niedziela, 17 sierpnia 2008

Obudź mnie

Łoł. Ale to był dzień. I gdy tylko pomyślę że mogłem stracić całą masę wrażeń i błogosławieństwa przez głupie lenistwo, aż mi się słabo robi. Ale może po kolei...
Ustaliliśmy że w tą niedzielę całym zborem pojedziemy na nabożeństwo do Warszawy na ul. Waliców. Nabożeństwo to miało się zacząć o godzinie 10:00 (w Otwocku zaczynają się zawsze o 11:00) a kościół ten znajduje się dużo dalej niż kościół w Otwocku. W efekcie tego byłem zmuszony wstać dzisiaj o godzinie 6:30. Gdy rano zaczął dzwonić mój budzik, poczułem że nie jestem gotowy na przerwanie snu. Zwłaszcza że znów miałem kłopoty z zaśnięciem (zasnąłem około 1:00) a później mój brat chrapał co chwila budząc mnie ze snu. Można powiedzieć że tej nocy miałem około pięciu godzin spokojnego snu... to dla mnie zdecydowanie za mało. Ale mimo wszystko zwlekłem się z łóżka i poczłapałem do kuchni. Moja mama już nie spała. Ja jeszcze tak. W krótkiej rozmowie ustaliliśmy że jednak powinienem wrócić do łóżka i wypocząć. Tak też zrobiłem. Niestety nie dane mi było zasnąć. Przypomniałem sobie historię z „Opowieści z Narnii” gdy Eustachy i Julia przez przemęczenie i niewygodę przegapili znaki, mające im pomoc w wykonaniu misji zleconej przez Aslana. Potem do głowy przyszedł mi obraz z „Władcy Pierścieni” przedstawiający Aragorna, który zawsze był wstanie przezwyciężyć zmęczenie, ból i niewygodę aby osiągnąć cele. No i w końcu usłyszałem Jego głos: ”Jeśli się teraz nie podniesiesz, możesz przegapić jeden z najpiękniejszych dni w swoim życiu”. Odwróciłem się na drugi bok i zacząłem żałować że cała Biblia jest pełna zachęty do pracowitości i potępia wszelkie lenistwo. Zwlekłem się z łóżka po raz kolejny i zacząłem ubierać. Na początku było ciężko, ale gdy doszedłem już do stacji kolejowej w Celestynowie, byłem prawie całkiem rozbudzony.
Na stacji spotkałem Krzyśka. Razem jechaliśmy do kościoła na ul. Waliców. Sporo rozmawialiśmy i muszę przyznać, że po rozmowie poczułem się odświeżony. Postawa Krzyśka pokazała mi jak bardzo zagalopowałem się w poszukiwaniu stabilizacji finansowej i że zapomniałem o tym co najważniejsze. Gdy dojechaliśmy do Warszawy, strzeliliśmy sobie po kawie z automatu i ruszyliśmy spacerkiem na nabożeństwo. A tam czekała mnie kolejna masa niespodzianek.
Pierwszy Zbór Chrześcijan Baptystów w Warszawie ma opinie kościoła konserwatywnego. Bardzo ceni się w nim porządek i spokój podczas nabożeństwa. Ale tym razem było inaczej. Stojąc z Justyną w ostatniej ławce mieliśmy cudowny czas uwielbienia. Zresztą, wszyscy goście z Otwocka okazywali większą spontaniczność podczas śpiewania pieśni i ożywiali całą wspólnotę. Nawet sam pastor Marek klaskał w dłonie podczas uwielbienia.
Potem przyszedł czas na kazanie. Wygłosił je pastor z Otwocka – Michał. I jak zwykle Bóg użył go aby nie tylko mnie naprostować ale i zachęcić do pogłębienia wiary. Głosił słowo o pokorze, prostocie w głoszeniu Słowa i o umiejętności skromnego życia, dając za wzór Jana Chrzciciela. Po kazaniu byłem już całkiem wniebowzięty.
Ale dzień się na tym nie skończył. Po nabożeństwie poczęstowano nas zupą i zaproszono na kawę i rozmowy. Spotkałem się wówczas z Tomkiem, który jak się okazało żeni się. A zaraz potem dowiedziałem się że Ania i Robert (przyjaciele z kościoła w Otwocku) również biorą ślub. Byłem szczęśliwy słysząc takie dobre wieści. A kawa mocha smakowała wybornie.
Do Otwocka wróciłem samochodem. Adam zawiózł mnie, Monikę i jej mamę. Zostałem zaproszony (a raczej delikatnie się wprosiłem) na kompot i naleśniki. Długo rozmawiałem z Moniką o codziennych pasjach i życiu. Z jej tatą miałem okazję podyskutować i się pośmiać. A potem Piotrek (gdy wrócił z Warszawy) pouczył mnie grać na gitarze. Dalej był poczęstunek (naleśniki, kawa...) i czas na uwielbienie i społeczność. Później, gdy wróciłem do domu, mama dała mi obiad i babeczki z budyniem i owocami. Klasa!
Ja wiem że nie wszyscy tak wyobrażają sobie idealny dzień. Ale dla mnie idealny dzień jest dniem pełnym prostych i dających radość przyjemności. Takich jak rozmowa, żart, wesoła wiadomość, dobre nabożeństwo i dobra kawa... warto jest umieć się cieszyć takimi drobiazgami. Życie staje się wtedy piękniejsze. Bóg pomógł mi się obudzić. A gdy wróciłem wieczorem do domu, mięśnie twarzy ciągle mnie bolały, bo cały dzień się uśmiechałem.

1 komentarze:

Anonymous pisze...

Witaj, o Twoim blogu dowiedziałam się przypadkiem... chociaż podobno nic nie dzieje się przypadkiem... już po pierwszym wpisie byłam oszołomiona...

Piszesz, że interesujesz się baśnią i fantastyką... dla mnie Twój blog jest tak piękny że aż nierealny- fantastyczny... jakby pisała osoba nie z tego świata...

Kiedyś byłam tak blisko Boga jak Ty... słuchałam Jego głosu... rozmawiałam...
Dziś nawet jak jestem w Kościele nie słyszę...
Od długiego czasu już nic nie słyszę...
Kiedyś szłam przez życie u Jego boku, dzis idę samotnie bo tak wybrałam...

Zatraciłam sie w tym wszystkim, zapomniałam.
Rzeczy przyziemne stały się ważniejsze.

Przestałam być szczęśliwym człowiekiem...

Twój blog przypomniał mi jak to było kiedyś, gdy cieszyły mnie rzeczy małe, gdy niedziela bez nabożeństwa była niedzielą straconą, gdy bez modlitwy nie dało rady zasnąć.

Teraz dosłownie POCHŁANIAM Twoje wpisy...

Jesteś niezwykłą Osobą.

Pozdrawiam.

Prześlij komentarz