Rozdaliśmy cukierki i ruszyliśmy aby zagrać piosenki w kilku pokojach dla tych dzieciaków (i młodych ludzi), którzy nie mogli do nas przyjść.


Tego dnia widziałem wiele uśmiechów na twarzach. I to u osób, które często mają problemy z patrzeniem z nadzieją w przyszłość. Wydaje mi się że tę nadzieję udało nam się przynieść do tego miejsca. Chwała za to Panu.


zbudź się zbudź
powstań chodź
nigdy nie poddawaj się
któż jest taki jak On
w Jego mocy zawsze stój

wtorek, 11 grudnia 2007

Dzień śmierci!

Dziś był dzień pełen śmierci. Umarły te wszystkie problemy i kłopoty na które skarżyły się dzieciaki z mojej świetlicy. I tak Mariolka i Monika wróciły z Domu Dziecka do siebie do domu. Ania pogodziła się z mamą i powiedziała jej mnóstwo ciepłych słów. Karolinka odrobiła -40 punktów poprzez prace na świetlicy i odrabianie pracy domowej. Jednak Bóg nad wszystkim czuwa. I przynosi przełomy w najmniej oczekiwanych momentach. Chwała mu za to! Teraz czas rozprawić się z papierochami, które cześć dziewczyn popala :P

sobota, 8 grudnia 2007

Konferencja

Właśnie wróciłem do domu z Krakowa z dwudniowej konferencji. Global Leadership Summit 2007! (bo tak nazywała się konferencja) było wydarzeniem zorganizowanym dla przywódców, liderów i innych ludzi, którzy pragną służyć drugiemu człowiekowi. Była to konferencja dla młodych liderów kościołów, organizacji charytatywnych, firm i innych, podobnych im organizacji.

Wiele się nauczyłem na tej konferencji. Sam nie wiem ile czasu zajęłoby mi wymienianie tych wszystkich rzeczy, o których Bóg do mnie przemawiał ustami doświadczonych liderów (prowadzących konferencje) oraz osobiście. Chciałem tylko napisać o tych najważniejszych rzeczach, o których miałem okazję się nauczyć podczas każdej z ośmiu sesji.


Sesja 1: Bill Hybels – Wizja, dla której warto umrzeć.
Utożsamiaj się z wizją, którą Bóg kładzie Ci na sercu! Nie bądź jak najemnik, który ucieka gdy owce są zagrożone. Stań i walcz o swoją wizję aż do śmierci (Ew. Jana 10,11-15).


Sesja 2: Carly Fiorina – Trudne wybory.
To, kim jesteś jest darem od Boga dla Ciebie. To, kim możesz się stać jest Twoim darem dla Boga.


Sesja 3: Marcus Buckingham – Teraz zaangażuj swoje silne strony.
W miarę dojrzewania stajesz się tym, kim już jesteś.
Najbardziej możesz rozwinąć to, co jest Twoją silną stroną.
Dobry członek zespołu angażuje swoje talenty aby pomóc grupie.
Uczysz się dobra, szukając dobra.


Sesja 4: John Ortberg – Największe obawy przywódców.
Unikaj tego, co nie jest służbą! Zidentyfikuj to, co można określić jako „Ciemna Misja” i wystrzegaj się tego. Jeśli tego nie zrobisz, nigdy nie będziesz skutecznym i dobrym liderem.
Jeśli mam zginąć, to zginę! (Ks. Estery 4,16).


Sesja 5: Colin Powell – Prowadzenie na najwyższym poziomie.
Przewodzenie to służba.


Sesja 6: Michael E. Porter – Strategia a przywództwo.
Trzeba umieć dobrze czynić dobro. Postaw sobie JASNY CEL i stwórz model rozwiązań, który pomoże Ci go zrealizować.


Sesja 7: Prezydent Jimmy Carter – Budowanie społeczeństwa.
Są problemy, których lider nie może zostawić bez rozwiązania. Musisz starać się rozwiązać je za wszelką cenę.


Sesja 8: Bill Hybels – Cokolwiek robisz, inspiruj!
Inspiracja jest paliwem dla Ciebie i dla ludzi, którym przewodzisz! Inspiruj siebie, inspiruj ludzi a osiągniecie każdy cel!


