wtorek, 25 października 2011

Oto ciało moje...

Jestem sceptykiem co do powszechnego rozumienia ostatniej wieczerzy. Ludzie nie przejmujący się zbytnio symboliką lubią nadawać prosty kształt rzeczą trudnym do interpretacji. I tak najłatwiejszym wyjaśnieniem dla skomplikowanych słów i gestów stała się przemiana chleba w ciało i wina w krew - transsubstancjacja.

Nie dyskredytując tych, którzy wierzą w takie znaczenie ostatniej wieczerzy, chciałbym napisać o symbolice tego wydarzenia. Symbolice, która dla mnie jest sednem całej historii.

Jezus miał to do siebie, że wiele rzeczy mówił w przypowieściach. Nie każde jego słowo należy brać dosłownie. Większość z jego nauk jest tak głęboka, że nawet po kilkakrotnym przeczytaniu potrafimy doszukać się czegoś nowego. Moim niesamowitym odkryciem było zrozumienie przypowieści opowiedzianej podczas ostatniej wieczerzy. Jezus wziął chleb i podzielił go między uczniów mówiąc: "to ciało moje". Gdy dzielisz z kimś chleb, rodzi się więź. Nie podzielisz pokarmu z każdym. To musi być gość, przyjaciel, członek rodziny, ktoś ważny. Ktoś z kim łączy cię, lub ma połączyć jakaś relacja. Gdy Jezus dzielił chleb, narodził się kościół - ciało Chrystusa. Jezus maił wkrótce zostać zabrany. Apostołowie zostali wybrani aby stać się naśladowcami Mistrza. Aby stać się jego ciałem. Aby stać się nowego rodzaju wspólnotą, która jest sumą współpracy jej członków i relacji z Bogiem.

To wszystko na ten temat? Nie. Ale wszystko co chciałem napisać w tym poście.


niedziela, 11 września 2011

Jak Bóg nagradza za "kłamstwo"

Na początku Drugiej Księgi Mojżeszowej (Exodus) została spisana niesamowita historia. Rozpoczęła się ona gdy król egipski przestraszył się tym, że w Egipcie lud żydowski bardzo się rozrósł. Postanowił on nałożyć na Żydów przymus dodatkowej pracy aby ich zamęczyć. Gdy plan zawiódł, król wymyślił kilka innych sposobów na dokuczenie Żydom. Między innymi zawezwał dwie położne i rozkazał im zabijać każdego męskiego potomka, który się urodzi wśród Izraelitów. Położne nie posłuchały rozkazu króla. Wymyśliły sprytne kłamstwo aby wymigać się od przykrego obowiązku. I, jak jest napisane dalej, Bóg je za to nagrodził.

Ostatnio słuchałem wypowiedzi jednego starego mnicha, który opowiadał jak w czasie wojny jego zakon ukrywał Żydów przed nazistami. Mówił o kłamstwie i prawdzie - o tym, że chronienie ludzkiego życia w takiej sytuacji można uznać za kłamstwo z materialnego punktu widzenia. Jednak gdy spojrzymy na te sprawy przez pryzmat moralności lub duchowości - kłamstwo staje się zasługą. Czy jest to wybór mniejszego zła? Nie do końca.

Człowiek ma obowiązek mówić prawdę, ale przede wszystkim ma obowiązek prawdy strzec. Jeśli prawdę chce posiąść ktoś zły - zbrodniarz, morderca, etc. - i użyć jej aby wyrządzić zło, nie wolno nam prawdy oddać! Ona się po prostu takiemu człowiekowi nie należy.

sobota, 3 września 2011

Pierwszy września

Pierwszego września poczułem się jak uczeń. Stanąłem w gromadzie młodzieży, która uczęszcza na zajęcia do Ogniska Wychowawczego w Świdrze i kazano mi odśpiewać hymn. I przypomniały mi się wszystkie te lata spędzone w podstawówce i liceum - niby skończyło się kilka lat temu a wydaje się takie odległe. A teraz znów w szkole - tym razem jako Wychowawca i Pracownik Socjalny w jednym. Coś czuje, że te wszystkie lata gdy zachodziłem za skórę moim nauczycielom zaczną się na mnie mścić.

W pracy w handlu międzynarodowym nie utrzymałem się długo. To z powodu nieporozumienia z pracodawcą - nie chcę dużo o tym pisać. Fakt pozostaje faktem - podziękowano mi za współpracę. Wróciłem więc do pracy wśród młodzieży. Mój łeb, zawsze pełen świeżych pomysłów, trafił do miejsca, które potrzebuje innowacji. Mam szczerą nadzieję, że nie utonę w papierach i sprawach socjalnych i że uda mi się dać z siebie więcej niż tylko siedzenie za biurkiem (do którego się nie nadaje).

A pierwszego września, w progu szkoły powitała mnie garstka moich starych wychowanków. Uczą się w tej szkole a po lekcjach zostają na zajęciach w grupach. Chyba dalej będę trzymał pieczę nad częściach "Starej Wiary" z którą pracowałem przed kilkoma miesiącami.

I jak ja się z tym czuję? Dziwnie. Wielki świat biznesu zakołował mi w głowie. Zarobki z astronomicznych zamieniły się w zwykłe. A czuję się dobrze w tym miejscu, do którego trafiłem. Jeżeli atmosfera nie ulegnie zmianie, zostanę tam na dłużej. Przynajmniej mam taką nadzieję.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Zmian ciąg dalszy

The only constant is change
Nothing remains the same
The only constant is change
There is only growth or decay
- As I Lay Dying -

Jednego dnia myślisz, że życie się ustabilizowało i zaczynasz nowy rozdział, drugiego okazuje się, że ciągle jesteś w pół drogi do celu. Męcząca perspektywa. Jednak tylko ona się rysuje w moim życiu. Muszę się przygotowa“ na zmian ciąg dalszy, gdyż jeszcze Bóg nie doprowadził mnie do upragnionego miejsca. I tak myślę, że w życiu musimy być bardzo elastyczni. Zmiany są jakby jedyną stalą wpisaną w nasza codzienność. Czas aby się oswoić z tą myślą.

Ciekawe, że podobnie sprawy się mają z naszymi sercem oraz wiarą. One są w nieustannym ruchu. Każdego dnia coś się z nimi dzieje i następuje tylko wzrost lub rozpad. To tak jakby serce chybotało się raz w przód, raz w tył jak beczka na pokładzie okrętu, który płynie przez wzburzone morze.

Jesteśmy zawsze o krok bliżej celu, lub robimy krok w tył. Nie istnieje taki moment w naszym życiu, że sumienie lub wiara są w stanie spoczynku. Tak więc dbajmy o siebie.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Żyjąc obok cudów

Cud na cudzie... przez ostatnich kilka dni otrzymuje wiele informacji na temat dziejących się w koło cudów. A to komuś ręka urosła, a to ktoś został uzdrowiony z alergii. Kogoś innego Bóg dotknął lecząc schorowane nerki. A wczoraj oglądałem Pulp Fiction w którym jeden z głównych bohaterów za interwencję Boga uznał moment, w którym osoba celująca mu z pistoletu prosto w twarz, oddała sześć strzałów i nie trafiła. I zadaje sobie pytanie... co chcesz mi tym pokazać Boże?

