sobota, 10 listopada 2007

Wizja

Podniosłem wzrok.

Wokół rozciągała się bezkresna równina. Ocean szarej trawy falował targany chłodnym wiatrem. Coraz więcej ciężkich, szarych chmur zwiastowało nadchodzącą burzę. Skrzyżowałem ręce i złapałem za ramiona aby ochronić się przed chłodem. Z moich ust, przy każdym oddechu wychodziła chmurka pary. Upadłem na kolana i spuściłem wzrok w oczekiwaniu na nadchodzącą nawałnicę.

Naglę z mojej lewej strony dostrzegłem tajemniczy błysk. Otworzyłem oczy i ujrzałem postać formującą się z promieni błękitnego światła. Zaraz potem kolejna postać zaczęła pojawiać się z mojej prawej strony. A po chwili kolejne, z przodu i z tyłu. Wstałem na nogi i zacząłem się im przyglądać.

Pierwsza z nich była kobietą. Miała długie, czarne włosy i seksowny strój. Powoli szła w moim kierunku stąpając bosą nogą po wysokiej, szarej trawie.

Druga z postaci była mężczyzną. Miał on na sobie elegancki garnitur a w ręku trzymał walizkę. Jego oczy były schowane za przyciemnianymi okularami.

Trzecią postacią był również mężczyzna. Miał na sobie znoszone ubranie i patrzył zmęczonym wzrokiem. Jego dłonie były delikatne i gładkie. Tak jakby nigdy nie miały nic ciężkiego do zrobienia.

Ostatnia postać to również był mężczyzna. Nosił ramoneskę i podarte dżinsy. Miał niedogoloną twarz i palił papierosa. Na plecach niósł gitarę.

– Chyba będzie burza – rzekł i włożył papierosa z powrotem do ust.

Mężczyzna w garniturze obejrzał się. W tym momencie silniej zwiał wiatr i jego walizka otworzyła się. Wyleciało z niej mnóstwo pieniędzy.

– Cholera – zaklął i spojrzał za banknotami lecącymi w bezkres morza traw. – Na szczęście mam ich jeszcze dużo.

– Bym poleciał – powiedział ostatni mężczyzna patrząc na całą tą sytuację. – Ale mi się nie chcę.

– Leniuch! – krzyknęła kobieta i przeniosła swój wzrok na mnie. W jej oczach płonęło pożądanie.

Postacie powoli zaczęły się do mnie zbliżać. Sam nie jestem pewien w którym momencie zorientowałem się ze mają wrogie zamiary. Wiem tylko, że wtedy było już za późno. W jednym momencie rzuciły się na mnie i zamieniając się z powrotem w strugi błękitnego światła, wniknęły we mnie, jedna po drugiej. Poczułem ból i znów padłem na kolana. Przez moją głowę zaczęło się przewijać tysiące myśli, wspomnień. Nowe życie, przyjemność, sława i fortuna, zero pracy, kobiety i pożądanie, lenistwo, sława, zazdrość, seks, nałogi, światło i ciemność.

– O Boże – wystękałem – pomocy...

Rozłożyłem ręce na boki i strumienie światła wyleciały ze mnie prosto w czarne chmury. Gdy tylko w nich znikły, zaczęło się błyskać. Światła burzy zaczynały swój taniec wśród chmur. Po chwili pierwsze krople deszczu spadły na moją twarz. Jedna po drugiej, coraz szybciej zaczynały gładzić moje policzki i zbolałe ciało. Nie minęło dużo czasu a wokół mnie nie dało się słyszeć nic innego, tylko szum deszczu. A pioruny dalej tańczyły wśród chmur.

– Bożeeeeee! Pomóż miiiiii! – ten okrzyk wyleciał prosto z mojego serca.

Ziemia pode mną zaczęła drgać. Spojrzałem w dół i zobaczyłem jak bliżej nieokreślony kształt rozrywa ziemię i powoli wzrasta zraszany tym deszczem. Wstałem na równe nogi i odsunąłem się kawałek. Kształt dalej wzrastał. Początkowo był to jeden pień. Ale po chwili pojawiły się dwa ramiona. Ta dziwna „roślina” zakończyła swój wzrost będąc dwa razy wyższą ode mnie. Spojrzałem ja jej pień i wyszeptałem.

– Krzyż.

Na jego środku była przybita postać. Zbity i umęczony mężczyzna z którego krew sączyła się po całym ciele. Na jego głowie była korona, cała upleciona z kolców i cierni. Padłem na kolana i zacząłem płakać. Ledwo co podczołgałem się pod krzyż i objąłem go. A gdy Jego krew spłynęła prosto na moje czoło, padłem nieprzytomny.

Gdy się obudziłem, świeciło słońce...

1 komentarze:

Ada pisze...

Przepraszam bardzo, a to co ma być? I Ty się dziwisz, że ludzie Cię unikają!

Prześlij komentarz