To wszystko, czym chciałem się podzielić. Mam nadzieje, że te moje notatki z wykładów do czegoś Ci się przydadzą. Niech Cię Bóg błogosławi.

wtorek, 4 grudnia 2007

Siła modlitwy

Wieczór, 23 listopada.

Wczoraj zabrano Mariolkę i Monikę do Domu Dziecka. A dziś pojechałem zobaczyć co u niej słychać. Najpierw porozmawiałem z pracownikiem socjalnym oraz psychologiem – paniami, które opiekują się dziewczynkami. Wszyscy doszliśmy do wniosku że dobrze byłoby współpracować w celu jak najszybszego powrotu dziewczynek do domu. Spytałem czy mógłbym przywieźć do dziewczynek ich przyjaciółki ze świetlicy (Karolinkę i Anię). Niestety dostałem negatywną odpowiedź. Opiekunki doszły do wniosku, że lepiej aby Mariolka i Monika spróbowały się zaaklimatyzować w nowym miejscu. A na gości przyjdzie czas później. Nie nalegałem.

Później poszedłem do pokoju dziewczynek. Ku mojemu zadowoleniu, obie były uśmiechnięte i zadowolone. Cieszyły się że mają okazję odetchnąć od sytuacji w domu. Porozmawialiśmy chwilę o tym dlaczego tu trafiły, jak im się mieszka w nowym miejscu, jakich mają kolegów... cieszyłem się, że są zadowolone.

Później pojechałem na świetlicę. W krótkiej rozmowie z Anią i Karoliną, powiedziałem im że nie uda nam się dziś odwiedzić Mariolki. Były załamane. A po świetlicy zrobiliśmy sobie grupę. Najpierw porozmawialiśmy o tym, jaka jest przyczyna całej sytuacji. I doszliśmy do wspólnego wniosku że to, że spotyka nas w życiu coś złego jest winą innych ludzi lub naszej głupoty. A Bóg się nie wtrąca w nasze życie tak długo, jak długo tego nie chcemy. Potem zaproponowałem dziewczyną, że pojedziemy w trzy miejsca aby się pomodlić. Pierwszym miejscem miał być dom Mariolki i Moniki. Mieliśmy się tam pomodlić o rodziców dziewczynek i o szybkie naprawienie całej sytuacji rodzinnej. Drugim miejscem miał być sąd. Tam mieliśmy się modlić o panią kurator. Ostatnim miejscem miał być dom dziecka, gdzie mieliśmy się modlić o Mariolkę i Monikę. Dziewczyny były bardzo zachęcone. I zanim wyszliśmy do samochodu, chciały się pomodlić. Obie pomodliły się oto, aby miały możliwość zobaczyć Mariolę chociaż przez pięć minut.

Po jakiejś pół godzinie znaleźliśmy się pod domem dziecka. Wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy pod drzwi – dziewczyny miały listy, które chciały przekazać wychowawcy. Najpierw wszedłem ja, aby z wychowawcą porozmawiać. Ku mojemu zdziwieniu ów człowiek zgodził się na piętnastominutowe spotkanie dziewczynek.

Gdy wychodziliśmy z domu dziecka (już po spotkaniu), dziewczyny zaczęły mi dziękować. Odpowiedziałem im że to przecież nie mnie prosiły o to spotkanie. I że to zasługa Pana Boga. Zaraz potem zaczęły dziękować Jemu w modlitwie.

Może myślisz że to zbieg okoliczności? Myśl co chcesz. Ale z takich zbiegów okoliczności składa się moje życie. I ja osobiście widzę w tym działanie mojego Ojca.

czwartek, 22 listopada 2007

Wyczerpany walką...

Ale się wściekł na mnie. Ale chce mi dopiec. Tylko zacząłem pracować, walczyć o dzieciaki i o ich rodziny a tu znów atak, walka, niszczenie i psucie. I tak dziś się sypnęło mnóstwo nieprzyjemnych informacji. Gdy Ania, Karolinka i Mariolka przyszły dziś na świetlicę, oznajmiły wesołym tonem że zwiały dziś z lekcji. Potem wyszły i wróciły około 14:30. Już bez Mariolki. Przyszła za to mama Ani aby porozmawiać o sytuacji w domu. Nie chcę wnikać w szczegóły (zresztą nie mam prawa ich tu wypisywać) ale nad Anią będzie trzeba jeszcze sporo popracować.