Może to, że ciągle jest żywy i gotowy ingerować w życie ludzi. Nawet w momentach, w których my najmniej byśmy się spodziewali. Osobiście widziałem w życiu niewiele nadnaturalnych, Bożych interwencji. Na pewno zbyt mało aby mogło to przekonać sceptyka do wiary. Ich zresztą nawet i największy cud nie przekonałby do wiary.

Wierzy się sercem i umysłem. Nie poznaniem i zmysłami. I nawet osoba, która doświadczyłaby na sobie wielkiej ingerencji nadnaturalnej, nie uwierzy jeśli jej serce będzie zamknięte. Nie warto więc czekać na cud. Lepiej pracować nad własnym sercem, przygotowywać je na kontakt z Nim.

Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu. Lecz Abraham odrzekł: Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać. Tamten rzekł: Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki. Lecz Abraham odparł: Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają. Nie, ojcze Abrahamie - odrzekł tamten - lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą. Odpowiedział mu: Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą. (Łuk 16,19-31)

środa, 25 maja 2011

Zmiany, zmiany, zmiany...

Minął miesiąc od ostatniego wpisu. Znów zrobił się zastój a nie lubię tego bardzo. Staram się jak mogę zachować jakąś regularność we wpisach. Ostatnio jednak dużo się wydarzyło i nie miałem czasu przysiąść na chwilę aby napisać jakiekolwiek wyjaśnienie. Postaram się streścić w tym wpisie wydarzenia z ostatniego miesiąca.

Zaczęło się od modlitwy. Kilka nocy pod rząd skarżyłem się Bogu na zastój w moim życiu. Czułem się wyczerpany pracą, służbą, brakiem perspektyw... byłem zawieszony gdzieś pomiędzy rzeczywistością i pragnieniami rozwoju, przygotowania do ślubu, etc. Czułem się jak dzikie zwierze, zamknięte w klatce. Jak kwiat, który zaczął wzrastać pod asfaltem i nie może się przebić do słońca. Byłem bezsilny wobec wszystkiego wokół.

Zacząłem się modlić o to, aby Bóg pozwolił mi na zmianę otoczenia, na uwolnienie. Potrzebowałem tego, bo moja wiara słabła z każdym dniem - była jak masło rozsmarowane na zbyt wielu kromkach chleba. Bóg zareagował zdumiewająco szybko. Zawsze zwlekał w moich sprawach. Tym razem zadziałał zanim skończyłem się modlić.

Po zamknięciu Klubu Smok (i mojej świetlicy) remont trwał i trwał. W trakcie owych prac dostałem wiadomość od mojego przyjaciela, że u niego w firmie jest rekrutacja i poszukują kogoś na stanowisko managera. Skorzystałem z okazji, złożyłem CV i zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną. Nowa praca była mi potrzebna abym mógł myśleć o ślubie. Miałem pewność, że świetlica nie ruszy z powrotem do września co da czas dyrekcji OCK na znalezienie kogoś na moje zastępstwo.

Dostałem nową pracę. Tydzień później przeprowadziłem się do Warszawy aby na okres próbny zamieszkać u mojego przyjaciela Joe. Dzięki temu do pracy zacząłem dojeżdżać w 20 minut. Mam też czas na spotkania z Ukochaną oraz czas na samotne spacery po mieście. Mam również możliwość spotykania się z młodzieżą w weekendy, dojeżdżania na nabożeństwa do Otwocka i perspektywę grupki w miejscu zamieszkania. A dziś udało mi się trafić do kościoła ulicznego, który organizuje środowe nabożeństwa w centrum Warszawy.

Zostałem uwolniony... oddycham, żyję, mam świetną pracę i masę perspektyw. Momentami czuje się jak na wakacjach. Innym razem jak w szkole biznesu gdyż w pracy wszyscy są pomocni i wyrozumiali dla mnie - nowego kolegi bez doświadczenia.

I dziękuję Bogu za uwolnienie.


piątek, 22 kwietnia 2011

Obsesja

Tak bardzo potrzebuję się zbliżyć...
Dziś wielki piątek. Większość chrześcijan rozpamiętuje dzień śmierci Jezusa. Część z nich rozumie nawet co zaszło tam, dwa tysiące lat temu na krzyżu. A ja ciągle nie do końca...
Jak mogę się zbliżyć bardziej do Jego tajemnicy? Jak mogę ogarnąć to, czego nie potrafię, rozproszony troskami dnia dzisiejszego. Codziennie staram się wyrwać z łańcuchów i biec w Jego kierunku i codziennie okazuje się, że jestem w tym samym miejscu lub o krok dalej. Moje pragnienie pozostaje niezaspokojone a życie rozbite na kawałki z powodu "tu i teraz". I tylko to pragnienie tli się we mnie niegasnącym płomieniem - głód Boga. Dla mnie jego obecność jest realną potrzebą tymczasem On ciągle jest niedostępny ponieważ... nie potrafię przekreślić swojego życia? Zdawało mi się, że już dawno to zrobiłem. I od jakiegoś czasu codziennie wraca do mnie to przeświadczenie, że WSZYSTKO JEST BEZ WARTOŚCI w porównaniu z tym, co dokonało się na krzyżu. Nic nie jest wstanie przynieść mi satysfakcji. Nic nie zaspokoi tego głodu. Codzienność może go tylko przytłumić - zadziałać jak środek przeciwbólowy. Lecz głód będzie ciągle powracał, ciągle się nasilał. Jestem tego pewien, gdyż powraca nieustannie od wielu lat.
Dziś wielki piątek. Większość chrześcijan rozpamiętuje dzień śmierci Jezusa. Ja pamiętam codziennie.

Jezu... tak bardzo Cię kocham... tak bardzo tęsknie.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Pokora

Możesz być arogantem, ignorantem, egoistą... możesz być cynikiem i możesz nawet oszukiwać sam siebie, że się do tego nadajesz. Możesz się pysznić swoją wiedzą, wykształceniem i doświadczeniem. To nie uczyni z ciebie lidera. Nie uczyni przywódcy. To za mało, gdy brak ci fundamentu. Jest nim pokora - bez niej szybko staniesz się niepopularnym lub nawet znienawidzonym przywódcą. Bez niej nie będziesz wstanie być przykładem. Bez niej - mówiąc krótko - nie nadajesz się. I lepiej dla ciebie, jeśli zrozumiesz to zanim zabierzesz się za prowadzenie innych.

Świat wypaczył pojęcie pokory. Dziś bycie pokornym jest tożsame z byciem słabym. Cóż - cnota pozostanie cnotą, nie ważne jak inni będą się starać aby zrobić z niej słabość. Wielu myli pokorę z poczuciem niskiej wartości i stąd ten błędny pogląd. Pokora nie zaczyna się tam, gdzie wmawiasz sobie, że się nie nadajesz, że nie masz odpowiednich cech czy predyspozycji. To wszystko jest skierowane przeciw tobie a pokora, która jest cnotą, jest twoim sprzymierzeńcem. Więc gdzie się zaczyna? Myślę że w odpowiednim podejściu do powierzonego ci zadania i (co najważniejsze) w odpowiednim podejściu do powierzonych ci ludzi. Zanim staniesz się liderem, musisz zrozumieć wagę swojego zadania i poczuć się odpowiedzialnym za jego wykonanie i za przeprowadzenie osób, które wykonują drobniejsze czynności. Jako lider jesteś odpowiedzialny i za wykonanie zadania i za osoby, które prowadzisz. Przed kim jesteś odpowiedzialny? Przed Bogiem? Historią? Przełożonym? Własnym sumieniem? To drugorzędna sprawa. Jeśli jako lider nie akceptujesz zwierzchności to kaleki i słaby z ciebie lider. Jeśli Bóg jest dla ciebie zbyt abstrakcyjnym punktem odniesienia, gdyż masz słabą wiarę lub wcale nie wierzysz, to trudniej będzie ci stać się liderem, który będzie prawdziwie szanowany.

Są dwie pokory. Jedna względem ludzi. Druga względem Boga. Pierwsza jest pożyteczna, druga konieczna. Ta pożyteczna jest warta nabycia ponieważ ułatwia życie. Jeśli traktujesz drugiego człowieka z szacunkiem i czujesz się wobec niego sługą, masz predyspozycje aby w przyszłości stać się dal niego liderem. Musisz tylko nabyć jeszcze trochę mądrości, wiedzy i miłości. Ale najważniejsze jest to, że masz w sobie pokorę.

  Druga pokora - ta względem Boga, ta konieczna - jest zupełnie czymś innym. Przejawia się w służbie dla Niego, w oddaniu mu całego siebie. Święty Jan pisał, że prawdziwa miłość usuwa bojaźń. Pokora zaś ma wiele wspólnego z miłością. One są od siebie zależne i w chrześcijańskim życiu są jak dwa organy pełniące inną funkcję w tym samym organizmie. Ale jeśli boże zasady są dla ciebie najważniejsze w życiu i jednocześnie zdajesz sobie sprawę z tego, że bez Boga nic byś nie miał i niczego byś nie osiągnął, że nigdy nie uda ci się uzyskać zbawienia bez jego pomocy - to znaczy, że masz w sobie pokorę.

czwartek, 31 marca 2011

Remont

Klub Smok w remoncie. Od dwóch tygodni jestem w pracy odpowiedzialny za demolkę. Obecnie jestem na etapie zeskrobywania farby ze ścian. Wszystko z powodu decyzji straży pożarnej, która zamknęła klub i świetlicę z powodów bezpieczeństwa. Dzieci się rozpierzchły i nie wiem gdzie są, co robią. Dziś odwiedziły mnie dwie wychowanki. chciały sprawdzić jak długo potrwa remont i kiedy uda się zorganizować jakieś spotkanie - odczuły, że więzi się zrywają i grupa powoli rozpada. Umówiłem się z nimi, że zorganizujemy spotkanie w przyszłą sobotę. Mam nadzieję, że nic nie stanie nam na przeszkodzie i do spotkania dojdzie.

Monotonna, fizyczna praca jest wyczerpująca. przynajmniej dla mnie - nie jestem przyzwyczajony do remontów. Zwłaszcza tak długotrwałych. Codziennie około 5 godzin skrobania farby, wydłubywania drewnianych kołków ze ścian, przenoszenia mebli i rupieci... człowiek naprawdę może się czuć wyczerpany po takiej pracy. Nie jest łatwo, lekko...

Trochę jak w chrześcijańskiej codzienności. Gdy człowiek się decyduje na chrześcijaństwo, decyduje się na bycie kimś na kształt robotnika. Nie dość, że na co dzień staje w opozycji do "moralnych" standardów świata, to jeszcze zgadza się an wieczne remontowanie swojego wnętrza, swoich cech charakteru i osobowości. To nie jest lekkie życie. Ja do dziś się łapię na tym, że w wielu miejscach swojego JA, nie dokonałem żadnego remontu. Tak jakby stara farba, która nie nadaje się do niczego, nie chciała odpaść mimo, że zdzieram ją ładnych parę godzin. A gdy wreszcie odpadnie z powierzchni 10 cm2, to okazuje się to żadnym sukcesem, bo ściana ma 8 m2 i jest pierwszą z czterech. Takie życie potrafi zmęczyć. Ale wiem, że pomimo wszystkich upadków i ciężaru, jest to jedynie słuszna droga - innego życia sobie nie wyobrażam.

Jeden rockman powiedział kiedyś, że człowiek gdy staje się chrześcijaninem, to nie znaczy że staje się dobrym człowiekiem. To znaczy, że będzie miał trudniejsze życie. Remontując świetlicę i myśląc nad swoją życiową drogą, zaczynam w stu procentach rozumieć o co mu chodziło.

wtorek, 15 marca 2011

Przypowieść o bliźniętach

Niektóre słowa nie powinny zostać zapomniane. Ten tekst nie jest mój - wyciągnąłem go z bloga starej przyjaciółki i mam szczerą nadzieję, że za ten mały plagiat nikt się na mnie nie obrazi. Nie znam prawdziwego autora, nie wiem czy w ogóle można tę krótką przypowieść znaleźć gdziekolwiek w internecie. Wiem, że warta jest przeczytania i dłuższej chwili refleksji. Swojego czasu była ona dla mnie wielką inspiracją i uspokojeniem. Zapraszam do zapoznania się z dialogiem, jaki toczyły dwa bliźnięta w łonie matki.

- Ty wierzysz w życie po życiu?
- Oczywiście! Tam musi coś być. Myślę, że jesteśmy tu po to, aby się przygotować do następnego życia!
-To głupie! Nie będzie żadnego następnego życia! Niby jak ono miałoby wyglądać?
- Nie wiem. Ale na pewno będzie tam więcej światła. I może będziemy mogli biegać na nogach i jeść za pomocą ust!
- To co mówisz nie ma sensu! Bieganie jest niemożliwe! I kto ci podsunął myśl, że ustami da się jeść?!
- Nie wiem jak tam będzie. Ale na pewno zobaczymy mamę i na pewno ona będzie się nami opiekować!
- Mamę? Ty wierzysz w mamę? Wolne żarty. I jaka ona jest twoim zdaniem?
- Ona jest wszędzie wokół nas! Ona powołała nas do życia. Nie moglibyśmy żyć bez niej...
- Nie wierzę ci! Nie widziałem mamy. Nie masz żadnego dowodu na jej istnienie! Ona nie może być prawdziwa!
- Co? Ale przecież kiedy jesteśmy cicho,można usłyszeć jak śpiewa albo jak nas dotyka. Myślę, że prawdziwe życie zacznie się dopiero potem...

