niedziela, 15 czerwca 2008

Niepokonani

Mateusz oparł się plecami o ceglastą ścianę i wyjrzał za róg budynku. Od razu spostrzegł dwóch policjantów stojących przy murze po drugiej stronie ulicy. Ich czarne uniformy i białe maski na twarzach były zbyt łatwo rozpoznawalne. Poza nimi na ulicy nikt się nie ruszał. Od pogromu minęło zaledwie kilka godzin. Wszędzie na ulicy leżały ciała. Policja nie cackała się z nikim. Strzelała do wszystkich.
Mateusz schował się za róg i dał swoim znak aby czekali w ciszy. Adam, Sebastian i Piotr kiwnęli głowami na znak że zrozumieli. Dzieci, które były pod ich opieką stały cichutko. Wodziły oczami po twarzach swych opiekunów szukając uśmiechu lub innej miny, która pozwoli czuć się im bezpieczniej. Dziewczynka o jasnych włosach i brudnej buzi wpatrywała się bez przerwy w Mateusza. Młodzieniec uśmiechnął się. Dziewczynka zrobiła to samo. Mateusz odwrócił wzrok i jeszcze raz wyjrzał za róg budynku.
Policjanci mieli pełne ręce roboty. Jakiś chrześcijanin w czasie całego zamieszania związanego z pogromem napisał na ścianie budynku „WIARA, NADZIEJA, MIŁOŚĆ”. Stali teraz z wiadrem białej farby i zamazywali ów dzieło. Nie było szans aby przejść dalej dopóki funkcjonariusze pracowali. Na szczęście robili to dosyć szybko. Nie zależało im na estetyce. Miasto było prawie całkiem wyludnione. Nieliczni, którzy przetrwali pogrom pochowali się w piwnicach i na strychach. Inni zostali wywiezieni na przesłuchania. Policjanci szybko uporali się z zadaniem. Jeden burknął coś do drugiego i ruszyli piechotą w kierunku starego parku.
Mateusz dał znak swoim i po chwili całą grupą, szybko i cicho przemknęli na drugą stronę ulicy. Poruszali się zaułkami. Ze względu na policję, woleli omijać główne ulicę. Zresztą teraz w zaułkach nikogo nie było i stały się nagle najbezpieczniejszymi miejscami w mieście. Szli szybkim krokiem. Mateusz trochę obawiał się czy dzieci dadzą radę dotrzymać im kroku. Ale żadne z nich nie marudziło. Wszyscy szli z determinacją i odwagą. Chcieli mieć to już za sobą.
Tuż przed zakrętem w kolejną alejkę Mateusz spostrzegł leżące na ulicy zmasakrowane ciała. Prawdopodobnie rodziny. Było widać wyraźnie dwójkę dorosłych i kilkoro dzieci.
– Ała – załkała cicho dziewczynka o jasnych włosach.
Wszyscy się zatrzymali i spojrzeli na nią.
– Chyba skręciłam kostkę – popatrzyła z bólem na twarzy na Mateusza i zaczęła pocierać bolące miejsce.
– To nic. Chodź do mnie – Mateusz chwycił dziewczynkę i wziął na ręce. – Zaraz będziemy na miejscu.
Wyszli zza rogu budynku i stanęli jak wryci. Przed nimi stało dwóch policjantów. Mateusz przełknął ślinę. W myślach wyrzucał sobie swoją głupotę i brak rozsądku. Powinien był sprawdzić ten zaułek.
– No i zajebiście – wyburczał policjant. Maski, które nosili funkcjonariusze zniekształcały głos, nadając mu niski i wibrujący wydźwięk. – Mamy kolejne ptaszyny – funkcjonariusz sięgnął po broń.
Drugi policjant spojrzał na nich zdejmując swój ciężki but z ciała leżącego pod jego stopami. Chwilę patrzył na dzieci i ich opiekunów. Zaraz potem przeniósł wzrok na swojego towarzysza, który już celował do Mateusza z pistoletu.