Pół godziny po tej rozmowie dowiedzieliśmy się że Mariolka została właśnie zawieziona do Domu Dziecka. Masakra. Byłem pełen siły, a teraz jestem zmęczony. A rano będę musiał dalej walczyć. Najpierw rozmowa z jej kuratorem, potem wizyta u jej rodziców. A na końcu w Domu Dziecka.

Tak to jest gdy się pracuje wśród nieodpowiedzialnych ludzi. Ty wchodzisz tam aby pokazać młodym że można żyć inaczej a potem jakiś dorosły zwali sprawę i musisz patrzeć jak dzieci, które kochasz, cierpią za błędy rodziców.

Jak się teraz czuję? Jestem rozgoryczony, zmęczony, wściekły i chce mi się płakać. Ale poddawanie się nie jest w moim stylu.

poniedziałek, 19 listopada 2007

Świetlica

Udało się! Po ponad czterech miesiącach przerwy ruszyła świetlica. Dziś prezes Chrześcijańskiej Fundacji Radość pan Henryk Podsiadły, przywiózł do Klubu Smok wieelką kanapę. Tym samym otrzymałem ostatni element, który był mi potrzebny do założenia świetlicy. No i jak na komendę przyszły dziś na zajęcia trzy dziewczyny. Więc śmiało można powiedzieć że nowa świetlica ruszyła.

Robocza nazwa świetlicy to Smoczątko. Ale nie jestem pewien czy ta nazwa nie zostanie na stałe. Grunt że się udało. I że wszystko działa. Mamy komputery z internetem, gry i przybory plastyczne, zabawki, kanapę i stolik... normalnie jest wszystko!

Cieszę się... wiecie jakiś czas czas temu Pan powiedział mi że czas najwyższy pozbierać dzieciaki z naszej starej świetlicy. Że czas odnowić to, co zostało zniszczone. I stało się. Błogosławił mnie i prowadził tak długo, aż udało mi się naprawić tą lukę. Teraz czas wziąć się do roboty!

sobota, 17 listopada 2007

Cudownie jest...

Wreszcie Bóg uczy mnie nowych i bardzo ważnych rzeczy. Cudownie jest czuć Jego obecność i troskę. Cudownie jest gdy daje mi nowe wizje i obrazy... gdy mówi do mnie. Jego słowa tak delikatnie wypływają gdzieś wewnątrz mojego serca. Jest w nich tyle pokoju, miłości i ciepła. To naprawdę niesamowite uczucie - zupełnie nie do opisania. Cały topię się gdy słyszę Jego słowa.

Hehe... z tej perspektywy naprawdę śmieszne wydają się te wszystkie osoby, które mówią: "Boga niema". Po niecałych dwóch latach chodzenia Bożymi ścieżkami, Jego obecność jest dla mnie bardziej oczywista niż niejedna prawda udowodniona naukowo.

Dziękuję Ci Panie że jesteś moją siłą każdego dnia.

piątek, 16 listopada 2007

Pierwsza grupa

Udało mi się. Wreszcie przestałem się wykręcać, szukać kolejnych wymówek (że nie mam czasu albo że jestem chory) i zorganizowałem pierwszą grupę. Miała być trzy osobowa, ale nie dotarł do nas jeden chłopak. Pan długo do mnie przemawiał na ten temat. Kazał mi iść do Ani i Łukasza (patrz wpis z 5 listopada 2007 "Nocna wycieczka") i zorganizować dla nich spotkania na których będziemy mogli się dobrze bawić i jednocześnie uczyć się o Bogu. Chęć udziału w grupie zgłosiła także Karolina. I dziś przyszły obie dziewczynki a Łukasz... cóż. Chyba zabłądził gdzieś po drodze. Tak czy inaczej spotkanie było udane.

Najpierw poszliśmy na pizzę. Jako mentor musiałem płacić, ale może jakoś przeżyję tę stratę. Zwłaszcza że później pojechaliśmy w parę miejsc
i długo rozmawialiśmy na temat wiary i Boga. Nie chcę się wdawać w szczegóły. Dziewczynki zadawały mnóstwo pytań i widzę że same pragną aby Bóg dotykał się ich życia. Zrobię wszystko aby znalazły właściwą drogę. A gdy już na nią wejdą, będę ich pilnował aby już z niej nie zeszły. Żeby cała mroczna i nieciekawa okolica w której się wychowały, już nigdy więcej ich nie pochłonęła i nie skrzywdziła.

sobota, 10 listopada 2007

Wizja

Podniosłem wzrok.