Pozostawiam to bez komentarza i pozdrawiam wszystkich czytelników.

piątek, 11 marca 2011

Dom

Moim celem jest miłość. Doskonalić się w niej, na wzór Jezusa, który nauczał o niej całe swoje życie. Nauczał nie tylko słowem ale i przykładem. Żadnego ze słów nie rzucił na wiatr - wszystko miało sens i było wartościowe. Do tego podparte przez przykład płynący z jego własnego życia. Miłość, która wiedzie na krzyż.

Ile taka miłość kosztuje? Wszystko co masz. A ile jest warta? W oczach ludzi niewiele, ale wszystko zależy od tego z kim rozmawiasz. Dla jednych jest frajerstwem i marnowaniem życia. Dla innych największym błogosławieństwem. Co najgorsze, ludzie tracą wiarę w taką miłość. Oddanie, zapominanie o sobie, poświęcenie i kochanie to dla wielu ludzi abstrakcja. Wyzwanie jakie stawia przed nimi miłość, jest zbyt wielkie aby byli wstanie je ogarnąć. Tym bardziej gdy powie im się, że miłość to przykazanie i każdy ma obowiązek kochać. Prawda jest taka, że każdy chce być kochany. Jednocześnie wszyscy uciekają od obowiązku kochania. Łatwo się ucieka od trudnej prawdy.

Łudzimy się twierdząc, że da się żyć nie kochając. Ale powoli stajemy się mistrzami w "nie kochaniu". Trzeba tylko kilku regulacji społecznych, aby nauczyć ludzi co wolno a czego nie wolno. Nie wolno kraść, zabijać, przeklinać, oszukiwać i wyzywać ludzi. Nie wolno tego i tamtego. Nie wolno, nie wolno, nie wolno. Zabawna jest ludzka pomysłowość jeśli chodzi o obchodzenie przykazania miłości. Najpierw istniało tylko ono, przykazanie zamknięte w jednym słowie: "KOCHAJ". Dla nas okazał się za trudne. Więc Bóg je opisał za pomocą dziesięciu innych, drobniejszych przykazań. Ale dla nas ciągle jest to za trudne, więc zrezygnowaliśmy z kochania, zastępując je swoimi przepisami: kodeks karny, kodeks rodzinny, kodeks postępowania administracyjnego, kodeks, kodeks, ustawa, ustawa, kodeks, rozporządzenie i jeszcze jedna ustawa... Po co to wszystko? Nie prościej nauczyć się kochać? Nie prościej zrozumieć, że kochając drugiego człowieka nigdy nie wyrządzisz mu krzywdy?

Oczywiście kochanie nie jet takie proste. To nie tylko uczucie, ale i działanie. Kochać też trzeba umieć. A proces nauki jest długi i trudny. Są jednak nauczyciele pokroju Jezusa, którzy wiedzą z czym miłość się je. I - dzięki Bogu - ich wiedza nigdy nie była płatna. Można się tego nauczyć. I na pewno jest to prostsze niż wkucie na pamięć całego prawodawstwa i zastosowanie się do niego.

Świat staje na głowie, jeśli chodzi o miłość. Już nie jest ona kojarzona z oddaniem, poświęceniem, troską. Jest kojarzona z seksem, muzyką pop i młodzieńczym uczuciem, które doprowadza do euforii jak jakiś narkotyk. Miłość to coś więcej niż zakochanie. Nie można jej traktować jak produktu handlowego kojarzonego z ludzką seksualnością. To jest patologia. I to najgorsza jaką ludzie wymyślili. Degradacja i dewaluacja tego, co w tym świecie jest najbardziej wartościowe i najpiękniejsze. Nie dajcie się w to wciągnąć! Tylko Bóg wie czym jest miłość. Tylko Biblia odkrywa całą prawdę na jej temat.

Ćwicz się w miłości. Nie pozwól aby prawda o niej została zapomniana, by uległo zdewaluowaniu wszystko, co wiemy na jej temat. Usiądź do Biblii, poczytaj trochę. Może się okaże, że to wcale nie taka zła lektura. Może cię czegoś nauczy. Może poczytasz coś o Jezusie, odkryjesz jaki był i co nam zostawił. Może nawet dojdziesz do wniosku, że faktycznie był ucieleśnieniem miłości i najdoskonalszym wzorem pośród wzorów. Jeśli wierzysz, że miłość może być odpowiedzią na problemy, z którymi się borykasz w swoim życiu, nie pozwól sobie przysłonić prawdy. Szukaj miłości. Uczyń ją celem swojego życia, swoim stylem! Zrobisz coś szalonego, coś trudnego i niepopularnego. Ale gwarantuję ci, że w krótkim czasie poczujesz się wolny. I odnajdziesz swoje miejsce. Swój dom.

Zespół Underoath... każde słowo tej piosenki krzyczy.

wtorek, 8 marca 2011

Dzień kobiet

Właśnie minął dzień kobiet. Święto wyjątkowe i zarazem dziwne. Wyjątkowe, bo przypomina panom jak powinno się traktować kobiety. A dziwne, ponieważ w ogóle nie powinno istnieć. Podobnie jak walentynki, jest to święto, które powinno być codziennie.

Chciałem zrobić jakiś prezent paniom, które czytują mojego bloga. Stwierdziłem, że zapewne niewiele z Was, drogie czytelniczki, ma na tyle cierpliwości aby wertować całego mojego bloga, a gdzieś tam, w archiwum postów jest chowany wpis, który w swoim czasie otrzymał wiele komentarzy i wywołał szereg pozytywnych reakcji ze strony kobiet. Post ten, zatytułowany "Być mężczyzną" prezentował gatunek facetów obecnie na wymarciu i apelował do mężczyzn aby się ogarnęli. Post ten, w całości zamieszczam poniżej (uczyniwszy tylko drobne poprawki stylistyczne). Mam nadzieję, że będzie to dosyć miły prezent na dzień kobiet. W razie czego, będziecie mogły posadzić własnego samca przed ekranem komputera i rzec: "Masz, czytaj! Może to ci oczy otworzy". Chociaż serdecznie Wam życzę, abyście nigdy nie musiały tego robić. Abyście trafiły w życiu na prawdziwych mężczyzn.


Post z dnia: środa, 7 stycznia 2009
Być mężczyzną
Niektórym osobnikom płci męskiej wydaje się że bycie mężczyzną to kwestia urodzenia. Niestety nie. Twoja płeć jest kwestią urodzenia, ale bycie mężczyzną to kwestia wyboru.
Świat jest pełen psełdofacetów – ludzi, którzy kreują się na bycie mężczyzną według otaczających nas trendów. Inni w ogóle nie dorastają do t bycia mężczyzną. Obce są im słowa odpowiedzialność, troskliwość, wytrwałość, silny charakter. Jeśli Tobie brakuje którejś z tych cech, to znaczy że musisz popracować nad swoją męskością.
Możesz chodzić na siłownię dwa razy w tygodniu, zakładać obcisłe koszulki, fryzować się, zakładać sygnety i kajdan na szyję. Ale to wcale nie świadczy o Twojej męskości. Bycie mężczyzną to kwestia charakteru i samozaparcia. Nie możesz być mężczyzną i jednocześnie nie troszczyć się o swoich bliskich. Nie możesz być mężczyzną i ciągle się bawić, zapominać o odpowiedzialności. Nie zachowujesz się jak mężczyzna gdy siedzisz bez przerwy w pracy aby dać rodzinie pieniądze a nie dajesz im siebie. Mężczyzna, który ugania się za spódnicami to nie jest mężczyzna, tylko półmózg, który zatrzymał się na etapie dojrzewania. To samo jeśli chodzi o dobrą zabawę i alkohol. Zwłaszcza gdy przysłania ci to rzeczy za które (jako mężczyzna) jesteś odpowiedzialny.
Media, moda i cały ten świat robią z ludzi bezwładną masę chodzących kryzysów tożsamości seksualnej. Czas się obudzi, drodzy panowie.
Twardy i wytrzymały, pełen troski o bliskich, odpowiedzialny za siebie i innych, nie bojący się podejmować decyzję, nie bojący się cierpieć, pragnący chronić i pielęgnować życie innych, pełen poświecenia i zawsze stawiający odpowiedzialność ponad dobrą zabawę. Mający własne zdanie i broniący go. Troskliwy kiedy trzeba, potrafiący się wzruszyć do łez. Do tego traktujący kobiety z szacunkiem, jak równe sobie istoty, nie schlebiający bez potrzeby ale szarmancki, oddany ukochanej i stanowczy kiedy trzeba. Taki powinien być prawdziwy mężczyzna.

Zabawne... Jezus Chrystus był taki.

Do bycia mężczyzną, trzeba dojrzeć. Mam nadzieję że i Wam i mi kiedyś to się uda. W każdym razie – mamy dobry wzór.

Podwójna natura

Każdy z nas ma podwójną naturę. Naturalna jest nasza cielesność, która dyktuje nam potrzeby oparte o instynkt i pragnienia. Naturalna jest także nasza duchowość, z której nie zawsze zdajemy sobie sprawę.

Ciało jest zawsze obudzone. Porusz palcami u dłoni, weź głęboki oddech, pomyśl albo poczuj głód i zjedz coś, a przekonasz się, że Twoje ciało żyje i mówi do Ciebie. Wyraża się w Twoich pragnieniach i potrzebach. W instynktach i żądzach. W tym czego chcesz i w tym czego potrzebujesz. Ciało żyje i potrzebuje. Przez całe swoje życie będziesz odczuwać jego potrzeby. Gdy będziesz je ignorować, ciało zacznie boleć, zacznie nieprzyjemnie cisnąć, zacznie domagać się na wszelkie możliwe sposoby abyś zatroszczył się o nie. Ciało jest grzeszne.

Duch jest śpiochem. U większości z nas śpi bardzo długo, a gdy się przebudzi, łatwo znów zapada w drzemkę. Duch nie jest tak wymagający jak ciało. Możesz przez większość swojego życia w ogóle nie wiedzieć o jego istnieniu. Aż do dnia, w którym duch się przebudzi i zacznie, podobnie jak ciało, domagać się czegoś. Głód duchowy - każdy człowiek go czuje. Jeśli nie czujesz go dziś, poczujesz jutro. Jeśli nie jutro, może za tydzień. Twój duch się w końcu przebudzi i zacznie się domagać... czegoś więcej niż może chcieć ciało. A jeśli mu tego nie dasz, głód się nasili i potrwa kilka dni, tygodni lub miesięcy. A potem ustanie. Duch znowu zaśnie. I zapewne przebudzi się znowu za jakiś czas.

Co jest niezwykle ważne, to fakt, że nasze ciało zostało ożenione z grzechem. Nasze pragnienia, potrzeby cielesności bardzo często stoją w konflikcie z zasadami danymi od Boga. Dlatego nasze ciało zostało skazane na śmierć. Ono musi umrzeć. Ale nie tak ma się sprawa z duchem, który żyje na wieki. Duch jest tą częścią naszej natury, która tęskni za domem, za miłością, za wolnością i pokojem. Duch tęskni do Boga, do absolutu. Gdy się przebudza w życiu każdego z nas, szuka go w wielu miejscach. Ale odpowiedź na jego głód jest tylko w jednym miejscu - w Jezusie Chrystusie.

Gdy Twój duch przebudzi się ponownie, pamiętaj aby go nakarmić. Nie pozwól mu zasnąć gdyż może się już nigdy nie obudzić. A jeśli się nie obudzi, lub jeśli po obudzeniu się nie znajdzie spełnienia i przyjdzie czas aby Twoje ciało zasnęło na zawsze, duch będzie głodował całą wieczność. I w wędrówce po bezkresach wieczności już nigdy nie odnajdzie domu.

poniedziałek, 7 marca 2011

Świat się budzi

Wróciłem do domu. Opuściłem moje mieszkanko w Radości i wróciłem do Celestynowa. Przeprowadzka miała miejsce już w zeszły weekend, ale dopiero wczoraj skończyłem "meblować" pokój.

Tak naprawdę jest to miejsce w którym spędziłem większa cześć swojego życia. Będąc dzieckiem, dzieliłem pokój z bratem. Teraz ma on żonę i małego synka, mieszka z nimi w Świdrze. A ja mam cały, wielki pokój dla siebie. Znajduje się on na poddaszu domu jednorodzinnego. Na przeciwko wejścia jest moje łóżko oraz wielkie okno z widokiem na las. Z lewej i z prawej strony łóżka, pod spadzistym sufitem znajdują się dwie wnęki w ścianach. W pierwszej z nich stoją stare graty mojego brata. W drugiej, moje biurko, komputer i biblioteczka na której trzymam książki i notatki. Pomiędzy łóżkiem a wnęką stoi stare, ciemnobrązowe pianino. Zaraz z prawej strony wejścia jest narożnikowa kanapa i niski, drewniany stolik - miejsce do pogawędek ze znajomymi. A z lewej strony drzwi wejściowych stoi komoda i szafa na ubrania. Pokój jest naprawdę przestronny. Jego sufit jest obłożony jasną, drewnianą boazerią a na podłodze leży dywan w w kolorach brązu i beżu. Naprawdę miło się wypoczywa w tym pomieszczeniu.