– To koniec waszej wędrówki chrześcijanie – powiedział wibrującym głosem. – Na podstawie artykułu dwieście piętnastego kodeksu zbrodni przeciwko ludzkości, za przynależenie do groźnej sekty religijnej i pranie mózgu dzieciom, zostajecie skazanie na natychmiastową egzekucję.
Stał jeszcze przez chwilę celując w Mateusza. Temu głos zamarł w gardle. Chciał krzyknąć by wszyscy uciekali, ale nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Policjant kontynuował po chwili.
– Wyrok jest prawomocny i zostanie wykonany natychmiast.
Drugi policjant nie wytrzymał. Jednym ciosem wytrącił broń towarzyszowi. Chwilę później założył mu chwyt i powalił na kolana cały czas stojąc za jego plecami. Spojrzał na Mateusza i powiedział jedno słowo.
– Idźcie!
Zamurowało wszystkich. Nie wiedzieli co mają robić. Stali tak wpatrując się w całą scenę z niedowierzaniem policjant powtórzył po chwili.
– Idźcie. Już! - prawie wrzasnął.
– Chodźmy – Adam ruszył pierwszy ciągnąc za rękę dziewięcioletniego chłopca. Zaraz za nim ruszyli pozostali. Mateusz wpatrywał się jeszcze przez chwilę w maskę policjanta, jakby chciał dostrzec twarz. Policjant stał w milczeniu trzymając swojego towarzysza. Mateusz kiwnął głową i puścił się biegiem za pozostałymi.
– Co ty wyprawiasz? – spytał obezwładniony policjant.
Ten drugi upewnił się że chrześcijanie zniknęli za jakimś zakrętem i puścił swego towarzysza. Odszedł kilka kroków do tyłu i jednym ruchem ręki zdjął ciężką maskę. Drugi policjant wstał na nogi i podszedł po swoją broń. Chwycił ją w dłoń i wycelował w towarzysza. Ten cały czas stal odwrócony plecami. Jego maska leżała na ulicy. Dobrze wiedział że mechanizmy zamontowane wewnątrz niej zarejestrowały całą scenę. Dowództwo wiedziało już o wszystkim.
– No nie – powiedział wibrującym głosem jego towarzysz. – Jesteś jednym z nich.
Tamten nie odpowiedział. Jego oczy pełne były łez. Przysłonił je dłonią i odwrócił się padając na kolana.
– Przepraszam – wyszeptał rozkładając ręce i unosząc dłonie do góry.
– Tylko bez takich numerów. Dobrze wiedziałeś że zadawanie się z chrześcijanami jest karal...
– Nie ciebie przepraszam, głupcze! – wrzasnął. – Rób co masz zrobić. Z nas dwóch to ty jesteś niewolnikiem. Nie ja.
Jego towarzysz nie miał zamiaru tego słuchać. Pociągnął za spust bez najmniejszego wahania. Dokładne tak jak go nauczono. Żadnego miłosierdzia dla działalności sekt. Potem ruszył szybkim krokiem za zbiegami.
Mateusz dogonił ich na wylocie kolejnej ulicy. Sebastian wyglądał zza rogu oceniając sytuację. Mateusz postawił dziewczynkę na ziemi i obejrzał się za siebie aby upewnić się że nikt ich nie goni.
– Tam jest furgonetka policyjna – powiedział Sebastian chowając się z powrotem za mur. – Pilnuje jej trzech funkcjonariuszy.
– Jaki plan? – spytał Adam.
– Prosty. Dwóch z nas postara się odciągnąć funkcjonariuszy od furgonetki. Pozostała dwójka wsadzi w nią dzieciaki i ruszy w kierunku północnego mostu. Furgonetki pewnie nikt nie zatrzyma a za mostem będziecie już bezpieczni. To na szczęście niedaleko stąd.
Wszyscy kiwnęli głowami na znak że się zgadzają. Popatrzyli po sobie w milczeniu. Adam westchnął.
– No to kto idzie do furgonetki?