Wokół rozciągała się bezkresna równina. Ocean szarej trawy falował targany chłodnym wiatrem. Coraz więcej ciężkich, szarych chmur zwiastowało nadchodzącą burzę. Skrzyżowałem ręce i złapałem za ramiona aby ochronić się przed chłodem. Z moich ust, przy każdym oddechu wychodziła chmurka pary. Upadłem na kolana i spuściłem wzrok w oczekiwaniu na nadchodzącą nawałnicę.

Naglę z mojej lewej strony dostrzegłem tajemniczy błysk. Otworzyłem oczy i ujrzałem postać formującą się z promieni błękitnego światła. Zaraz potem kolejna postać zaczęła pojawiać się z mojej prawej strony. A po chwili kolejne, z przodu i z tyłu. Wstałem na nogi i zacząłem się im przyglądać.

Pierwsza z nich była kobietą. Miała długie, czarne włosy i seksowny strój. Powoli szła w moim kierunku stąpając bosą nogą po wysokiej, szarej trawie.

Druga z postaci była mężczyzną. Miał on na sobie elegancki garnitur a w ręku trzymał walizkę. Jego oczy były schowane za przyciemnianymi okularami.

Trzecią postacią był również mężczyzna. Miał na sobie znoszone ubranie i patrzył zmęczonym wzrokiem. Jego dłonie były delikatne i gładkie. Tak jakby nigdy nie miały nic ciężkiego do zrobienia.

Ostatnia postać to również był mężczyzna. Nosił ramoneskę i podarte dżinsy. Miał niedogoloną twarz i palił papierosa. Na plecach niósł gitarę.

– Chyba będzie burza – rzekł i włożył papierosa z powrotem do ust.

Mężczyzna w garniturze obejrzał się. W tym momencie silniej zwiał wiatr i jego walizka otworzyła się. Wyleciało z niej mnóstwo pieniędzy.

– Cholera – zaklął i spojrzał za banknotami lecącymi w bezkres morza traw. – Na szczęście mam ich jeszcze dużo.

– Bym poleciał – powiedział ostatni mężczyzna patrząc na całą tą sytuację. – Ale mi się nie chcę.

– Leniuch! – krzyknęła kobieta i przeniosła swój wzrok na mnie. W jej oczach płonęło pożądanie.

Postacie powoli zaczęły się do mnie zbliżać. Sam nie jestem pewien w którym momencie zorientowałem się ze mają wrogie zamiary. Wiem tylko, że wtedy było już za późno. W jednym momencie rzuciły się na mnie i zamieniając się z powrotem w strugi błękitnego światła, wniknęły we mnie, jedna po drugiej. Poczułem ból i znów padłem na kolana. Przez moją głowę zaczęło się przewijać tysiące myśli, wspomnień. Nowe życie, przyjemność, sława i fortuna, zero pracy, kobiety i pożądanie, lenistwo, sława, zazdrość, seks, nałogi, światło i ciemność.

– O Boże – wystękałem – pomocy...

Rozłożyłem ręce na boki i strumienie światła wyleciały ze mnie prosto w czarne chmury. Gdy tylko w nich znikły, zaczęło się błyskać. Światła burzy zaczynały swój taniec wśród chmur. Po chwili pierwsze krople deszczu spadły na moją twarz. Jedna po drugiej, coraz szybciej zaczynały gładzić moje policzki i zbolałe ciało. Nie minęło dużo czasu a wokół mnie nie dało się słyszeć nic innego, tylko szum deszczu. A pioruny dalej tańczyły wśród chmur.

– Bożeeeeee! Pomóż miiiiii! – ten okrzyk wyleciał prosto z mojego serca.

Ziemia pode mną zaczęła drgać. Spojrzałem w dół i zobaczyłem jak bliżej nieokreślony kształt rozrywa ziemię i powoli wzrasta zraszany tym deszczem. Wstałem na równe nogi i odsunąłem się kawałek. Kształt dalej wzrastał. Początkowo był to jeden pień. Ale po chwili pojawiły się dwa ramiona. Ta dziwna „roślina” zakończyła swój wzrost będąc dwa razy wyższą ode mnie. Spojrzałem ja jej pień i wyszeptałem.

– Krzyż.