Oprócz przeprowadzki niewiele ciekawego się działo. Skończyła się sesja na studiach - okazała się być banalną. Większość przedmiotów pozaliczałem na 4 lub 4.5. Najbardziej dumny jestem z wysokiej oceny z logiki. Uczęszczając na UW miałem ten przedmiot, ale otrzymałem z niego 3 na egzaminie. Nie przykładałem wówczas wagi do logiki. Dopiero potem, gdy zająłem się apologetyką i naoglądałem się Star Treka, rozbudziła się moja pasja do logicznego myślenia. I chociaż mogłem poprosić o przepisanie przedmiotu, postanowiłem pochodzić na wykłady i spróbować się podciągnąć. Nie było trudno. Poprawiłem ocenę na 4.5.

Mam takie poczucie, że moje życie zmierza ku czemuś lepszemu. Toczy się swoim tempem, trochę opieszale a zarazem w taki sposób, że codziennie wieczorem czuję się wyczerpany. Jestem pełen optymizmu i z radością patrzę na topniejący śnieg. Świat budzi się do życia po zimie. Mój świat także...

niedziela, 20 lutego 2011

Strach

Mówią, że strach ma wielkie oczy. Ci, którzy tak mówią, często nie zdają sobie sprawy z tego, jak głęboka jest to prawda. Strach potrafi zniszczyć wszystkie nasze marzenia już w zarodku, przekreślić szanse na wygraną zanim wystartujemy. Strach potrafi zniszczyć ludzkie życie tak samo łatwo, jak niszczy naszą wiarę.

My - ludzie - mamy tendencję do bania się wszystkiego. Niestety strach jest złym uczuciem. Jest największa bronią w rękach Diabła i ma na celu zniewolenie nas, abyśmy nie byli wstanie osiągnąć czegokolwiek. Nie wiem jak jest w Twoim życiu czytelniku. Ale jeśli strach pojawia się w mojej głowie i poddam mu się, zawsze kończy się to klęską (mniejszą lub większą). Nie pamiętam aby mój strach zrodził jakiekolwiek dobre owoce. Nie jestem wstanie zdać głupiego egzaminu na studiach kiedy się boję. I mam znajomych, którzy w ogóle rezygnują z nauki ponieważ wychodzą z założenia, że i tak nie zdadzą tego egzaminu. Strach wygrywa z ich życiem. Nie jestem wstanie porozmawiać ze zwykłą osobą, dyrektorem domu dziecka czy radnym na temat moich pomysłów i projektów gdy strach zagnieżdża się w moim sercu. Wielu ludzi, podobnie jak mnie, strach potrafi sparaliżować przed prostą rozmową. Nie umiem być podporą dla ukochanej gdy zaczynam się bać o przyszłość, nasz związek, etc. I tracę wówczas cenną relację wystawiając ukochaną na serię zranień. Strach potrafi zniszczyć życie każdego z nas.

Pewnie właśnie dlatego w Biblii Bóg tak często powtarza swoim prorokom i liderom: "nie lękaj się", "nie bój się", "bądź odważny". Bez odwagi nie ma mowy o wierze. Nie ma mowy o służbie. Nie ma mowy o zwycięstwie.

Ciekawe jak zakończyłaby się przygoda Dawida z Goilatem, gdyby Dawid zaczął się bać. Albo historia Debory, gdyby przestraszyła się wojny. Albo historia zdobycia Jerycha... Albo historia chrześcijaństwa gdyby Jezus przestraszył się krzyża. W końcu tu na ziemi był podobnym nam człowiekiem. I wiemy z Biblii, że gdy modlił się w Getsemane, był przerażony.

Boimy się bez przerwy. Strach towarzyszy nam przez całe życie. I im mamy zrobić coś większego, tym strach jest silniejszy. Gdy znów Diabeł zaatakuje Cię tą jedną z najpotężniejszych broni, jaką ma w swoim arsenale, pamiętaj o tym, że Bóg stoi za Twoimi plecami. A wobec Niego Diabeł jest bezbronny. Nie masz powodów aby się cofać. Jakąkolwiek rzecz Bóg włożył Ci w serce, nigdy się nie cofaj a będziesz zwycięzcą.

Strach ma wielkie oczy. Kiedyś słuchałem nauczania z GLS. Pewien człowiek opowiadał tam o eksperymencie jaki zrobili w swoim kościele. Wybrali trzech silnych, dorosłych mężczyzn (zawodników grających w football amerykański) i zlecili im zadanie, aby przebiegli kilka kilometrów we wskazanym kierunku i wrócili do kościoła. Po drodze mieli wystrzegać się dzika, który ponoć grasował w tamtych lasach. Mężczyźni ruszyli rozglądając się na wszystkie strony. I nagle zobaczyli jak zarośla się poruszają i usłyszeli chrumknięcie. Rzucili się biegiem w kierunku z którego przyszli, nie wykonawszy swojego zadania. A z krzaków wyszedł człowiek, którego zadaniem było poruszyć gałęziami i chrumknąć. To nie rozsądek powstrzymał ich przed wykonaniem zadania, tylko strach.

Strach i wyimaginowany dzik...

sobota, 19 lutego 2011

Przezroczyste życie

Mało kto lubi być podglądanym. Lubimy trzymać nasze życia z dala od wścibskich oczu i uszu. Każdy człowiek szanuje swoją prywatność i jestem przekonany o tym, że większość z nas posiada taką swoją prywatną sferę życia, do której nikt nie ma wstępu. Czasem wpuścimy tam naszych najbliższych, czasem nie.

Chrześcijaństwo to trudna wiara. Wymaga od nas zapierania się samego siebie w wielu dziedzinach życia. Wymaga tego dlatego, że nasza ludzka natura została zbrukana przez grzech. I teraz grzech jest częścią naszej natury - rezygnowanie z tego co jet częścią nas samych bywa bardzo bolesne. Zaprzeć się samego siebie i iść za Nim... trudna sprawa.

W chrześcijaństwie nie ma miejsca na sekrety. Zwłaszcza gdy ubiegamy się o służbę, o powołanie. Wówczas nasze życie prywatne zostaje postawione na świeczniku. Nie możemy prowadzić ludzi, jeśli nie dajemy im wglądu we własne życie, własne postępowanie.

