wtorek, 4 stycznia 2011

Dotyk

Ostanie miesiące były bardzo ciężkie. Dostałem tak potężną dawkę ciosów, że moja wiara trzymała się na włosku. Codziennie tylko oskarżenia, niedowiarstwo, brak czasu na modlitwę. Gdy zaglądałem do Biblii, jej słowa były... bez mocy. Nie ruszały mnie nawet najwspanialsze obietnice. Czułem jak moja wiara umiera. Jak kona na moich rękach i nic nie było wstanie zapobiec katastrofie.

Jeden z ostatnich dni był szczególnie ciężki. Moja ukochana widziała, że coś jest ze mną nie tak. Że jestem “oderwany od rzeczywistości”, jakby nieobecny, zamyślony i smutny. Moja dusza krwawiła i zdychały we mnie resztki nadziei na istnienie Boga i służbę...

Pamiętam moment swojego nawrócenia. Leżałem bezsilny na łóżku. Wszystkie moje plany na życie legły w gruzach, czułem się pusty i wydrążony jak tykwa czy bambus. Wtedy, leżąc na łóżku, podjąłem decyzję o tym, aby swoje życie powierzyć Jezusowi. Powiedziałem mu, że nie chcę takiego życia jakie mam, chciałem aby je zabrał i zastąpił swoim planem. I tak uczynił. Tej nocy, gdy spałem, przyśniła mi się wcześniej wypowiedziana w sercu modlitwa i poczułem jak Bóg mnie dotknął. Moje całe ciało odrętwiało na kilka sekund, poczułem się rozluźniony i odprężony. Było mi dobrze i spokojnie. Gdy się obudziłem, bylem innym czlowiekiem.

Takie doznania powtórzyły się w moim życiu jeszcze kilka razy. Zawsze we śnie. Zawsze pojawiały się jako odpowiedź na jakąś modlitwę. Kiedy modliłem się o charyzmaty, o glosalię. Bóg odpowiedział mi również “dotykając” mnie we śnie. Innym razem poczułem jego palec, gdy długo pościłem o sprawy kościoła. Modliłem się wówczas o długi, wyraźny znak. I otrzymałem go - odkładnie takie same uczucie odrętwienia, dreszczu przechodzącego przez całe ciało. Tym razem było dużo dłuższe.

W ostatnich dniach prawie umarłem duchowo. Kładąc się do łóżka, toczyłem batalię przy ostatnim szańcu, którego świat i racjonalizm nie mogły obalić - nawrócenie świętego Pawła. I świadectwo jakie dawali pierwsi apostołowie. To były momenty w historii kościoła, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż przez ingeręcję Boga. Ten szaniec właśnie upadał - czułem jak coś we mnie walczy oto abym zignorował fakty nawrócenia Pawła i nawrócenia uczniów Jezusa, którzy z tchórzliwych żebraków stali się nieustraszonymi apostołami, gotowymi na śmierć dla ewangelii.

Tuż przed zamknięciem oczu, przed zaśnięciem, pomodliłem się mówiąc Bogu, że nie mam siły się bronić. Powiedziałem mu, że jest po mnie, że nie moja wiara się skończyła i jeśli czegoś nie zrobi, odejdę.

Pojawił się nad ranem. Najpierw przyśniła mi się wypowiedziana wcześniej modlitwa. Potem sekunda ciszy. I momentalnie poczułem jak całe ciało mi odretwiało i przeszedł mnie dreszcz. W mojej głowie rozbłysło światło i poczułem si e odprężony i spokojny. Trwało to może piec sekund. Potem się obudziłem. Byłem zdziwiony, że nie unoszę się pod sufitem, gdyż tak się czułem jeszcze kilka sekund temu. Wiedziałem, że On mnie dotknął. I byłem w szoku. Okazało się, że jednak istnieje i nie zapomiał o mnie i moich zmaganiach.

Nim wstałem, miałem mnustwo sił. Teraz znów jestem spokojny, pełen wiary. Znów pewien swojego powołania i posłannictwa. Znów się szczerze uśmiecham. Mimo że On nie zrobił nic wielkiego. Tylko mnie dotknął.