Na jego środku była przybita postać. Zbity i umęczony mężczyzna z którego krew sączyła się po całym ciele. Na jego głowie była korona, cała upleciona z kolców i cierni. Padłem na kolana i zacząłem płakać. Ledwo co podczołgałem się pod krzyż i objąłem go. A gdy Jego krew spłynęła prosto na moje czoło, padłem nieprzytomny.

Gdy się obudziłem, świeciło słońce...

piątek, 9 listopada 2007

Skreślony na starcie

Odłożyłem słuchawkę i poczułem smutek.

Nie rozumiem... naprawdę nie rozumiem dlaczego ludzie z takim strachem reagują na moją osobę. Tak długo jak widzą że nie zaczynam mówić o Jezusie, jest wszystko OK. A gdy tylko zacznę, wszyscy od razu uciekają. Zrywają się na równe nogi i słyszę tylko „wiesz, muszę coś załatwić” albo „yyy... ja nie mogę dłużej zostać, mama dzwoniła” lub „ja nie mam czasu aby się bardziej angażować”.

Najwyraźniej strach towarzyszy wszystkim. A ja pytam: dlaczego? Dlaczego się tak boicie mnie, mojej wiary i rozmów o Bogu w którego (jak mówicie) wierzycie! Dlaczego za każdym razem słyszę teksty w stylu „jestem katolikiem, nie nawracaj mnie”. Myślicie, że wasi księża są lepszymi nauczycielami niż ja jestem, tylko dlatego że mają koloratkę i dyplom? Myślisz, że twój katecheta wie więcej o Bogu niż ja? Myślisz że teraz modli się o ciebie? Dlaczego nie dasz mi szansy?

Dlaczego...

poniedziałek, 5 listopada 2007

Nocna wycieczka

Gdy tylko wyszedłem z pracy uderzyła mnie chłodna fala powietrza. Było pioruńsko zimno. Postawiłem kołnierz w kurtce, ale niewiele to dało - chłód ciągle był bardzo dokuczliwy. W świetle zapalonej latarni udało mi się dojrzeć słup ogłoszeń na którym jeszcze parę godzin temu wieszałem plakaty.
Wraz z pierwszym zrobionym krokiem zacząłem się zastanawiać, czy wycieczka w najbiedniejsze rejony Otwocka o tej godzinie ma sens. Było zimno, ciemno i niezbyt bezpiecznie. Na szczęście szybko przezwyciężyłem te myśli i ruszyłem w kierunku liceum im. Słowackiego. Marsz nie zajął mi długo. Gdy tylko minąłem L.O. skręciłem w zalesiony, ciemny plac na którym znajdował się cel mojej drogi - dom Ani. Chociaż było ciemno, a miejsce to widziałem dwa razy w życiu, to nie miałem większych problemów ze znalezieniem małej, biednej chatki. Zapukałem do drzwi.
Najpierw odezwało się szczekanie jamnika. Zaraz potem w drzwiach stanęła mama Ani. I z miejsca rozwiała moje wszelkie nadzieje.
- Nie ma Ani - powiedziała.
- Oj szkoda. Specjalnie wybrałem zimną, nocną porę w nadziei że schroni się w domu.
- Nieee, a gdzie tam. Ona teraz woli siedzieć poza domem niż w domu.
- Bo ja chciałem ją i Łukasza z sąsiedztwa zaprosić do siebie na wieczór. Obejrzelibyśmy film, później poczytali Biblie. I odwiózłbym ją około 22 do domu.
- Kiedy to?
- W piątek albo w niedzielę.
- Panie Pawle, wie pan ze ja ją chętnie puszczę. Jak tylko będzie pod pańską opieką to nie ma problemu.
- To proszę jej przekazać że tu byłem, że ja zapraszam do siebie na piątek. Niech sobe zarezerwuje czas.
- Z nią jest coraz gorzej odkąd ta świetlica przestała działać. Wagaruje bez przerwy i kłuci się ze mną. I ciągle się zadaje z tą Karolina i Kinią.
- No tak. Ja wiem że te dwie się bardzo stoczyły...
- Ja już myślałam o tym aby Anię wysłać do poprawczaka.
- Nie, tego niech pani nie robi. To może jej tylko zaszkodzić. Ja zrobię wszystko aby wygospodarować więcej czasu, ale poprawczaka niech pani unika jak ognia.
Zapadła chwila milczenia.
- Dobranoc. Ja jeszcze muszę odwiedzić Łukasza.
- Dziękuję panie Pawle. Dobranoc.
Kiwnąłem głową i ruszyłem w kierunku drugiego domu. Gdy wkroczyłem na podwórko, rozległo sie szczekanie psa. Ten był znacznie większy niż jamnik Ani. Na szczęście był uwiązany. Spokojnie wkroczyłem na ganek i zapukałem do drzwi. Otworzył młoda dziewczyna, której zupełnie nie znałem.
- Tak?
- Dobry wieczór, zastałem Łukasza?
- Tak.
Dziewczyna znikła i zaraz potem pojawił się w drzwiach Łukasz.
- Cześć. Masz chwilkę?
- No pewnie - wyszedł na ganek i podał mi rękę. Drzwi zamknęły się za jego plecami i zrobiło się ciszej.
- Słuchaj, nie wiesz co sie dzieje z Anią?
- Widziałem ją dzisiaj. Jechałem sobie na motorynce to ją mijałem. Szła z Karoliną i Kingą.
- Aha. Ja chciałem was zaprosić do siebie na grupkę. Obejrzymy Transformersy, poczytamy Biblię.
- Do ciebie?
- Tak, do Celestynowa. Podjechałbym samochodem...
- O, masz już prawko?
- Mam. Przyjadę po was i odwiozę do domu. W piątek albo w niedzielę. Co ty na to?
- No okej. Ja teraz mam czas, bo już na treningi nie chodze. Znów mam problemy z nogą...
- Przez tamto stare złamanie?
- Tak.
- To współczuję. Będę leciał. Do zobaczenia w piątek.
- No trzymaj się.
Podaliśmy sobie ręce. Łukasz wrócił do domu a ja ruszyłem w stronę miasta. Pod przychodnią czekał na mnie transport.