W pierwszym liście św. Pawła do Tymoteusza (3 rozdział)  napisane jest o wymaganiach, jakie się stawia przed starszym kościoła (biskupem). Cała ta lista opisująca osobę biskupa jest imponująca. I pokazuje nam jak bardzo transparentne musi być życie osoby, która pragnie służby. Nie ma w nim miejsca do którego nie mogliby zajrzeć inni chrześcijanie. Wręcz ciężko mówić o prywatności, chociaż jestem przekonany, że i starszy kościoła ma do niej prawo. Każdy z nas ma. Ale jeśli pragniesz być chrześcijaninem (lub liderem), otwórz swoje życie jak najszerzej dla innych. Masz być światłością świata, miastem położonym na górze. Nie dasz rady się ukryć.

sobota, 12 lutego 2011

Korzeń wiary

Nie warto zapominać w jakich okolicznościach nawróciło się do Boga. Ja prawie o tym zapomniałem. Pamiętam, że Bóg mówił do mnie bardzo wiele gdy będąc jeszcze katolikiem szykowałem się do przyjęcia bierzmowania. Wtedy też nawróciłem się się po raz pierwszy. Ale byłem całkiem sam ze swoją nową, maleńką wiarą - ani przyjaciół, ani kościoła, ani Biblii. Po miesiącu zacząłem się staczać i musiały minąć trzy lata zanim po raz kolejny dałem Bogu szanse.
Winorośl - słowa Boga na temat winorośli wówczas były tymi, które Bóg kładł mi na sercu. Pamiętam jak biegałem do spowiedzi co tydzień, żaliłem się księdzu, że moje życie chrześcijańskie jest poplątane, pełne grzechu i słabości... A ksiądz, tydzień po tygodniu zadawał mi jedną i tą samą pokutę: "Przeczytaj 15 rozdział ewangelii Jana!" Cóż... nie każdy ma tyle wyczucia aby przeczytać i postarać się zrozumieć. Ja wtedy nie miałem.
Wiecie co tam jest napisane? Że Jezus jest winoroślą w której my musimy trwać! Inaczej nasza wiara zwiędnie, będzie bezowocna. Tak się stało w moim przypadku. Nie wiedziałem co to znaczy trwać. I jak mogę trwać w kimś, kto zmarł prawie 2000 lat temu? Dziś wiem.
Jezus zostawił nam swoje nauki. Biblia jest ich pełna. Są w niej słowa nie tylko samego Mesjasza, ale i jego najbliższych uczniów. Czytanie ewangelii, studiowanie Jezusa, jego życia i nauki, jest jednym z elementów trwania w nim. Ale ważniejsza niż to, jest relacja. Ja wchodzę w relację, gdy się wyciszę. W samotności. Zamknięty na cztery spusty we własnym pokoju pragnę bliskości Boga. I gdy się modlę w samotności, on przychodzi. Mówi mi o ludziach, którzy leżą mu na sercu. Mówi o troskach. I mówi jak mam prowadzić swoje życie. A gdy potem wracam do codzienności, często tęsknię. I nic nie sprawia mi tyle radości, co obecność Boga.
Piszę o tym teraz, dlatego że znów tęsknię. Tak naprawdę miałem ostatnio niewiele czasu dla Boga. Jestem tak zalatany, że wolne chwile spędzam na "nic nie robieniu". Nie chce mi się modlić. Moje marzenia - te dobre - wydają się być takie odległe i nieosiągalne.
Dziś, poszwendałem się trochę po chrześcijańskich blogach. I pomyślałem, że muszę sobie przypomnieć jak to się wszystko zaczęło. Wiedziałem, że miało swój początek w 15 rozdziale ewangelii Jana. Wiedziałem, że będzie tam napisane coś o winorośli. Gdy to przeczytałem, łzy same cisnęły mi się do oczu. Przypomniałem sobie wszystko i... chyba znowu się nawróciłem.

Ja jestem prawdziwym szczepem winnym, a mój Ojciec jest tym, który uprawia winnicę.
On to właśnie odcina ode Mnie każdą odrośl nie przynoszącą owocu, każdą zaś, która owoc przynosi, oczyszcza, aby wydawała owoc jeszcze obfitszy.
Nauka, którą wam przekazałem, już uczyniła was czystymi.
Wytrwajcie tedy we Mnie do końca, to i Ja będę trwał w was. Jak latorośl niewszczepiona w winny krzew nie może sama przynosić owocu, tak też i wy, jeśli nie będziecie trwać we Mnie.
Ja jestem winnym krzewem, a wy latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity. Beze Mnie zaś nic nie możecie uczynić.
Ten, kto nie trwa we Mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. Zbiera się ją i wrzuca do ognia, na spalenie.
Jeżeli wy będziecie trwać we Mnie, a moje słowa w was, to możecie prosić, o co zechcecie, a wszystko się wam stanie.

Ewangelia wg. św. Jana, rozdział 15, wersety od 1 do 7.

piątek, 11 lutego 2011

Wolność

Czym jest wolność? Pytanie zadawane od setek lat przez wielu filozofów, myślicieli i zwykłych, szarych ludzi. Tak wielu próbowało ją zdefiniować.

Dla jednych wolność była tożsama z robieniem tego, co im się podoba. Ci wpadali szybko w pułapkę bycia niewolnikiem samych siebie - swojego ego, które zaczęło im nakazywać co robić a co nie. Wkrótce kończyli zniewoleni przez nałogi i własne żądze. Dla innych wolność była tożsama z możliwością dokonywania wyboru. Tym samym, w momencie podjęcia wyboru, stawali się niewolnikami swoich decyzji. A przecież nie podjęcie decyzji też jest wyborem, więc wolność w tym rozumieniu jest nieuchwytna jak teraźniejszość, która trwa krócej niż ułamek sekundy. Więc może wolność jest terminem wyłącznie politycznym? Może fakt, że naród nie ma ciemiężyciela ani okupanta czyni obywateli wolnymi? Ale jednych zniewala totalitaryzm, innych demokracja (w końcu mniejszości nie liczą się w demokratycznym społeczeństwie i posiadają tylko pozorny wpływ na wydarzenia polityczne).

Mnie zastanawiała kiedyś dziwna prawidłowość. Hamlet, książę Danii (oczywiście postać literacka, ale podobne do jego zastrzeżeń wysuwa wielu innych osób z realnego świata) miał wszystko czego tylko chciał. Był księciem, więc nie musiał się martwić o pieniądze, dach nad głową. Mógł całe życie balować, podróżować, używać wolności... jednak powiedział zdanie: "Dania jest więzieniem". Zapewne mimo, że wielu nazwałoby go wolnym, jednak on tej wolności nie czuł. Dlaczego?

A gdy spojrzymy na chrześcijan - tych prześladowanych i więzionych. Mimo tego, że wielu z nich doświadczyło prawdziwej niewoli, często w świadectwach opowiadają, że mimo więziennych krat, czuli się wolni, gdyż Bóg był z nimi.

Dziwne, prawda? Ludzie w więzieniach potrafią czuć się wolni. Ludzie, którzy mają "świat u stóp" potrafią narzekać na to, że świat jest więzieniem. Więc czym jest wolność? Dlaczego jedni jej doświadczają, inni nie? Otóż dlatego że wolność to nic więcej niż uczucie...

