poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Przypowieść o rysunku

- Narysujmy coś - zaproponował starszy brat.
- Dobźe... ale cio? - odpowiedziała pytaniem jego młodsza siostra.
- A co tylko chcesz... może świat?
- Tak! To dobly pomysł. Tu będzie ziemia. Hmmm co dalej blacisku?
- Słońce?
- Uśmiechnięte słonko! Jest! A teraz cio?
- Może jakieś drzewa?
- Tak! Duzio dizew i kse... krzse...
- Krzewów?
- No wlaśnie. I owoce na dziewach. I tawe. Koniecznie tlawe.
- Piękny rysunek... co dalej?
- Jak to cio? Moze.
- Morze? A potem?
- Lyby, i ptaki i koniki, i zwiezątka!
- Super. To chyba już skończone.
- Nie. telaz cas na ludzi i...
- I?
- I nas.
- Nas? A co wtedy będzie? Staniemy się częścią rysunku. To znaczy że nas tu zabraknie?
- Nie - uśmiechnęła się.
- Nie? Przecież nie możemy być jednocześnie w dwóch miejscach.
- Moziemy. To nas rysunek. Moziemy być jego częścią. Kledkami mozemy sie nalysować. Jak wsysko.
- I możemy być jednocześnie tu, jako twórcy, i tam jako zwykły rysunek?
- Tak. Tak jak pan Bóg!
- Pan Bóg?
- On naś nalysowal. A potem nalysowal tez siebie.
- ...

Pozdrawiam wszystkich czytelników mojego bloga.