sobota, 3 listopada 2007

Czekając na jutro...

Właśnie siedzę w domu bez większego celu. Myślałem że spotkam kogoś ciekawego na GG, ale ludzie się nie odzywają. Dlatego zapuściłem ostrą muzykę i czekam na jutro...

A jutro mam głosić kazanie w moim kościele. To już moje trzecie i będzie wyjątkowe. Przez dwa dni przygotowywałem do niego prezentację multimedialną. Kazanie ma być inne, nowoczesne, pełne przesłania dla młodego kościoła. Obawiam się tylko że może okazać się zbyt obszerne. Dziś mówiłem je "do ściany" przez jedną godzinę. Mam nadzieję że ludzie w kościele nie pozasypiają.

I czuję się jakoś niepewnie. Chyba dlatego że zbyt mocno doskwiera mi samotność. I tak siedzę w domu i modlę się aby Bóg wreszcie wyjął moje żebro i stworzył z niego partnerkę na całe życie i nic... zero odpowiedzi. Ale kiedyś się doczekam. Tak czy inaczej pewne jest to, co napisane jest w 1 Księdze Mojżeszowej (Genesis) 2,18 "Niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam".

Dobranoc.

środa, 31 października 2007

Nowe spojrzenie

Wznosiłem piękną budowlę. Przynajmniej taka była ona w moich oczach. To był zamek, cały z czerwonej cegły. Zbudowałem już w nim zachodni mur, dwie baszty i właśnie zacząłem się brać za kawałek mury południowego...
Lokalizacja, też była piękna. Wzgórze z którego rozciągał się niesamowity widok. Horyzont był tak odległy, przestrzeń tak wielka... nic tylko tworzyć coś, co będzie trwać i z czego Bóg będzie dumny. I właśnie wtedy On przyszedł. Jednym dotknięciem ręki zburzył cały zachodni mur. Został jego niewielki fragment i baszta na północnym jego krańcu. Pełen niezrozumienia, spojrzałem w Jego oczy... "Dlaczego?" zapytałem. Podszedł i objął mnie ramieniem, po czym zaprowadził wśród ruin do miejsca gdzie stał jeszcze niewielki fragment muru. "Widzisz?" wskazał palcem na szczyt tego fragmentu. "Tu, jest za mało miłości. Paweł, zbuduj to jeszcze raz." Potem odszedł.