Przypomnij sobie kiedy ostatni raz czułeś się wolną osobą? Gdy kochałeś? Gdy czułeś radość lub satysfakcję? Gdy emocje dodawały ci sił? Gdy zwyciężyłeś z czymś? Właśnie wtedy pojawia się uczucie wolności. Chrześcijanie w więzieniach potrafią czuć się wolni ponieważ doświadczają bożej obecności. A gdy On się zjawia, pojawia się pokój, błogość, miłość, nadzieja, radość i także wolność. Natomiast Hamlet (i wielu mu podobnych) cierpiał na depresję. Było w nim mnóstwo nienawiści, smutku, żalu, braku nadziei... za tymi uczuciami przyszło do niego uczucie niewoli. One zawsze przychodzą w grupach. Chcesz być wolny? Szukaj w życiu tego, o czym nauczał Jezus gdy był na Ziemi. Szukaj miłości, radości, nadziei, pokoju... szukaj Boga a znajdziesz wolność. I trzymaj się z dala od nienawiści, smutku i żalu, bo ściągną na ciebie niewolę.

Radość, pokój, nadzieja, miłość... za nimi idzie wolność i życie.

Smutek, niepokój, beznadzieja, nienawiść... za nimi kroczy niewola i śmierć.

wtorek, 8 lutego 2011

Blogowe zmagania

Czas wyjaśnić co działo się ze mną przez tak długi okres. Blog poszedł w zapomnienie, a ja nie miałem głowy do tego aby się wysilić i napisać chociażby najdrobniejszą notkę. Oto wróciłem i już wyjaśniam całe to zamieszanie. Otóż działo się sporo rzeczy, ale najważniejszy jest fakt, że zmagałem się z ideą przeniesienia wszystkich moich blogów na silnik Wordpress. Dlatego też z opóźnieniem wstawiłem ostatnią notkę - myślałem przez długi czas, ze powędruje ona od razu na nowego bloga. Koniec końców pomysł nie wypalił i zostaję przy silniku "Bloggera".

Inną ważną informacją, jest to, że otworzyłem inny, nowy blog. Nosi tytuł "Apologetyka na Ostro" i jest dostępny przez menu widoczne z prawej strony. Łączy on moje dwie pasje: obronę wiary oraz ostrą muzykę. Koncepcja wydawała mi się bardzo ciekawa i warta realizacji. Jednak jak narazie niewiele osób owego bloga komentuje i odwiedza. Mam szczerą nadzieję, że to ulegnie zmianie.

No i ostatni, ale najważniejszy nius - zostałem stryjkiem. Mojemu bratu urodził się syn - Wiktor. Skubaniec ma już ponad dwa tygodnie i rośnie w silę. Tyle niusów. Mam nadzieję, że uda mi się trochę rozkręcić i częściej będę odwiedzał tego bloga. Mam do niego sentyment - w końcu to mój pierwszy.

wtorek, 4 stycznia 2011

Dotyk

Ostanie miesiące były bardzo ciężkie. Dostałem tak potężną dawkę ciosów, że moja wiara trzymała się na włosku. Codziennie tylko oskarżenia, niedowiarstwo, brak czasu na modlitwę. Gdy zaglądałem do Biblii, jej słowa były... bez mocy. Nie ruszały mnie nawet najwspanialsze obietnice. Czułem jak moja wiara umiera. Jak kona na moich rękach i nic nie było wstanie zapobiec katastrofie.

Jeden z ostatnich dni był szczególnie ciężki. Moja ukochana widziała, że coś jest ze mną nie tak. Że jestem “oderwany od rzeczywistości”, jakby nieobecny, zamyślony i smutny. Moja dusza krwawiła i zdychały we mnie resztki nadziei na istnienie Boga i służbę...

Pamiętam moment swojego nawrócenia. Leżałem bezsilny na łóżku. Wszystkie moje plany na życie legły w gruzach, czułem się pusty i wydrążony jak tykwa czy bambus. Wtedy, leżąc na łóżku, podjąłem decyzję o tym, aby swoje życie powierzyć Jezusowi. Powiedziałem mu, że nie chcę takiego życia jakie mam, chciałem aby je zabrał i zastąpił swoim planem. I tak uczynił. Tej nocy, gdy spałem, przyśniła mi się wcześniej wypowiedziana w sercu modlitwa i poczułem jak Bóg mnie dotknął. Moje całe ciało odrętwiało na kilka sekund, poczułem się rozluźniony i odprężony. Było mi dobrze i spokojnie. Gdy się obudziłem, bylem innym czlowiekiem.

Takie doznania powtórzyły się w moim życiu jeszcze kilka razy. Zawsze we śnie. Zawsze pojawiały się jako odpowiedź na jakąś modlitwę. Kiedy modliłem się o charyzmaty, o glosalię. Bóg odpowiedział mi również “dotykając” mnie we śnie. Innym razem poczułem jego palec, gdy długo pościłem o sprawy kościoła. Modliłem się wówczas o długi, wyraźny znak. I otrzymałem go - odkładnie takie same uczucie odrętwienia, dreszczu przechodzącego przez całe ciało. Tym razem było dużo dłuższe.

W ostatnich dniach prawie umarłem duchowo. Kładąc się do łóżka, toczyłem batalię przy ostatnim szańcu, którego świat i racjonalizm nie mogły obalić - nawrócenie świętego Pawła. I świadectwo jakie dawali pierwsi apostołowie. To były momenty w historii kościoła, których nie da się wytłumaczyć inaczej niż przez ingeręcję Boga. Ten szaniec właśnie upadał - czułem jak coś we mnie walczy oto abym zignorował fakty nawrócenia Pawła i nawrócenia uczniów Jezusa, którzy z tchórzliwych żebraków stali się nieustraszonymi apostołami, gotowymi na śmierć dla ewangelii.

Tuż przed zamknięciem oczu, przed zaśnięciem, pomodliłem się mówiąc Bogu, że nie mam siły się bronić. Powiedziałem mu, że jest po mnie, że nie moja wiara się skończyła i jeśli czegoś nie zrobi, odejdę.

Pojawił się nad ranem. Najpierw przyśniła mi się wypowiedziana wcześniej modlitwa. Potem sekunda ciszy. I momentalnie poczułem jak całe ciało mi odretwiało i przeszedł mnie dreszcz. W mojej głowie rozbłysło światło i poczułem si e odprężony i spokojny. Trwało to może piec sekund. Potem się obudziłem. Byłem zdziwiony, że nie unoszę się pod sufitem, gdyż tak się czułem jeszcze kilka sekund temu. Wiedziałem, że On mnie dotknął. I byłem w szoku. Okazało się, że jednak istnieje i nie zapomiał o mnie i moich zmaganiach.

Nim wstałem, miałem mnustwo sił. Teraz znów jestem spokojny, pełen wiary. Znów pewien swojego powołania i posłannictwa. Znów się szczerze uśmiecham. Mimo że On nie zrobił nic wielkiego. Tylko mnie dotknął.