poniedziałek, 15 marca 2010

Miłość wczoraj i dziś

Po raz kolejny zakochałem się w ludzkości. Uczucia, takie świeże, pełne zrozumienia i miłości, wracają do mnie w ostatnich dniach... i bardzo mnie to cieszy.

Pamiętam że pierwszy raz mnie to spotkało gdy pracowałem z dziećmi z Otwocka. Z pierwszą grupą, ze starej świetlicy. Wracaliśmy ze spaceru nad świdrem i w jednej chwili poczułem jak wylewa się o mnie troska o te dzieci. Troska połączona z miłością i odpowiedzialnością. Ciężko opisać tą mieszankę... wiem że było to na maksa pozytywne uczucie. Długo mnie nie opuszczało.

Kiedyś podczas półkolonii w Klubie Smok, wracałem z kilkoma dziewczynami z obiadu. Reszta grupy wróciła wcześniej, my zostaliśmy z tyłu. To było pod koniec półkolonii, zdążyłem się zżyć z dzieciakami a one zdążyły mnie polubić. Bawiły się i hasały wokół mnie rozsypując świeżo zerwane liście i kwiaty pod moje nogi. Czułem się głupio... naprawdę głupio. A zarazem próbowałem zrozumieć że one w ten sposób okazują swoją sympatię i wdzięczność za opiekę. Całe dwa tygodnie przychodziłem na te półkolonie pełen miłości i troski. Wylewałem ją codziennie na dzieciaki wychodząc z założenia że przyszedłem aby im służyć. Myślę że dlatego dzieciaki nie miały problemów z polubieniem mnie.

Dziwne to. Gdy dzieci chcą okazać szacunek dorosłemu, zapraszają go do zabawy, chcą z nim przebywać. Gdy dorośli dorosłemu okazują szacunek, schodzą mu z drogi.

Czasem to co uda nam się wypracować nagle znika. Czasem przeżywamy kryzys, wypalamy się w naszej pracy i służbie. Czasem potrzebujemy być wyraźnie nagrodzeni za nasz wysiłek inaczej ciężko nam dalej działać. Ucieka gdzieś to, czego zdążyliśmy się nauczyć.

Ale do mnie to wróciło. Po bardzo długiej przerwie. Gdy stałem w centrum Warszawy, pod rotundą i czekałem na spotkanie z moja ukochaną, poczułem jak ogarnia mnie to uczucie. Patrzyłem na ludzi dookoła i podziwiałem ich. Pani w kolorowej czapce, długowłosy metal ze szpiczastą brudką, brudny mężczyzna z przymglonym wzrokiem, dziewczyna w spódnicy... wszyscy wydali mi się tacy ważni, potrzebni. Poczułem się za nich odpowiedzialny. Poczułem jak ogarnia mnie miłość i troska i ich szczęście. I zaraz potem przyszła myśl że tak niewiele mogę zrobić. Przecież mógłbym stać cały tydzień pod rotundą, po 24h na dobę i nie zobaczyłbym dwa razy tej samej twarzy! Ludzi jest tak wielu! A mi Bóg wyraźnie kładzie na sercu abym czuł się za nich odpowiedzialny. Co najgorsze – podoba mi się ten pomysł.

Będę odpowiedzialny. Będę kochał. Jeszcze nie jestem pewien jak się do tego zabiorę, ale będę ich kochał.