Czasami trudno zrozumieć co Bóg czyni w naszym życiu. Ja już doskonale wiem, że lepiej mu ufać nawet w chwilach złych, niż uciekać, gdy coś się zaczyna walić. Od początku września wiele spraw związanych z moim chrześcijańskim życiem musiałem budować od nowa. To dlatego że mój Tata (ten w niebie) wymaga ode mnie więcej miłości niż do tej pory dawałem.

Wielu ludiom wydaje się że wiara jest trudna. Że trzeba się bardzo starać aby pójść do Nieba, że konieczne jest chodzenie do kościoła, odprawianie modłów, różańców itp. A to bzdura... Jedyne czego potrzebujesz aby wierzyć w Boga, to zrozumieć że On chce wejść z Tobą w bliską relację opartą na miłości. Chodzi oto abyś traktował go jak Tatę, prawdziwego Tatę. Takiego, który skacze z radości gdy osiągniesz jakiś sukces i jest przy tobie gdy płaczesz. To Ojciec, który wybiegnie Ci na spotkanie by chwycić w ramiona, a potem wyprawi ucztę na Twoją cześć. To jest Tata a nie żaden despota, który chce cię zmuszać do religijności. To Tata, który czeka aż zrozumiesz jego miłość i ją zaakceptujesz.

poniedziałek, 29 października 2007

Droga Życia

Około roku 1970 do miasta Otwock sprowadziła się p. Bednarska. Znana wszystkim lepiej kao 'babcia Bednarska' lub 'ciocia Bednarska'. Marzeniem jakie zrodziło się w jej sercu zaraz po wprowadzeniu do tego miasta było założenie kościoła. Nie takiego kościoła jaką zna większość polaków. Babcia Bednarska marzyła o kościele, który byłby wspólnotą a nie świątynią. Marzyła o kościele protestanckim, który byłby światłem pośród ludzi nie rozumiejących na czym polega prawdziwa wiara. Właśnie dlatego babcia Bednarska zaczęła się modlić.

Po kilkunastu latach w służbę w Otwocku zaangażowała się jej rodzina. A w roku 2002 ta wizja wykiełkowała w sercu chrześcijan z Pierwszego Kościoła Chrześcijan Baptystów w Warszawie. Wtedy to zaczęto poważnie przygotowywać się do misji.

Pierwsze spotkania modlitewne o to miasto odbywały się w mieszkaniu babci Bednarskiej oraz domu państwa Radkiewiczów. Niedługo potem w misję w Otwocku zaczęło się angażować coraz więcej osób. Misjonarz ze stanów Steven Reece. Student seminarium teologicznego - Michał Szlachetka. Monika i Piotrek, czyli dzieci państwa Radkiewiczów... i wiele innych osób. Wszystkich połączyło to samo marzenie - nowy kościół.

Misja została utworzona oficjalnie w 2003 roku. Zaczęło się od półkolonii dla dzieci oraz świetlicy. Zaraz potem (przy współpracy z Chrześcijańską Fundacją Radość) ruszyła dystrybucja żywności dla najuboższych rodzin. Kościół powoli się rozrastał.

28 października 2007 roku odbyła się uroczystość pięciolecia działalności misji w Otwocku. I przez te pięć lat, misja stała się na tyle samodzielna że została zarejestrowana jako kościół. Trzydzieści lat modlitw babci Bednarskiej zostało wysłuchane.

Pierwszy Kościół Chrześcijan Baptystów w Otwocku nosi nazwę 'Droga Życia'. Nazwa ta nawiązuje do słów Jezusa z ostatniej wieczerzy opisanej w Ewangelii wg św. Jana. Ta nazwa pokazuje dokładnie jaką drogę obrali członkowie tej wspólnoty i co jest dla nich w życiu najważniejsze.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Dlatego że jestem częścią tej wspólnoty. I jestem z tego bardzo dumny.

To była proźba...

Kilka osób ostatnio prosiło mnie abym zaczął pisać nowego bloga. Mój poprzedni znajduje się na mojej stronie na My Space (www.myspace.com/samotny_wilk) i jest w całości pisany po angielsku. Wielu ludzi nie mogło tego zdzierżyć. Chcieli czytać mojego bloga i żałowali że nie znają tego języka na tyle dobrze, aby sobie poradzić z moimi wpisami. Dlatego właśnie założyłem tego bloga. Mam nadzieje że docenią to wszyscy:) Zatem życzę miłego czytania. Wpadajcie często, czytajcie i komentujcie.