– Ty – odpowiedział bez wahania Sebastian. – I Piotrek. Ja z Mateuszem wychowaliśmy się w okolicy. Wciągniemy policjantów w zaułki i postaramy tam zgubić. Jeżeli Bóg da, spotkamy się jutro w kaplicy za miastem.
Ponownie wszyscy przytaknęli.
– Nie mamy czasu panowie – przerwał ciszę Mateusz. – Do dzieła.
Mateusz i Sebastian wyszli zza rogu budynku na otwartą przestrzeń głównej ulicy. Tu też leżało pełno ciał. Szli pewnym krokiem w kierunku funkcjonariuszy. Bez problemu przeszli jakieś dwadzieścia metrów. Policjanci ciągle się nie zorientowali. Rozmawiali między sobą tak zaciekle, że przeoczyliby stado słoni idące prosto na nich. Gdy byli wystarczająco blisko, Sebastian podniósł z ziemi kamień i cisnął w nich. Trafił w furgonetkę. Głuchy dźwięk wyrwał funkcjonariuszy z letargu. Dostrzegli Mateusza i Sebastiana. Chwycili za broń i ruszyli biegiem w ich kierunku.
Chłopaki jednocześnie skręcili w lewo i ruszyli w kierunku starych kamienic. Gdy dobiegli do chodnika rozległ się strzał. Kula świsnęła tuż przy uchu Mateusza. Ale chłopak nie zwolnił kroku. Dopadł do zaułka i zniknął za ścianą. Sebastian biegł parę metrów przed nim. Obaj obeznani z dzielnicą skręcali raz po raz w jakąś uliczkę mając nadzieję że zmylą pościg. Słyszeli wyraźnie że prześladowcy są coraz dalej. Czuli że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. I wtedy, skręcając w kolejny zaułek Sebastian zderzył się z kimś. Mateusz stanął w bezruchu widząc jak on i jeszcze jeden policjant podnoszą się z ziemi. Sebastian pozbierał się szybciej. Rzucił się na policjanta z wielką zawziętością. Bił się bez większego pojęcia, ale przynajmniej skutecznie.
– Wiej dalej! – wrzasnął do Mateusza.
W tej chwil za jego plecami pojawiła się trójka funkcjonariuszy. W strachu rzucił się do dalszej ucieczki zostawiając walczącego Sebastiana. Chwilę później zatrzymał się i obejrzał. Chciał wrócić i pomóc, ale było za późno. Policjant właśnie celował do klęczącego Sebastiana z broni. Rozległy się trzy strzały.
– Nieeeeee! – wrzasnął.
Policjant spojrzał w jego kierunku. Zaraz potem zza budynku wyłoniło się trzech kolejnych.
– Za nim! – krzyknął któryś i wszyscy wznowili pościg.
Mateusz uciekł w kolejną ulicę, znikając policjantom z oczu. Niestety wybrał ślepy zaułek. Przełknął ślinę gdy mur wysokości dziesięciu metrów wyrósł mu przed oczyma. Popatrzył na boki, szukając jakichś małych drzwi, okna piwnicznego, czegokolwiek. Niczego nie wypatrzył. A po chwili za jego plecami zjawili się policjanci. Jeden z nich sieknął go w kark, powalając na kolana. Drugi przystawił mu pistolet do piersi i bez słowa pociągnął za spust. Chłopak upadł zimny beton przymrużając oczy. Usłyszał jeszcze wibrujące głos funkcjonariuszy.
– Cholera.
– Co jest?
– Czujnik mówi że nasza furgonetka właśnie ruszyła.
– Jak to? Kto jej pilnował?
– Chyba nikt. Wszyscy poszli przeszukiwać miasto.
– Jasny gwint.
Ich głosy cichły. Mateusz czuł jak robi się coraz słabszy. Po chwili nie miał już siły aby utrzymać otwarte oczy.
– Mamy was – wyszeptał resztkami sił.
Zaraz potem jego czy się zamknęły i serce przestało bić. Mateusz zaczął prawdziwe życie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz